Zauważyłam, że recenzje, w których opisuję jak trafiłam
na książkę cieszą się mniejszym powodzeniem. Widocznie droga, która mnie
prowadziła ku wybranej pozycji i ekscytacja związana ze zdobyciem danego tytułu
jest ważna tylko dla mnie, czemu nie ma się co dziwić. Dlatego, chociaż nie za
bardzo wiem, co powiedzieć o tej książce, będę mówiła prosto z mostu.
„Tequila oil, czyli jak się zgubić w Meksyku” zatrzeszczy
wam w zębach piaskiem, spali skórę słońcem a trzewia wypali… niczym innym jak
tequilą. Zaś tytułowa tequila oil to nie poetycka nazwa benzyny, a drink
benzynę przypominający. Przepis zaś znajdziecie w książce. Sama zaś treść to
zapis z podróży osiemnastoletniego autora, który skorzystał z rady
przypadkowego faceta w samolocie i postanowił zarobić kasę przemycając samochód
z USA do Belize, a wszystko to przez Meksyk.
Mnie osobiście nigdy do Meksyku i Ameryki Łacińskiej (tak,
wiem, że Meksyk to Ameryka Środkowa) nie ciągnęło i sama byłam zdziwiona, czemu
tak bardzo ciągnie mnie do tej książki. Nie rozstrzygnęłam tego do tej pory, bo
moja reakcja w czasie jej czytania, jak i już po, to: Bardzo ją lubię, ale nie
wiem czemu. Pewnie, że dowiemy się wielu ciekawostek na różne tematy, poznamy
poglądy na świat pewnego osiemnastolatka i dane nam będzie odczuć nieco z
mentalności Meksykanów. Do tego liźniemy nieco historii Azteków i Majów, a na
koniec wylądujemy na malowniczych wysepkach w obszarze Karaibów, które
posiadają barwną piracką historię.
Typowo podróżniczych wiadomości jest niewiele, dlatego
niech nikomu nie przyjdzie do głowy traktować tego jako przewodnika
turystycznego w powieściowej oprawie. To raczej na odwrót – powieść o
zabarwieniu turystycznym. Napisana barwnie, ciekawie, nie nudzi ani na chwilę,
ale też nie sprawia, że się książkę połyka. Czuję się jakbym to ja odbyła „przejażdżkę”
samochodem, poznała wielu ludzi, obejrzała cudowne widoki i odetchnęła słońcem.
Choć nie wszystko było takie barwne. Rzeczywistość zwykle lepiej wygląda w
filmach i na papierze ;).
Poza tym kilka spostrzeżeń i przemyśleń bohatera/autora
bardzo mi się spodobało, dość różniły się od tych powszechnie znanych. Czasami
nawet można było się pośmiać, o ile dzieli się jego poczucie humoru. Cała
książka, ponieważ jest faktycznym doświadczeniem, a autor oraz bohater to
jedna i ta sama osoba, jest czymś w rodzaju poznania drugiego człowieka i
spędzenia z nim trochę czasu. Całkiem fajne, bym powiedziała. Jedyne co trochę
mi się gryzło to wrażenie, że styl i ton wypowiedzi są nieco zbyt dojrzałe jak
na osiemnastolatka, ale co się dziwić, skoro autor ma już ponad pięćdziesiąt.
Czy polecam? Jak najbardziej. Chwila oderwania się i
wrażenie podróży. Coś, czego bardzo w tej chwili potrzebuję. Autor tak bardzo mi
się spodobał, że chyba sięgnę po jego kolejną książkę, która zostanie wydana i
będzie opowiadać o Inkach i Ameryce Łacińskiej, jeśli dobrze pamiętam. I chyba
w ogóle sięgnę po inne książki z serii Orient Express wydawnictwa Czarne.
Naprawdę marzę o jakiejś podróży i wcale nie musi być do dalekich krajów,
bylebym się z miejsca ruszyła…
A, jeszcze dodam, że z początku układ druku i czcionka
bardzo negatywnie mnie zaskoczyły. Jakoś na pierwsze wrażenie wyglądały
ogromnie zniechęcająco, na szczęście da się przyzwyczaić i wcale nie
przeszkadzały. Bardzo się z tego cieszę, bo taki „Wielki bazar kolejowy.
Pociągiem przez Azję” jest dość gruby i tyle czasu się męczyć… Ale jest dobrze :).
„Tequila Oil, czyli jak się zgubić w Meksyku” Hugh
Thomson, wyd. Czarne 2012, str. 267