czwartek, 28 lutego 2013

Nieulotne.


Piękny ten film. Polecam. Na razie tylko tyle jestem w stanie powiedzieć... No i jeśli komuś coś mówi Sundance Film Festival... Nagroda za zdjęcia.

poniedziałek, 25 lutego 2013

Taniec.


Czarna scena. Wypolerowane stopami drewniane deski. Ciemne grube kotary. Czarne ściany. Zapach potu, farby, kurzu i wielu lat istnienia. W pojedynczym snopie reflektora wiruje kurz. Stoisz z bijącym sercem na skraju sceny, na tej cienkiej linii, gdzie widzisz całą widownię, ale oni ciebie nie. Teraz jest pusto. Tylko ty i ta ciemna przestrzeń, którą trzeba oswoić. W której trzeba się przełamać. Trzeba siebie zabić, aby znów się narodzić. Denerwujesz się, nie wiesz czym. Przecież jesteś tylko ty. I on. Taniec jest magią. To gra duszy, jej piękno ukazane za pomocą ciała. Umieć tańczyć, to jak umieć latać, śmiać się i płakać. To jak umieć żyć. Wpatrujesz się w środek ciemnej podłogi. Sceny, na której za kilka dni zatańczysz. Stworzysz opowieść, a ludzie będą płakać. Będą odczuwać ból. Bo to opowieść o miłości. Tak pięknej, że aż bolesnej. Rozbrzmiewają pierwsze takty. Przełykasz ślinę. I ruszasz na podbój siebie. By przekroczyć granice. Znowu. I znowu.

czwartek, 21 lutego 2013

Między młotem a piorunem. Kevin Hearne



Trzeci tom z serii „Kroniki żelaznego druida” Kevina Hearne. Drugiego nie recenzowałam, chociaż jak do tej pory jest według mnie najlepszy, najwięcej się w nim dzieje i najbardziej się ubawiłam. Sami wiecie zapewne, jak ciężko opisuje się kolejne tomy jakiejś serii. No bo co nowego można powiedzieć, jeśli jest to kolejna porcja tak samo smakowitego dania? Przy założeniu, że kolejnych tomów kiepskich serii nie czytacie ;). Mimo to, jakoś mam ochotę opowiedzieć o „Między młotem a piorunem”.

Tym, którzy o Kronikach nie słyszeli, przedstawiam Atticusa O'Sullivana (nazwisko nieprawdziwe), dwutysiącletniego druida, „jedynego bo ostatniego”. Wygląda jakby miał dwadzieścia jeden lat i jest typowym rudowłosym Irlandczykiem. Atticus prowadzi w Tempe, Arizona, małą okultystyczną księgarnię, ma psa, z którym może telepatycznie rozmawiać, a rozrywki dostarczają mu przeróżnej maści istoty od przyjaciół wilkołaka i wampira począwszy, na bogach z celtyckich i nordyckich panteonów skończywszy. Oczywiście przeważająca część chce go zabić. Jest zbyt cool.

Tym razem Atticus dotrzymuje obietnicy danej Leifowi (wampir i jego prawnik) i zabiera jego oraz garstkę innych dziwacznych postaci na wycieczkę do Asgardu, gdzie chcą się zemścić na Thorze, czyli krótko mówiąc go unicestwić. Wyprawa trudna i niebezpieczna oraz niosąca za sobą ogromne konsekwencje, które podejrzewam opadną na Atticusa dopiero w czwartym tomie.

Uwielbiam tę serię za poczucie humoru, za drobne żarty językowe, których tu pełno (autor jest nauczycielem angielskiego), za gadającego psa ze zrytą psychiką, za wszystkich bogów i boginie nieustająco się plątające po kartach historii i za ogólny komiczny obraz znanych mitów i utartych schematów. Nie brakuje tu wątków z przeróżnych krajów, nawet dość często słyszy się o Polsce (Atticus zna się z polskim sabatem czarownic), a w części trzeciej poznajemy Peruna, słowiańskiego boga piorunów. Podoba mi się też ogólna koncepcja autora, to że nie zamyka nas w jednej konwencji, a w jego świecie istnieją wszystkie panteony, z których każdy jest przypisany do swojego regionu. Nie znaczy to, że grecki bóg wina nie może „zstąpić” do Arizony oraz że Jezus nie może być czarny. Bardzo się zresztą ucieszył z tego koloru skóry, jako że jest on o wiele bardziej zbliżony jego naturalnemu niż ten wybielony, jakim uraczyli go Europejczycy (jakaś fobia?).

