czwartek, 30 kwietnia 2015

Głos. Anne Bishop

„Głos”. Książka tak cienka. Tak wymowna. Kupiłam to opowiadanie (króciutkie, zaledwie 61 stron) już chyba ponad dwa lata temu. I chociaż uwielbiam autorkę, to nigdy nie mogłam tej książki przeczytać. Sięgałam po nią i zaraz odkładałam. Wierzę, że każda książka ma swój czas. I tak też było z tą. Przeczytałam ją dzisiaj, biorąc „na drogę” szybko, impulsywnie. I jak zwykle autorka mnie oczarowała, sprawiła, że poczułam się, jakby ktoś mówił moim głosem, że nikt, nawet ja sama, nie opisze tak dobrze wszystkich uczuć, jakie mam w sobie, jak ta kobieta. Mam nadzieję, że Anne Bishop nigdy nie przestanie pisać. To jedyny pisarz, którego śmierci tak naprawdę się obawiam. Nie chcę, aby kiedykolwiek zamilkła i przestała tworzyć.

Ta krótka nowela nawiązuje do świata Efemery, o którym autorka opowiada w trzech powieściach – „Sebastian”, „Belladonna” i „Most marzeń”. Nie ukrywam, że akurat te powieści mi nie podeszły. Przeczytałam ”Sebastiana” i kawałek „Belladonny”. Nie podszedł mi ten cały świat, może dlatego, że złym bohaterem jest tam Pożeracz Światów, stwór okrutny i straszny. Autentycznie wywoływał we mnie strach, choć nie taki „prawdziwy”, a bardziej podskórny, niepokojący. Chyba przez to nieprzyjemnie mi się czytało i zarzuciłam niesamowity świat Efemery. Świat, który reaguje na serce człowieka i ukazuje się dla niego takim, jakim jest człowiek. Jesteś dobry i masz czyste serce? Efemera ci pomoże. Masz mroczny umysł, wyrządzasz innym krzywdę? Bądź pewny, że otrzymasz to, na co zasługujesz. Myślę, że kiedyś do tych książek wrócę i nie będzie już tak źle.

Na szczęście w „Głosie” nie ma stwora, jest za to tradycyjna u Anne Bishop opowieść o dobrych i złych ludziach, o wielkim cierpieniu i przerażającej krzywdzie, a także o miłości. Człowieka do człowieka. O ogromnym współczuciu.

Głos to imię niemej dziewczynki. Panuje zasada, że jak się jest smutnym, to trzeba upiec ciasteczko i zanieść je dziewczynce, a wtedy twój smutek minie. Pewnego dnia Nalah i jej dwie przyjaciółki są świadkami, jak wioskowi chłopcy prześladują Głos. Wtedy też na jaw wychodzi przerażająca blizna, jaką dziewczynka ma na szyi. Od tej pory Nalah dręczy los Głosu, zaczyna się zastanawiać nad panującymi zasadami Starszych. Nie chce też zanosić jej ciastek i odkrywa tajemnicę skrywaną za niby zwykłymi wypiekami. Siedem lat później porywa się na akt zmieniający życie ich wszystkich.

To opowiadanie jest tak krótkie, a tak intensywne w wyrazie… Opowiada o smutku, który każdy z nas gdzieś w sobie ma, w różnych dawkach. W świecie wykreowanym przez Anne Bishop istnieje świątynia, do której można przyjść i w rytmie gongów i dzwonów wykrzyczeć swój smutek, aż następuje oczyszczenie. Pewnie niejednemu by się takie rozwiązanie przydało. Po raz kolejny także spotykamy się z tematem seksualnego wykorzystywania kobiet i psychicznej przemocy. Podczas lektury po raz pierwszy przyszło mi do głowy, czy samej autorki takie coś kiedyś nie spotkało, gdyż jest to temat często przez nią poruszany, praktycznie w każdej jej powieści – również tutaj. Warto jednak zaznaczyć, że nigdy nie pisze tego z punktu widzenia ofiary, a zawsze oczami innych bohaterów. I zawsze występuje motyw ukarania sprawcy, a także uzdrowienie osoby skrzywdzonej.

Uwielbiam tę autorkę, ponieważ jest niesamowicie emocjonalna i łączy magię z pozornie zwykłym życiem. Zawsze też przemawia językiem serca, czy to jest smutne, gniewne, czy szczęśliwe. Cudowna pisarka i takie samo opowiadanie. W tym wydaniu, poza „Głosem” znajduje się również dość spory fragment pierwszego tomu „Innych”, książki już przeze mnie czytanej i tutaj recenzowanej. Piątego czerwca wychodzi trzeci tom i nawet nie wiecie jak bardzo na niego czekam. Jak zwykle polecam.

