piątek, 22 czerwca 2012

"Wszyscy szukamy krainy rzeczy minionych". Tequila Oil. Hugh Thomson


Zauważyłam, że recenzje, w których opisuję jak trafiłam na książkę cieszą się mniejszym powodzeniem. Widocznie droga, która mnie prowadziła ku wybranej pozycji i ekscytacja związana ze zdobyciem danego tytułu jest ważna tylko dla mnie, czemu nie ma się co dziwić. Dlatego, chociaż nie za bardzo wiem, co powiedzieć o tej książce, będę mówiła prosto z mostu.

„Tequila oil, czyli jak się zgubić w Meksyku” zatrzeszczy wam w zębach piaskiem, spali skórę słońcem a trzewia wypali… niczym innym jak tequilą. Zaś tytułowa tequila oil to nie poetycka nazwa benzyny, a drink benzynę przypominający. Przepis zaś znajdziecie w książce. Sama zaś treść to zapis z podróży osiemnastoletniego autora, który skorzystał z rady przypadkowego faceta w samolocie i postanowił zarobić kasę przemycając samochód z USA do Belize, a wszystko to przez Meksyk.

Mnie osobiście nigdy do Meksyku i Ameryki Łacińskiej (tak, wiem, że Meksyk to Ameryka Środkowa) nie ciągnęło i sama byłam zdziwiona, czemu tak bardzo ciągnie mnie do tej książki. Nie rozstrzygnęłam tego do tej pory, bo moja reakcja w czasie jej czytania, jak i już po, to: Bardzo ją lubię, ale nie wiem czemu. Pewnie, że dowiemy się wielu ciekawostek na różne tematy, poznamy poglądy na świat pewnego osiemnastolatka i dane nam będzie odczuć nieco z mentalności Meksykanów. Do tego liźniemy nieco historii Azteków i Majów, a na koniec wylądujemy na malowniczych wysepkach w obszarze Karaibów, które posiadają barwną piracką historię.

Typowo podróżniczych wiadomości jest niewiele, dlatego niech nikomu nie przyjdzie do głowy traktować tego jako przewodnika turystycznego w powieściowej oprawie. To raczej na odwrót – powieść o zabarwieniu turystycznym. Napisana barwnie, ciekawie, nie nudzi ani na chwilę, ale też nie sprawia, że się książkę połyka. Czuję się jakbym to ja odbyła „przejażdżkę” samochodem, poznała wielu ludzi, obejrzała cudowne widoki i odetchnęła słońcem. Choć nie wszystko było takie barwne. Rzeczywistość zwykle lepiej wygląda w filmach i na papierze ;).

Poza tym kilka spostrzeżeń i przemyśleń bohatera/autora bardzo mi się spodobało, dość różniły się od tych powszechnie znanych. Czasami nawet można było się pośmiać, o ile dzieli się jego poczucie humoru. Cała książka, ponieważ jest faktycznym doświadczeniem, a autor oraz bohater to jedna i ta sama osoba, jest czymś w rodzaju poznania drugiego człowieka i spędzenia z nim trochę czasu. Całkiem fajne, bym powiedziała. Jedyne co trochę mi się gryzło to wrażenie, że styl i ton wypowiedzi są nieco zbyt dojrzałe jak na osiemnastolatka, ale co się dziwić, skoro autor ma już ponad pięćdziesiąt.

Czy polecam? Jak najbardziej. Chwila oderwania się i wrażenie podróży. Coś, czego bardzo w tej chwili potrzebuję. Autor tak bardzo mi się spodobał, że chyba sięgnę po jego kolejną książkę, która zostanie wydana i będzie opowiadać o Inkach i Ameryce Łacińskiej, jeśli dobrze pamiętam. I chyba w ogóle sięgnę po inne książki z serii Orient Express wydawnictwa Czarne. Naprawdę marzę o jakiejś podróży i wcale nie musi być do dalekich krajów, bylebym się z miejsca ruszyła…

A, jeszcze dodam, że z początku układ druku i czcionka bardzo negatywnie mnie zaskoczyły. Jakoś na pierwsze wrażenie wyglądały ogromnie zniechęcająco, na szczęście da się przyzwyczaić i wcale nie przeszkadzały. Bardzo się z tego cieszę, bo taki „Wielki bazar kolejowy. Pociągiem przez Azję” jest dość gruby i tyle czasu się męczyć…  Ale jest dobrze :).