Uważam, że każdy może przeczytać tę serię, świetnie się przy niej bawić, a przy tym dowiedzieć kilku rzeczy – trzeba tylko pamiętać, że przedstawionych w nieco krzywym zwierciadle i okraszonych pewną dozą ironicznego poczucia Kevina Hearne. Oklaski się też należą tłumaczce – genialna robota, nie czytałam oryginału, ale widać dopracowanie i to, ile się musiała nagimnastykować, aby przełożyć słowne żarty i utarczki bohaterów. Już się nie mogę doczekać części czwartej, która trafi do mnie w marcu (chyba). Gorąco polecam.

„Między młotem a piorunem” Kevin Hearne, wyd. Rebis 2011, str. 401

niedziela, 17 lutego 2013

Jałowiec.

Dzisiaj się dowiedziałam, że w lesie jest jałowiec. Jakoś nigdy o tym nie myślałam i szczerze powiedziawszy nie wyobrażałam go sobie inaczej jak w podsuszanej kiełbasie. Ale otóż on sobie rośnie, ma się dobrze i te takie jakby choinki przy drodze to są jałowce... Mój rodziciel płci męskiej uwielbia wszystko co naturalne i dzisiaj uznał, że zapoluje na jałowiec do indyka. Dobrze, że nie na to drugie. A ponieważ mój las jest pełen wyrastających nagle i zdradziecko bagien, zrobiliśmy spore kółko, zanim do owych jałowców dotarliśmy. Mroźno było. Mam nadzieję, że Zima ucieszy się z dzisiejszego czczenia jej spacerem i zdjęciami i wreszcie sobie pójdzie... Całkiem jak nie ja, od grudnia chcę plus 20 stopni i słońce. I tak czekam i czekam...



Owoce Jałowca.


sobota, 16 lutego 2013

Kobieta w klatce. Jussi Adler-Olsen

Jussi Adler-Olsen jest duńskim pisarzem, urodzonym w Kopenhadze. Przez całe życie miał mnóstwo zawodów i tyle samo szkół, aż doszedł w swoim życiu do punktu, w którym stworzył kryminalną serię „Departament Q”. I chwała niech mu za to będzie.

Należy przyznać, że nie jest to książka nadzwyczajna. Na pewno istnieje wiele lepszych kryminałów, czy thrillerów. Wielbiciele tych gatunków na pewno tak powiedzą. A jednak coś w tej książce było, co bardzo mi się spodobało. Czy chodzi o moje niedawno odkryte ciepłe uczucia dla Duńczyków, Dani i wszystkiego co duńskie, czy może po prostu tak tę książkę napisał, i już? Zapewne mix obu tych rzeczy wpłynął na mój odbiór „Kobiety w klatce”.

Powieść zaczyna się prologiem, w którym następuje opis cierpienia kobiety, która została gdzieś zamknięta niczym zwierzę. Trafia to w nas, acz bez przesady. Potem następuje przeskok kilka lat naprzód i poznajemy podkomisarza Carla Morcka, który dopiero co wrócił do pracy po traumatycznym przeżyciu w czasie jednej z akcji. I jak nietrudno się domyślić, kolejną sprawą na której się skupi (bardzo niechętnie; wolałby siedzieć, palić papierosy i żeby mu nikt d… nie zawracał) jest sprawa zaginionej przed pięcioma laty Merete Lynggaard, znanej parlamentarzystki. Carl do pomocy dostaje dziwacznego Assada, który bardzo lubi wściubiać nos w nie swoje sprawy i ma spory wpływ na śledztwo. Assad ma tajemniczą przeszłość, której jeszcze nie jest nam dane poznać (Carlowi też nie).

Akcja jest prosta, typowe śledztwo, nic wybitnego. Ale Jussi Alder-Olsen stworzył tutaj atmosferę. Z początku spokojną, nic się nie dzieje, życie w komendzie głównej policji, odwiedzanie przyjaciela w szpitalu i telefony od prawie byłej żony, aż sami nawet nie wiedząc kiedy, zostajemy wciągnięci w treść i nie możemy się od niej oderwać. Niby nadal się nic nie dzieje, ale jednak chcemy poznać kolejne elementy układanki, które prowadzą do Merete. Kto i dlaczego chciałby ją zabić? Czy jej upośledzony brat, jakiś pracownik, nieznany kochanek? A może to rzeczywiście wypadek? Carl z początku bardzo niechętny i niejako przymuszony do wzięcia tej sprawy, wkrótce sam nie może się od niej oderwać.
Bohaterowie nie są tutaj jakoś głęboko opisani, ale jednak mamy rzetelne postaci, które spełniają swoją rolę. A tym najważniejszym, czyli Carlowi i Merete możemy „zajrzeć” do głowy. Podobało mi się tutaj takie niezwykle subtelne poczucie humoru. Żaden nachalny dowcip, raczej rzucone mimochodem zdania czy spostrzeżenia, które kiedy się spojrzy na nie pod odpowiednim kątem, są zabawne. Nie mogę narzekać również na brak duńskości. Autor często wspomina o Duńczykach jako o narodzie, podaje krótką, jakby ironiczną charakterystykę i zarysowuje obraz społeczeństwa (myślami Carla, który oczywiście, jak na rasowego głównego bohatera kryminałów przystało, jest przytłoczony życiowymi doświadczeniami, samotny i zgorzkniały). 

