niedziela, 8 lipca 2012

Czary w małym miasteczku. Marta Stefaniak


Jak wiemy, każdy ma swoje problemy. Różnego kalibru i gatunku, ale raczej nikt nie może powiedzieć, że jest mu dobrze, że jest szczęśliwy, że nic mu nie ciąży. Marta Stefaniak, autorka omawianej powieści „Czary w małym miasteczku” właśnie takich ludzi ustanowiła swoimi bohaterami. Sytuacje może skrajne, ale tak naturalne i codzienne, że nikt nie może się skrzywić, że są „wzięte z kosmosu”, wręcz przeciwnie. Mamy bolesne wrażenie ich prawdziwości. I tak poznajemy burmistrza, który kiedyś pełen ideałów, teraz zaplątał się w świecie łapówek i oszustw, piętnastoletnią dziewczynkę molestowaną przez księdza, urzędniczkę, która nienawidzi swojej pracy i utrzymywania całej rodziny, małżeństwo okrutnie nieszczęśliwe i ich dzieci słuchające kłótni oraz młodą kobietę przed trzydziestką, która prowadzi ponure i samotne życie lekarki w miejscowej przychodni. Pewnego dnia do miasteczka przybywa tajemnicza staruszka, na którą nikt nie zwraca uwagi, a ona powoli zaczyna naprawiać to, co naprawy wymaga…

„Czary w małym miasteczku” to opowieść snująca się powoli jak magiczny dym z garnka czarownicy (kociołka nie posiada). To realizm pomieszany z magią, by ukazać to co tkwi pod spodem zwykłej ponurej rzeczywistości. To historia odnalezienia pokładów własnych sił, odnalezienia bodźca do tego, co tkwi w nas samych. Czasem niewiele potrzeba, by  życie odmieniło się na lepsze. To taka baśń dla dorosłych, gdzie są siły dobra i zła, jasność i ciemność. To przesłanie mi się bardzo podobało.

Sama książka wzbudziła we mnie mieszane uczucia. Czytając jej opis jakoś wyobraziłam sobie (jak widać, niesłusznie) coś w stylu „Czekolady”, filmu, który mam nadzieję wszyscy bardzo dobrze znacie. Tam też przybywa kobieta, też jest realizm ze szczyptą magii. Też zmienia całe miasteczko. Tylko, że tutaj, w naszym polskim „małym miasteczku” jakoś tak dziwnie było. Powiem szczerze, że denerwował mnie powolny styl, w jakim powieść była opowiadana. Przydługie opisy parku o zmroku czy czegoś innego. Z jednej strony to nadawało klimat i przekazywało doskonale, co autorka chciała oddać, ale z drugiej mi osobiście nie podeszło. Nie wiem, może nie miałam odpowiedniego nastroju, ale nie do końca potrafiłam cieszyć się tą książką. Przeszkadzało mi takie niezidentyfikowane „coś”.

Niemniej jednak jest dobra, z przesłaniem. Może bardziej odpowiednia byłaby na szare jesienne wieczory? Mam problem z jej opisaniem, dlatego moja recenzja jest taka niejednoznaczna. Bo dostrzegam jej ogromne plusy, ale ogólnie mi nie podeszła. I jak tu coś rozsądnego powiedzieć? Ale wiem, że sporo czytelniczek ją polubiło, dlatego nie sugerujcie się moim niezdecydowaniem.

„Czary w małym miasteczku” Marta Stefaniak, wyd. Prószyński i S-ka 2012, str. 295

4 komentarze:

  1. Ostatnio wielu blogerów zamieszcza recenzje tej właśnie książki. I tak jak Wasze opinie na jej temat są różne, tak i moja chęć przeczytania jej raz wzrasta raz maleje. Na pewno zachęca mnie wspomniana przez Ciebie baśniowość. Być może się kiedyś skuszę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam tę książkę i osobiście bardzo mile ją wspominam. Takie fajne, relaksujące czytadło.

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam "Czekoladę"! Ksiązka ma ciekawą okładkę, treść mnie jednak nie zachęca zbytnio, przynajmniej teraz. Może faktycznie fajnie czytałoby się ją deszczową jesienią?

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapraszam także do siebie :)

    http://dodeski.pl

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...