„Głos” Anne Bishop, wyd. Initium 2013, str. 110

czwartek, 23 kwietnia 2015

Kim. Rudyard Kipling

Ostatnio znowu mam fazę na Indie, tym razem chyba najdłuższą ze wszystkich. W swoim „kręceniu się po temacie” natrafiłam na nazwisko Kiplinga i uświadomiłam sobie, że chociaż „Księgę Dżungli” znam, to nigdy jej w oryginale nie czytałam. Jako dzieciak miałam jedynie disneyowskie wydanie, ale wiadomo ile się wtedy treści traci, ważniejsze są obrazki. Przeczytałam skróconą biografię autora i postanowiłam zacząć poznawać jego książki od „Kima”, uznawaną za jego najwybitniejsze dzieło.

Jako, że recenzuję książki od kilku lat (choć zawsze traktuję to słowo z przymrużeniem oka; nie uważam się za profesjonalistę) mam nawyk myślenia o recenzji już w trakcie czytania danej książki. Robię to całkowicie mimo woli. I czytając „Kima”, zastanawiałam się, jak mam później opowiedzieć o tej książce, bo nie jest o niczym konkretnym. Nie ma typowego środka ciężkości dla większości powieści. I potem mnie olśniło. To powieść drogi. Kim i jego buddyjski mnich wędrują po Indiach w poszukiwaniu świętej rzeki, która zmywa wszystkie grzechy. Ale nie tylko, to także powieść o doświadczaniu życia. Kim jest nastoletnim chłopcem, synem sahiba, czyli anglika i hinduski. Oboje rodziców stracił bardzo młodo, wychował się właściwie na ulicy. Dzięki wysokiej inteligencji, bystrości i sprytowi świetnie sobie na świecie radzi i zdawałoby się, że nic więcej mu nie potrzeba. Aż pewnego dnia zostaje użyty w Wielkiej Grze, poznaje pułk swojego ojca, zostaje wysłany do drogiej szkoły i… jest szkolony na szpiega. Losy chłopca doprawdy są niesamowite, a zwykłe życie miesza się z przepowiednią zostawioną mu przez ojca.

Rudyard Kipling oddał Indie z całą ich intensywnością kulturową, gdzie mieszają się ludzie z różnych kast i wyznań, gdzie przesądy i wiejskie gusła wygrywają z nauką, ludzie są chytrzy, chciwi sprytni, ale tez dobrzy, życzliwi, chętni do pomocy, nakarmienia biednego człowieka. Mądrzy i głupi. Kim zwiedza Indie dosłownie na przestrzał, od gorącego Bombaju aż do zimnych szczytów Himalajów. Kipling musiał być doskonałym obserwatorem ludzi, gdyż każda opisywana przez niego scena jest niezwykle żywa i prawdziwa, a ludzkie charaktery i zwyczaje oddane z całą przenikliwością. Mam wrażenie, że w tej książce dostajemy prawdziwe i sprawiedliwie opisane Indie tamtego okresu (koniec XIX wieku). Nie wyczuwałam w nim (w autorze) spojrzenia osoby z zewnątrz, która mimo wszystko ocenia i porównuje do swojego świata. Kipling urodził się w Indiach, a potem jako młody dorosły człowiek do nich wrócił. To jego kraj, chociaż jest anglikiem. Zresztą, da się wyczuć, że zna obie strony, zarówno angielską jak i indyjską.

Moim ulubionym wątkiem tej powieści jest podróż Kima ze starym mnichem buddyjskim. Miłość chłopca do starszego człowieka, to jak go bezwarunkowo natychmiast pokochał, jak go później słuchał, jak się od niego uczył i go wspierał. To podróż przez życie, przez rozwój człowieka. Ukazuje życzliwość, miłość, cierpliwość i wdzięczność.

Wielokrotnie się śmiałam w czasie czytania. Kipling w jednym zdaniu potrafił z czegoś lekko zakpić czy ukazać dowcipną stronę danej sytuacji, a wszystko to bez żadnej złości i nienawiści. Spokojnie toczy swoją powieść, opowiada, przedstawia i sprawia, że aż samemu chce się zwiedzić Indie na piechotę. (Czasami można by sobie pozwolić na te-rain).

Bardzo mnie też ujął tłumacz, pan Józef Birkenmajer. Tak jak raczej nigdy nie zwracam uwagi na osobę tłumacza, tak tutaj doceniłam jego spokój i życzliwość. Myślę, że swoim tłumaczeniem również wspomógł tę powieść i dobrze do niej pasował.