Nie wiem, jak wy, ale mi Dania bardzo pasuje. Tak jak Szwecja wydaje mi się.. W ogóle mi się nie wydaje, po prostu jej nie czuję, tak samo ichniej super modnej literatury, tak Dania posiada swoistą miękkość, jesienne ciepło, które mnie osobiście bardzo pasują i lektura tej książki dostarczyła mi bardzo dużo radości. Choć przyznaję że nie jest to książka „must read”. Taka dla rozrywki, jeśli się ma ochotę na ten gatunek. Ale gorąco polecam, można miło przy niej spędzić czas, a przy tym na chwilę oderwać się od rzeczywistości. Naprawdę wciąga. Ponoć druga część z serii „Departament Q”, „Zabójcy bażantów” jest jeszcze lepsza. I bardzo mnie to cieszy, bo już na mnie czeka. 

„Kobieta w klatce” Jussi Adler-Olsen, wyd. Słowo/Obraz Terytoria 2011, str. 409

czwartek, 7 lutego 2013

Drugi przekręt Natalii. Olga Rudnicka



Pamiętacie „Natalii 5”? Zwariowane siostry Sucharskie powracają. Tym razem zostają wplątane w śmierć przyjaciela ich ojca, z którym przez ostatnie dwa lata się przyjaźniły. Na powitanie mamy trupa bez głowy, nową parę policjantów i zagadkę, w której rosyjska mafia, brylanty i „zabicie nie na śmierć” ponownie wywracają życie pięciu Natalii.

Serię (mam nadzieję, że wyjdzie z tego seria!) o Nataliach uwielbiam. To ten rodzaj książki, gdzie strony się dosłownie połyka, a człowiek co chwila parska śmiechem. Nie sposób czytać tych książek z ponurym wyrazem twarzy. Tym razem głównym obiektem komicznym staje się Natka, najmłodsza z sióstr, która poprzez swoją nagłą i zdawałoby się nieuleczalną alergię ma wieczny problem z oczami, co przeradza się w komedię pomyłek. Do tego na oklaski zasługują dzieci Natalii (najstarszej, albo drugiej najstarszej; nie pamiętam ile mają lat, powiem szczerze). Dzieci wybitnie inteligentne, rezolutne i z wątpliwym barometrem moralności odziedziczonym po matce i wszystkich ciotkach. Prawie mam ochotę, aby „Natalie” zamieniły się w serię o dzieciach… Siostry, jak na rasowe przestępczynie przystało, przyciągają policjantów jak miód pszczoły. Dlatego też już trzy z nich są związane ze stróżami prawa. Kolejny zabieg autorki, aby była okazja do śmiesznych zdarzeń i dialogów. Nie zabraknie też ciętych ripost, cudownych złośliwości i wzajemnego kąsania się sióstr, czyli wszystkiego tego, co w Nataliach jest najlepsze.

Co tu dużo mówić. „Drugi przekręt Natalii” bawi równie dobrze, co „Natalii 5”, książkę czyta się niezmiernie szybko i lekko, a taka lektura jest potrzebna każdemu. Szczególnie miło mi się ją czytało po całym miesiącu „Wyjątku”. Olga Rudnicka i tutaj nie bawi się w przydługie opisy, powieść w zasadzie składa się z dialogów, ale to akurat służy książce, jej poczuciu humoru i naszej dobrej zabawie. Brak nadmiernych opisów wcale nie sprawia, że nie umiemy sobie wyobrazić świata przedstawionego. Lubię taką formę, to jak niewiele trzeba, aby nasza wyobraźnia pracowała.

Polecam obie części „Natalii” i już nie mogę się doczekać kolejnej. W życiu sióstr sporo się zmieni i jestem ciekawa jak autorka i bohaterki z tego wybrną. Jeśli lubicie odpoczynek przez śmiech, to koniecznie sięgnijcie po tę książkę.

