„Scarlet” – druga część Księżycowej Sagi, pierwsza to „Cinder”.
Każda z powieści jest mocno przekształconą baśnią. „Cinder” to „Kopciuszek”, a „Scarlet”
ma analogie do „Czerwonego Kapturka”. Całość jest umieszczona w przyszłości, po
czwartej wojnie światowej, w świecie całkowicie nam nieznanym, choć nie
wyssanym z palca. Autorka w swoim świecie umieściła takie elementy jak
genetycznie modyfikowana żywność, chipy w ludziach, cyborgi i androidy.
Scarlet jest osiemnastoletnią dziewczyną żyjącą na farmie
z babcią w małej francuskiej miejscowości. Obecnie poszukuje ona babci, gdyż ta
zniknęła niespodziewanie, pozostawiając za sobą swój chip mogący zidentyfikować
miejsce jej pobytu. Poznaje Wilka, dziwnego mężczyznę biorącego udział w
walkach, należącego do tajemniczej organizacji. Postanawia jej pomóc i razem
ruszają odnaleźć babcię. W między czasie Cinder ucieka z pekińskiego więzienia.
Dziwnie mi się czytało tę książkę. W „Cinder” byłam,
przeżywałam i nie mogłam doczekać się co dalej. „Scarlet” przeczytałam bardzo
szybko, na koniec dziwiąc się że to już, bo zupełnie nie odczułam jej czytania.
Czytałam głównie w drodze do pracy i z powrotem, może byłam trochę rozkojarzona
i czytałam marząc o innych książkach, ale i tak uważam, że trochę się ona od „Cinder”
różni. Mam wrażenie, że historia Scarlet jest potraktowana trochę po łebkach,
za szybko. Jedno wydarzenie, drugie i już koniec książki. „Cinder” była
znacznie bardziej rozbudowana. Może dlatego, że autorka przedstawiała nam
świat, który w „Scarlet” miała już gotowy, ale też nie do końca to. Jak gdyby
Cinder była liderką i ponieważ to ona prowadzi główny tor wydarzeń, to postać
Scarlet siłą rzeczy była mniej intensywna. A szkoda, bo to kolejna „mocna”
bohaterka, dziewczyna z uczuciami, ale żaden mazgaj. Zadziorna, odpowiedzialna,
radząca sobie sama. Dziewczyna, która oswoiła Wilka.
W ogóle lubię postaci wykreowane przez autorkę. Są
całkowicie stereotypowe, ale tak cudownie opisane, że aż się chce czytać o nich
więcej i więcej. Książka iskrzy się dowcipem, poczuciem humoru wplecionym
między zdania, miłością świeżą i zagubioną. Akcja, przygoda, wielkie nadzieje i
zwykli ludzie w niezwykłych sytuacjach. Bardzo to pięknie wszystko Marissa
Meyer opisuje. I gdyby nie to dziwne uczucie zjedzenia pustego powietrza,
byłabym z książki całkowicie zadowolona. Mimo to nie mogę się już doczekać,
kiedy zdobędę część trzecią.
„Scarlet”
Marissa Meyer, wyd. Egmont 2013, str. 495
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz