czwartek, 4 sierpnia 2011
Miłość na marginesie. Yoko Ogawa
Trudno mi określić japońską literaturę. Ma w sobie coś specyficznego, szczególnego. Coś pociągającego i skrajnie drażniącego. Ale to zależy od autora, od opowieści. Są książki, które mnie zachwycają, a są też takie, które nudzą niemiłosiernie i doprowadzają do szału. Japońska specyfika mentalna jest niesamowita i jak dla mnie, niepojmowalna. „Miłość na marginesie” zachwyciła mnie okładką i opisem. To naturalny, pierwszy krok. Cieszę się, że moje wrażenia po jej lekturze należą do pozytywnych.
Yoko Ogawa stworzyła opowieść prostą, bez zbędnych ozdobników, ale subtelną i przepełnioną wrażliwością opisów odczuć, myśli i otoczenia głównej bohaterki. Nie znamy jej imienia. Narracja jest przeprowadzona w pierwszej osobie i wiemy tylko tyle, ile Ona zechce nam powiedzieć. A nie mówi wiele. Dużo pomija, przeskakuje między dniami i miesiącami. Mimo to daje nam poznać niesamowitą historię osoby chorej na głuchotę czuciowo-nerwową. Może ją wywołać zdarzenie, które na nikim innym nie wywrze takiego skutku. Przecież przez odejście męża cierpią tysiące kobiet. Ale właśnie to prawdopodobnie wywołało chorobę.
Ta krótka książka jest zapisem wrażeń ze świata, w którym nie można mówić głośniej niż najcichszy szept, a każdy szelest przeradza się w ogłuszającą kakofonię. To również podróż przez krainę wspomnień. Jak wiemy, pamięć może być złudna, może nas mylić, podsuwać inne obrazy niż te, jakimi były, zanim nie stały się wspomnieniem. Nasza bohaterka poznaje pewnego stenografa, którego nazywa Y. Wkrótce ich znajomość przeradza się w przyjaźń, a z jej strony także w dziwną miłość do jego palców. Oszałamiają ją, czarują, nie może przestać się nimi zachwycać, chce je poczuć. A on na to pozwala. Sprawia to wrażenie dziwnego fetyszu, ale ma znacznie głębsze znaczenie, a wręcz powiedziałabym, że lecznicze.
Miłość tych dwojga skrywa się w niewypowiedzianych słowach, w momentach milczenia, w niebieskich znaczkach na nieznanym papierze. Muszę też powiedzieć, że wciąż nie wiem, na ile Y ją kochał i jakiego rodzaju była miłość z jego strony. Mogę tylko powiedzieć, że zakończenie mnie zaskoczyło, ale od początku książki miałam uczucie, że tak się stanie. Wiedziałam, że tutaj nie jestem w stanie przewidzieć końca. Ale to przecież dobrze, prawda?
Książka ciepła, delikatna, kojąca. Może nie ma w sobie czegoś oszałamiającego, ale mi się podobała i na pewno będę ją jeszcze za kilka lat pamiętać.
„Miłość na marginesie” Yoko Ogawa, wyd. W.A.B. Seria z Miotłą, Warszawa 2011, str. 203
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Zgadzam się, moje wrażenia po lekturze były takie same. Jest coś niezwykłego w tej spokojnej powieści.
OdpowiedzUsuńz orientalnych klimatów znam tylko Murakamiego, ale może nadszedł czas by wreszcie to zmienić :)
OdpowiedzUsuńKsiążkę tę czytałam dość niedawno i wspominam ją dobrze. Można by powiedzieć, że człowiek dziwnie się wycisza śledząc losy jej bohaterów. Warto się z nią bliżej zapoznać.
OdpowiedzUsuńSkoro mówisz, że będziesz ją pamiętać jeszcze przez kilka lat, jest to dla niej najlepsza rekomendacja :).
OdpowiedzUsuńVaria: To ja właśnie Murakamiego miałam na myśli, kiedy mówiłam o negatywnych odczuciach związanych z literaturą japońską... Polecam autobiograficzną powieść Shoko Tendo "Księżyc Yakuzy". Można nie tylko przeżyć mocną historię, ale też wiele się dowiedzieć o współczesnej Japonii.
OdpowiedzUsuńMonika Sjoholm i Bellatriks: Dokładnie.
Alina: A teraz zaczęłam mieć stresa, że Ci się jednak nie spodoba ;p.
Zapowiada się ciekawie:) Muszę się za nią rozejrzeć:)
OdpowiedzUsuńCzytałam już o niej i nawet dodałam do listy. Cieszę się, że zrobiła na Tobie wrażenie, bo nie chciałabym jej z listy wyrzucać - intryguje mnie. A gdybyś mocno skrytykowała pewnie zaczęłabym się łamać :)
OdpowiedzUsuńMirandaKorner: Jest inna :).
OdpowiedzUsuńViv: Ojej :D. Nie, możesz jej z listy nie wyrzucać :).