„Tequila Oil, czyli jak się zgubić w Meksyku” Hugh Thomson, wyd. Czarne 2012, str. 267

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Pomnik cesarzowej Achai. Andrzej Ziemiański

 
Nie wiem, czy ktoś z Was wcześniej czytał „Achaję”. Jeśli nie, to owszem, nie musi, ale powinien, zanim zabierze się za nową trylogię. Bo chociaż to całkowicie nowy świat, tysiąc lat później, to zapoczątkowała go właśnie Achaja i jej duch (a może pomnik) towarzyszy całej książce.

Pozwolicie, że nie powiem zbyt wiele o akcji. Najprościej będzie rzec, że przepowiednie Wirusa właśnie się spełniają. Kim jest Wirus? To takie małe coś, co chodzi i mąci, jest bardzo sprytne, przenikliwie inteligentne i jednocześnie potrafi pomóc i zaszkodzić. Także teraz się wtrąca i prowadzi wybranych przez siebie ludzi w odpowiednie miejsce i odpowiedni ciąg wydarzeń. Mamy więc Kai, młodą czarownicę dopiero po szkole, która trafia na podwodną łódź Cichych Braci (to my, według stworzonej przez Ziemiańskiego mitologii) i mamy Shen, kilkunastoletnią żołnierz, która dzięki dziwnemu splotowi wydarzeń szybko pnie się w górę wojskowej hierarchii by na koniec trafić do… No właśnie, tego powiedzieć już nie mogę.

„Pomnik cesarzowej Achai” jest zdecydowanie wstępem prowadzącym do rozwinięcia w dalszych tomach. Powiedzmy sobie szczerze, że za dużo tutaj się nie dzieje. Z jednej strony bohaterowie idą przez las, siekąc potwory, a z drugiej płyną Cisi Bracia zachowujący się jak wilki w przebraniu baranków. Zdecydowanie wszystko nabiera rumieńców na ostatnich kartkach, dzięki czemu czytelnik, w tym wypadku ja, kończy książkę zirytowany, że w takim momencie przerwano i nie wiadomo ile miesięcy trzeba czekać na ciąg dalszy. Żeby tylko miesięcy.

Całość czyta się dobrze, Andrzej Ziemiański pisze lekko, ewidentnie lubi sprawy wojskowe i dobrze oddaje żołnierską rzeczywistość. Moja osobista refleksja po przeczytaniu „Pomnika cesarzowej Achai” jest taka, że autor sam za Achają tęskni i dlatego stworzył niejako ciąg dalszy, a raczej wykorzystał to, co już poprzednio stworzył. Niestety do minusów muszę zaliczyć to, że większość bohaterów jest ewidentnym przedłużeniem charakterów i wzajemnych relacji postaci z trylogii „Achaja”. Niestety nie mógł się powstrzymać i zarówno Shen jak i Kai tworzą Achaję w nieco słabszym wydaniu, a Shen i jej przyjaciółka Nuk są Achają i Shhą. I tak się podobieństwa ciągną. Niemniej ciekawe jest obserwowanie rozwoju wydarzeń i to, jak „zacofani” mieszkańcy południowej półkuli postrzegają nas bez magii, a za to z niesamowitą technologią. Podoba mi się cały pomysł na świat, jaki stworzył Andrzej Ziemiański i to, jak pokazuje rasę białego człowieka, jej pychę i postawę „przybyłem, zobaczyłem i zdobyłem”. Pomimo tego, że „Pomnik cesarzowej Achai” to literatura czysto rozrywkowa, można czasem zastanowić się nad naszą własną rzeczywistością i tym, co sobą reprezentujemy.

Także ogólnie książkę zaliczam na plus, mimo kilku dłużyzn. Ale rozumiem, że jakoś trzeba zacząć i więcej będzie się działo w tomie drugim. Tym, co jeszcze pierwszej trylogii o Achai nie czytali, gorąco polecam, jest o wiele lepsza.

„Pomnik cesarzowej Achai” Andrzej Ziemiański, wyd. Fabryka Słów 2012, str. 678

środa, 6 czerwca 2012

Druga pełnia. Laurell K. Hamilton


„Druga pełnia”, ósma już z kolei część o Anicie Blake, nekromantce i zabójczyni wampirów. Tym razem Anita zostaje wplątana (a raczej sama się wplątuje) w wilkołacze sprawy i wyjeżdża z Saint Louis uratować z więzienia Richarda, swojego byłego, który został oskarżony o gwałt. Sprawa jest tym groźniejsza, że za kilka dni będzie druga w miesiącu pełnia, a Richard nie może ujawnić, że jest wilkołakiem. Na przeszkodzie stają brudny glina i gang wampirów z nawiedzonym przywódcą, który karmi się strachem.

