Są takie dziwne układy i zrządzenia losu, kiedy coś w
naszym życiu układa się gładko, bezproblemowo i zmierza do swojego celu jak po
nitce do kłębka. Pierwszy raz o „Cinder” usłyszałam na podsumowaniu roku 2014 u
jednej z vlogerek. Potem oglądałam inny vlog o tym samym tytule i tamta
dziewczyna również zachwycała się „Cinder”. Zaciekawiłam się i poszłam
sprawdzić, co to za książka i szczerze mówiąc, nawet nie spodziewałam się, że
ją znajdę w polskim przekładzie. Myślałam, że to nowość, o której my, być może,
usłyszymy za kilka miesięcy. Jak się zdziwiłam, kiedy w księgarni owa książka
była i po polsku i wydana już w 2012 roku. Czy słyszeliście wcześniej o tej książce?
Ja wcale. Całkowicie mnie ominęła. A mówię wam, to jest naprawdę bardzo dobra
książka. W dodatku jak byłam w bibliotece w innym celu, przechodząc obok regału, zobaczyłam ją nagle na półce. Dosłownie - spojrzałam na półkę i ona tam była. Oczywiście, że ją wzięłam do domu.
Tytułowa „Cinder” jest nawiązaniem do Kopciuszka, którego
historię autorka wplata w karty swojej powieści. To taka mała przenośnia, a
może napisanie tej historii od nowa… W przyszłości. Bo akcja tej książki dzieje
się wiele, wiele lat w przyszłości, po IV wojnie światowej, w czasach, gdzie na
Księżycu mieszkają Lunarzy ze swoimi magicznymi mocami, we Wspólnocie Wschodniej, w Nowym
Pekinie. A Cinder jest cyborgiem i żyje na skraju społeczeństwa, na łasce
swojej macochy. Ma dwie siostry (ale tylko jedna jej nie lubi) i jest
mechanikiem, ponoć najlepszym w Nowym Pekinie. Pewnego dnia do jej budki na
targu przychodzi sam książę Kai, z prośbą o naprawienie jego androida. Od tego
dnia wszystko się zmienia i nic w życiu Cinder nie będzie już takie same.
Muszę pochwalić autorkę za wyobraźnię, bo mi nigdy nawet przez
myśl nie przemknęło wyobrażenie sobie baśni w świecie science fiction. Może
dlatego, że za bardzo kojarzą mi się z dzieciństwem, z przeszłością, są
związane z archetypami, z czymś starym i znanym od lat. Marissa Meyer zaś
uwolniła swoją wyobraźnię i stworzyła całkowicie nowy świat oparty na dobrze
nam znanych motywach, ale jednak oryginalny. Naprawdę dziwię się, że ta książka
nie zdobyła większego rozgłosu. Jest świetnie napisana, językiem o wiele bardziej
poważnym i skomplikowanym niż przeciętny paranormal. To jest realna powieść, a
nie czytadło na pięć minut odprężenia. Chociaż nie przeczę, czyta się szybko i
lekko i nie można się od książki oderwać. Znajdziemy tu motyw miłości niemalże
od pierwszego wejrzenia, bohaterki, która nagle odkrywa swoje powołanie i
nadzwyczajną wartość wyróżniającą ją od reszty społeczeństwa. Ale słowo daję,
że ani trochę nie kojarzy mi się ta książka z typowymi powieściami YA, choć do
tego gatunku należy. Ona wkracza już w realia s-f i bardzo się z tego cieszę.
„Cinder” to książka, która wciąga, ciekawi, pobudza
wyobraźnię. Sprawiła, że wraz z bohaterką przeżywałam kolejne wydarzenia. Było
mi smutno, bawiłam się ironicznym poczuciem humoru i denerwowałam się, czy uda
jej się wykaraskać z problemów zagrażających życiu. Takich jak śmierć z ręki
królowej Luny. Ale nie uprzedzajmy wypadków. Gorąco zachęcam do czytania. Tę
część wypożyczyłam z biblioteki, testowo, ale tak mi się spodobała, że nie
mogłam się oprzeć i zakupiłam oba dostępne w Polsce tomy. To saga, w USA są
wydane kolejne dwie części. U nas wydawnictwo jakoś strasznie się opóźnia z
wydaniem tomu trzeciego, więc podejrzewam, że serię skończę po angielsku. Tom
drugi będzie z Czerwonym Kapturkiem w roli głównej, a trzeci bodajże z
Roszpunką :).
Jest to jedna historia, więc wciąż będziemy mieć również Cinder w obu powieściach.
I bardzo dobrze, bo ogromnie ją polubiłam. Jest normalną dziewczyną. Ani za
twarda, ani jakaś flegmatyczna sierota. Naprawdę dobra postać. Książę Kai też
jest fajny. Ok., kończę. Może ktoś chce porozmawiać o książce? ;)
„Cinder” Marissa Meyer, wyd. Egmont 2012, str. 436
Uwielbiam ten wspaniały moment w bibliotece, kiedy widzę na półce dokładnie tę książkę, o której marzyłam od dłuższego czasu. :) Nie wiem sama, czy sięgnę kiedyś po tę lekturę - wydaje mi się, że już trochę za stara jestem...
OdpowiedzUsuńJa się ostatnio przekonuję, że jednak nie jestem na YA za stara. Trzeba tylko dobrać odpowiedni moment i książkę, nie wszystkie są "głupie" :). A ta chwila w bibliotece to tak jakbyś właśnie znalazła coś najcenniejszego :).
OdpowiedzUsuń