„Drugi przekręt Natalii” Olga Rudnicka, wyd. Prószyński i S-ka 2013, str. 496

sobota, 2 lutego 2013

Wyjątek. Christian Jungersen



Książka, której o mało nie wzięłam. Dwa dni przed końcem roku wybrałam się do Aliny, do Krakowa, wyprawa szalona i prawie bez sensu, jednodniowa. Akurat przechodziłyśmy obok Taniej Książki (na Brackiej?). Jak już weszłyśmy, to spędziłyśmy tam chyba godzinę. Oglądamy, czytamy, macamy i obgadujemy. Aż trafiam na „Wyjątek”. Okładka beznadziejna, format i waga gigantyczne. Opis też niczym mnie nie zachwycił. Ale czytam, że autor jest Duńczykiem, akurat miałam (i mam) fazę na Danię oraz nagle w oczy kłuje cena „5zł”. Pięć złotych? Żarty chyba jakieś. Wezmę, jak się nie spodoba to i tak nie będzie czego żałować. Ale taka ciężka, a przede mną jeszcze wiele godzin spędzonych na obcasach i brukowanych kocimi łbami ulicach. Ale okay, wezmę. Gdybym wtedy nie wzięła, być może nigdy nie dowiedziałabym się, co straciłam. Ale wzięłam i mogę powiedzieć, że to jedna z najlepszych książek jakie czytałam.

Aby szybko zarysować akcję: Cztery kobiety zamknięte codziennie przez osiem godzin w biurze Duńskiego Centrum Informacji o Ludobójstwie. Dwie są starsze, dwie młodsze. Te drugie to wieloletnie przyjaciółki, zarzewie późniejszych konfliktów. Pewnego dnia właśnie one dostają maile z pogróżkami. Całe biuro wpada w panikę. Czy któryś z „przedmiotów” ich zainteresowań chce je zabić? Wkrótce jednak afera przycicha, zamiast tego listy zostają wykorzystane jako narzędzie dręczenia jednej z nich, starszej o dziesięć lat Anne-Lise, bibliotekarki niesłusznie pełniącej jedynie funkcję archiwisty.

Christian Jungersen napisał powieść, która jest genialnym studium psychologicznym człowieka. W środku mówi o psychologii zła. Brzmi dramatycznie, ale czy skoro zło jest częścią nas samych na co dzień, to czy wciąż jest złem? Zło zwykle postrzegamy jako coś odrębnego, innego… złego. Podczas czytania tylko zachwycałam się jakie to wszystkie genialne, a słowo „genialne” nie chce opuścić moich ust, jeśli mowa o tej powieści. Teraz, kilka dni po skończeniu czytania, dostrzegam jeszcze większy kunszt, jaki autor w nią włożył. To nie tylko miesiące lub nawet lata studiowania przeróżnych prac, książek i dokumentów dotyczących psychologii i historii. To także sztuka, z jaką to wszystko stworzył, połączył, opisał.

„Wyjątek” postrzegam, jakbym była widzem, który przez lustro weneckie obserwuje cztery doświadczalne obiekty umiejscowione w małym pomieszczeniu. Podsuwane są im co i rusz a to maile z pogróżkami, a to jakieś artykuły, a to ludzie wpadający na chwilę i zaraz znikający ze sceny. Obiekty doświadczalne są doskonale dobrane, każdy z nich przeszedł odpowiednie badania i przede wszystkim ma odpowiednią przeszłość, czyli podłoże psychologiczne, na którym eksperyment może istnieć i się rozwijać. Stymulując obiekty te poprzez podsuwanie im co i rusz to innych czynników, obserwujemy, w jakim kierunku rozwija się ich psychika, poszczególne cechy osobowości i charakteru. Co robią, mówią, jak się zachowują. Oraz mniejsze i większe kryzysy, w czasie których następuje ewolucja wszystkich czterech obiektów mająca skutki w przyszłości i objawiająca się za pomocą kolejnych kryzysów prowadzących do punktu kulminacyjnego, kiedy eksperyment się kończy…

No, właśnie. Udanie, czy nie udanie? Wszystko to zależy od spojrzenia czytelnika, bowiem Christian Jungersen zostawia nam zakończenie z jednej strony ostateczne, a z drugiej bardzo niejednoznaczne.
Według mnie jest ono jedynym słabym punktem tej powieści, ponieważ po sześciuset stronach stopniowego rozwijania akcji, następuje jakoś nad wyraz szybko. Kilka stron zakańczających całość… Nagle mamy więcej tempa niż kiedykolwiek wcześniej. Mogłoby być troszkę inaczej. Szkoda również, że autor nie dołączył bibliografii, z której korzystał przy tworzeniu tej powieści. Z ogromną chęcią poczytałabym więcej. W treści podawał różne tytuły, ale nawet nie jestem w stanie stwierdzić, czy prawdziwe. Pod tym względem czuję niedosyt. Pod wszelkimi innymi miałam ucztę najwyższej jakości, taką, przy której chce się posiedzieć, posmakować, degustować, niespiesznie spożywać. Tak też czytałam. Cały miesiąc. Ale wiem, że dzięki temu ta książka zostanie ze mną na wiele lat, jak nie na zawsze. To właśnie takie książki się pamięta.

Pierwsze zdanie z tej książki:

- Czy oni nie mają w głowach nic innego, oprócz zabijania się nawzajem?

"Wyjątek" Christian Jungersen, wyd. WAB 2007, str. 622



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...