„Zalotnice i wiedźmy” to kontynuacja „Matki, żony,
czarownice”, autorstwa Joanny Miszczuk. Jak łatwo się domyślić, są to powieści
o kobietach, ich sile, wiedzy, mądrości i… magii. Druga część podejmuje wątek
dokładnie tam, gdzie kończy się pierwsza. Joanna mieszka z córką w Berlinie, z
dala od pozostawionego we Wrocławiu Piotrka. Mężczyzna wnosi wniosek o
separację z orzeczeniem o winie żony, Joanna się broni i wnosi pozew o rozwód z
orzeczeniem o winie męża. W między czasie we Francji przy okazji projektu, nad
którym pracowała, ponownie spotyka swojego pierwszego małżonka, Juliana, który
nadal jest tak samo paskudny jak kiedyś.
Autorka koncentruje się na kobietach, ich emocjach i życiu.
I chociaż mężczyźni biorą udział w życiu bohaterek, raczej są przeszkodą, która
trzeba ominąć i pokonać. Joanna sama już nie wie, czy chce znowu kogoś pokochać,
chociaż miłość o niej nie zapomina i na jej drodze pojawiają się nowi
mężczyźni. Nie brakuje także moich ulubionych historii z przeszłości – o przodkiniach
Joanny. Te wątki zdecydowanie najlepiej wychodzą pisarce, jakby dopiero w nich
mogła pisać o tym, o czym tak naprawdę chce pisać. Powiem szczerze, że zarówno
w pierwszej jak i tej części, wątki Joanny, czyli współczesne, są moimi
najmniej ulubionymi i moim zdaniem, najmniej udanymi. Sporo rozmów o niczym,
dialogi jakby robione na siłę, aby tylko przedłużyć akcję i zapełnić strony. To
wszystko można by zmieścić w krótkiej opowieści na kilka stron, w postaci
wspomnień Asi. Tutaj niestety druga część zdecydowanie nie dorównuje pierwszej,
gdzie mimo wszystko było o wiele ciekawiej.
Nie wiem jak bardzo wy, kobiety, jesteście pro kobiece,
czy wręcz feministyczne. Sporo w tej książce czynienia z mężczyzn ofiar losu,
ostatnich szumowin, drani, czy osobników nudnych. Mało to wiarygodny obrazek,
kiedy skontruje się go z bohaterkami – zaradne, samodzielne, piękne, mądre,
stanowcze… Jednym słowem lepsze. Trochę mnie już nudzą sceny czy to w
literaturze czy filmie, gdzie dobierze się kilka psiapsiółek i każda nadaje na
swojego faceta.
Za sporą zaletę można uznać fascynację pisarki
przeszłością i wciąganiem do powieści rzeczywistych postaci, sporo ubarwiając
ich losy, ale dzięki temu czyniąc je jeszcze ciekawszymi. Nie należy zapominać
też o czarach. Prostych, pięknych, dających złudzenie realności. Genetyczny
spadek jest potężnym dziedzictwem. Albo klątwą…
Podsumowując, mam mieszane uczucia co do tej powieści.
Zdecydowanie bardziej podobały mi się „Matki, żony, czarownice”. Tam zostało
zawarte wszystko, co musiało być zawarte. Ta część jest tylko takim
pociągnięciem, nie do końca udanym sequelem. Acz warto, dla tych prababek
Joanny.
„Zalotnice i wiedźmy” Joanna Miszczuk, wyd. Prószyński i
S-ka 2012, str. 418
----
Recenzja, recenzja! Kiedyż to ja ostatnio coś takiego tu opublikowałam? :D Powinnam też pokazać stosik, który mi się uzbierał. Nawet sporo tego. Może za kilka dni :).
"Matki, żony, czwrownice" jakoś zmogłam, ale tylko ze względu na wstawki historyczne. Niby czyta się łatwo, szybko i przyjemnie, ale styl pozostawia sporo do życzenia, a główne bohaterki (Asia i jej matka) nie budziły we mnie szczególnie pozytywnych emocji. Chyba sobie daruję.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Styl jest właśnie raz lepszy raz gorszy, ale w drugiej części jego poziom znacznie się obniża, tak mi się wydaje. Szkoda, bo miałam nadzieję na równie sympatyczną książkę.
UsuńObie książki dopiero przede mną, jestem ciekawa czy będą miała podobne odczucia :)
OdpowiedzUsuńŻyczę przyjemnego czytania w takim razie :).
Usuń
OdpowiedzUsuńSerdecznie zapraszam do zabawy z okazji pierwszych urodzin naszego bloga :)
http://ksiazeczki-synka-i-coreczki.blogspot.com/2012/08/urodzinowe-candy.html
Z góry przepraszam za spam
Jeszcze nie czytałam poprzedniej części, ale zamierzam w najbliższym czasie nadrobić tę zaległość :) A czy po tę sięgnę to się dopiero okaże :)
OdpowiedzUsuń