Jest to pierwsza część mojej ukochanej serii, dla której wcale nie będę miła. Wręcz przeciwnie, zawiodłam się i tylko zirytowałam. Co prawda ostatnio łatwo mnie zirytować, więc być może dla właściwej oceny powinniście sobie odjąć jakieś dwadzieścia procent irytacji i wyjdzie wam wynik prawdziwy, niemniej jednak pozwolę sobie wyszczególnić wszystko, co sprawiło, że tej części zdecydowanie nie lubię.Ostrzegam, że mogą się znaleźć spojlery.

Zacznijmy od okładki. Cała seria do tej pory miała odcienie raczej brązu, pomarańczy, beżu. Tytuł był zawsze pomarańczowy, zarówno na okładce, jak i na grzbiecie. Może to głupie czepiać się okładki, ale kiedy książka stoi na półce wraz z innymi to zupełnie nie pasuje do reszty i wygląda jakby wcale do niej nie należała. No i ta czerwona czcionka. Tak mało subtelna… Nie podoba mi się i tyle.

Jeśli chodzi o treść. Autorka niemalże całkowicie skoncentrowała się na wilkołakach i lampartołakach. Rozumiem, że to teraz spora część tego, kim Anita jest, niemniej jednak Jean Claude pozostawiony daleko w innym mieście wyglądał niczym postać serialu, która zniknęła na kilka odcinków, bo miała inne zobowiązania i nie mogła teraz występować. Sytuację trochę ratowali Asher i Damian, dwa wampiry przydzielone Anicie do ochrony. Jedynym wątkiem, który mi się tu naprawdę podobał to ten malutki z Asherem. Ale nie, autorka musiała bardziej związać Anitę z Damianem… Ale wracając do rzeczy. Naprawdę rozumiem pisarkę, że musiała poświęcić wilkołakom trochę więcej czasu i miejsca w swojej serii, do tej pory były to postaci zdecydowanie drugoplanowe. Ale ja nie przepadam za wilkołakami. Są nudne. A już Richard w stu procentach i straszliwie mnie drażni, że Anita go kocha. A skoro użyłam słowa „kocha”, to od razu powiem, co głównie mi doskwierało w tej części.

Staram się wejść w głowę Laurell K. Hamilton i pojąć, co nią kieruje w budowaniu postaci głównej bohaterki. I troszeczkę mi się to udaje. Nie zmienia to jednak faktu, że mam wrażenie, iż autorka coraz bardziej realizuje jakieś swoje fantazje erotyczne, zamiast skupić się na rzetelnym oddawaniu postaci. Co jest tym bardziej prawdopodobne, że w komiksowym wydaniu serii, Anita wygląda jak sama pisarka, tyle że jest o wiele ładniejsza i zgrabniejsza. W „Drugiej pełni” ma ochotę dosłownie na każdego. W jakiś sposób zalicza Ashera, Damiana, Richarda, Jasona, Nathaniela, o mało nie Zane’a i Jamila. I jest to niby uzasadnione, niemniej jednak nie poradzę nic na moje odczucia, że Anita jest niszczona przez własnego twórcę i przestaje być sobą. Ci, co tę część czytali, zaraz powiedzą, że nie, właśnie na końcu odstawia seks na trzy miesiące i stara się odnaleźć siebie, bla bla bla. Może. Może to wszystko było niezwykle konieczne i celowe. Ale i tak głupio wyglądało i popsuło postać Anity.
W dodatku pisarka ewidentnie stara się sprawić, że Anita odsunie się od Jean Claude’a, bo nagle się okazuje, jak bardzo on nią manipuluje i wykorzystuje do własnych celów. Troszkę to się zamienia w telenowelę. Może nie powinnam spodziewać się niczego innego, skoro to ósma część z serii, a wszystkich jest chyba około dwudziestu. Niemniej jednak jestem zawiedziona i liczę na rehabilitację w następnej książce. Również dlatego, że z początku była to seria kryminalna, gdzie Anita zajmowała się konkretnymi zadaniami, a teraz wygląda to tak, jakby wątek kryminalny był zrobiony na odwal się, aby tylko usprawiedliwić pozostałe „wewnątrz-wilkołacze” akcje z Anitą. Oj, szkoda.

Do zalet tej książki należy zaliczyć postacie Ashera i Jasona oraz to, że jak na prawie siedemset stron, to czyta się zabójczo szybko ;).

„Druga pełnia” Laurell K. Hamilton, wyd. Zysk i S-ka 2012, str. 693

Anita Blake
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...