Bardzo dobra, ciepła książka. I mówię „dobra” zarówno pod względem kunsztu pisarza, jak i odczuć, jakie we mnie wzbudzała. Dużo mi dała. Szkoda, że takich powieści się w Polsce nie wznawia. Mój egzemplarz rozpadł mi się na kilka części w trakcie przewracania stron.

„Kim” Rudyard Kipling, wyd. Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza 1987, str. 307


P.S Zdjęcie okładki należy do jakiegoś zagranicznego wydania audiobooka. Daję, bo ładne, a dobrego zdjęcia mojego wydania nie mogłam znaleźć.

wtorek, 14 kwietnia 2015

Nowe życie. Orhan Pamuk

Pamiętacie, jak jeszcze niedawno twierdziłam, że na pewno zaprzyjaźnię się z tym pisarzem i czuję, że jego książki mi się spodobają? Otóż jest takie ładne powiedzenie „Nie chwal dnia przed zachodem słońca” i doskonale można je teraz przytoczyć, co też niniejszym czynię.

Jak wiele osób przede mną, skusiłam się na akurat tę książkę z powodu tytułu. Ponoć w Turcji sprzedawała się ona jak świeże bułeczki, ponieważ ludzie oczekiwali cudownych przemian i dokładnie tego, co tytuł obiecuje – nowego życia. Ja może nie byłam tak dosłowna, no ale sami przyznacie, że pobudza wyobraźnię.

Książka ta jest zapisem dziwacznej podróży przez życie młodego studenta, który zakochuje się w dziewczynie, a potem postanawia przeczytać książkę, którą ona w tamtej chwili trzymała w ręku. Książka pochłania go całkowicie, jest jak narkotyk, nie może się od niej oderwać, wciąż o niej myśli, przepisuje, na nowo czyta te same fragmenty… Ogarnia go gorączka, postanawia przenieść się do świata z książki (notabene o tym samym tytule, „Nowe życie”), ale wcześniej chce znaleźć dziewczynę i jej towarzysza. Wie, że oni mają coś wspólnego z książką… Wreszcie porzuca dotychczasowe życie, matkę, swoje miasto i wyrusza w niekończącą się podróż po Turcji.

Jak zerwę z treści wszystkie literackie szatki, całe to szaleństwo głównego bohatera, to książka jest niczym innym jak narzekaniem autora na zachód i to, jak przejmuje i niszczy wschód, tj. Turcję. I może dlatego tak ciężko mi się czytało tę gmatwaninę zdarzeń, myśli bohatera, ten ciąg naprawdę durnych i szalonych wydarzeń, wyglądających jak majaki człowieka z temperaturą ponad czterdzieści stopni. Ktoś może chciałby się tu doszukiwać głębszego sensu egzystencji, ktoś może dostrzeże poetyckie piękno metafor i razem z bohaterem będzie marzył o lepszym świecie i szukał anioła, ale dla mnie to wszystko nie ma sensu, jeżeli główną treścią jest tylko pokazanie ekspansji Ameryki, odchodzącego świata tradycji i tego, co dla wielu jest już tylko przebrzmiałym słodkim dzieciństwem. Owszem, literatura właśnie do tego między innymi służy, żeby pokazywać współczesny świat, życie poprzez wymyślone historie, ale w tym wypadku jest to danie bardzo ciężko strawne i męczące. Nigdy nie lubiłam książek, które przypominają majaki szaleńca lub nieustannie płynący ciąg myśli. Mam własną, wiecznie płynącą rzekę myśli i nie muszę na to nakładać jeszcze cudzej.

Książka mocno mnie rozczarowała, ale z drugiej strony muszę przyznać, że pan Pamuk ma niesamowite zdolności przenoszenia czytelnika w wykreowany przez siebie świat. Umie stworzyć go żywym i barwnym; posiada wszystko to, co dobry pisarz posiadać musi. Dlatego po tej jednej książce jeszcze go nie porzucam, spróbuję z innymi jego powieściami i zobaczę jak będzie. Mam wrażenie, że gdyby stworzył „normalną” powieść, z dialogami i scenami, które mają sens to nie mogłabym się oderwać. Dlatego będę szukać dalej. Może którąś z jego powieści polecacie? Czy w każdej jest to połączenie magii z realizmem i dziwne dywagacje nad naszym bytem?


„Nowe życie” Orhan Pamuk, wyd. Wydawnictwo Literackie 2008, str. 296
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...