Dorian Gray. Nazwisko znane wszystkim, chociażby tylko ze
słyszenia. Może trudno uwierzyć, że wciąż istnieją osoby, które ani z filmem,
ani z książką nie miały do czynienia. Ja do niedawna do tych osób należałam.
Film czekał odkąd wyszedł na ekrany kin, czyli od 2009 roku, jednak
powiedziałam sobie, że nie obejrzę go, dopóki nie przeczytam książki, na
podstawie której powstał. I bardzo dobrze zrobiłam. Recenzja może być nieco
mieszana, ponieważ właśnie jestem po seansie filmu i chyba będę trochę przeplatała
wrażenia z obu gatunków sztuki.
Szybciutko na wstępie – Dorian Gray, młody człowiek,
który poznaje lorda Harry’ego Wottona i przez niego nie tylko zakochuje się we
własnym portrecie, ale również powoli acz skutecznie zabija własne sumienie i
duszę, które według Harry’ego nie istnieją. Za pomocą nie wiadomo jakiej magii,
Dorian na zawsze pozostaje młody, a wszystko, czego doświadcza odbija się na
twarzy Doriana z portretu. Twarzy coraz brzydszej, starszej i coraz bardziej
potwornej od występków, które Dorian popełnia.
„Dorian Gray” to powieść typowo gotycka. Mamy dylematy
moralne, straszną zbrodnię, bohatera czarnego i białego (tu oba w postaci
Doriana, choć również w postaciach i Doriana (biały) i Harry’ego (czarny)) oraz
atmosferę grozy (portret). Jest to powieść niezwykle intrygująca, acz szału nie
ma, jak powiedziałam do przyjaciółki. Intrygująca, ponieważ jest dla mnie
niesamowite, że człowiek żyjący całe stulecie i kawałek temu napisał coś tak
adekwatnego do czasów współczesnych. Być może nie powinno to być intrygujące, a
przerażające, że jako ludzkość nie poczyniliśmy żadnego postępu w rozwoju, niemniej
jednak jest czymś fascynującym, czytać coś pochodzącego z epoki poprzedniej, a
jakby opisującego obecną. W „Dorianie” nie ma zbyt wiele akcji, więcej tu
cynicznych i „moralizujących inaczej” wywodów Harry’ego, który jest istnym
ucieleśnieniem diabła. Zwiódł na pokuszenie młodego, niewinnego Doriana,
sprawił, że zaprzedał on swoją duszę, a potem jeszcze utwierdzał i towarzyszył
na ścieżce grzechu. Z niektórymi stwierdzeniami Harryego jak najbardziej się
zgadzam, a inne są tak cyniczne lub puste, że istotnie trzeba być bez duszy,
aby wyznawać owe stwierdzenia, inaczej się nie da. Uważam, że nawet zbrodniarz
nie zgadzałby się ze wszystkim, bo i taki człowiek coś tam w sobie ma. Część z
kolei była tak wydumana, jakby Harry sam nie słuchał tego, co mówi, lub prawił
to tylko po to by zobaczyć zgorszenie w oczach słuchaczy, samemu całkowicie
niczym się nie przejmując. Niestety młody Dorian naiwnie wierzy w każde słowo i
stara się żyć według „wskazówek” Harry’ego co do joty.
Wydaje mi się, że to właśnie Harry jest głównym
bohaterem, ponieważ to przez niego przemawia sam Oscar Wilde, dając upust swoim
obserwacjom społeczeństwa, gdzie fałsz, zbrodnia, strach, pragnienia,
niewinność, brzydota i piękno mieszają się w jedno, tworząc ludzi, którzy nie
znają samych siebie i nie wiedzą, kogo widzą spoglądając w lustro. Mam osobliwe
wrażenie, że wydając wiele sądów ustami Harry’ego Oscar Wilde śmiał się do
rozpuku wiedząc, jakie zgorszenie i skandal wywoła jego książka. Nie wiem, czy
tak było (po wywołaniu skandalu musiał książkę przerobić, aby została
zaakceptowana przez ogół), ale oczami wyobraźni właśnie tak to widzę.
Powiedziałabym, że Oscar był człowiekiem niezwykle inteligentnym, ze wspaniałym
zmysłem obserwacji i poczuciem humoru. Treść książki niejednokrotnie wywołała na
moich ustach uśmiech, a czasami nawet śmiech, choć nie jestem pewna, czy
reakcja ta powinna mieć miejsce. Książkę czytałam z niejakim dystansem i
właśnie rozbawieniem, być może spowodowanym formą powieści gotyckiej, która
może i wywoływała dreszcze w XIX wieku, ale w XXI już nie bardzo.
Dorian Gray wydał mi się postacią nieco bezbarwną,
momentami egzaltowaną i w sumie tylko pustym naczyniem, w które Harry mógł wlewać
swoje wywody. Zakończenie zaś sprawiło, że wyrwało mi się na głos „jakie to
głupie” i pozostawiło w sobie uczucie niedosytu. Takie… na miejscu Oscara
(gdyby oczywiście jeszcze żył) poprawiłabym tę książkę ponownie, bardziej
zgłębiając postać Doriana i różne drobne niuanse. No, ale wtedy powstałaby
powieść współczesna. Mam wrażenie, że Oscarowi chodziło tylko o pretekst do
przemawiania ustami Harry’ego.
Ponieważ sporo tu mowy o lordzie Wottonie, opowiem o
filmie. Colin Firth genialnie zagrał Harry’ego i od tej pory będę go
uważała za
naprawdę świetnego aktora. Grał nawet oczami, z których przedzierały
pustka i
cynizm, a tego nie widziałam już dawno. Zmienił się cały, by stać się
Harrym.
Niejakim zaś rozczarowaniem był Ben Barnes, ale mam wrażenie, że to nie
jego
wina, a… książki. W powieści Dorian jest dość płaski i bezpłciowy i taki
był w
filmie, czasami mając tylko przebłyski przemyślnego zła i wtedy Ben grał
i wyglądał cudownie. Cały film jest gorszy niż myślałam. Uznałam, że
wygląda jak szkic do ekranizacji, którą mógłby stworzyć Tim Burton
(myślicie,
że Johnny Depp nadałby się do roli Harry’ego?), a wtedy powstałoby
dzieło
genialne, o ile Tima jeszcze na to stać („Dark Shadows” zdają się
świadczyć o
zaniku zdolności pana Burtona, acz każdy ma gorsze momenty). I tyle z
mojej
strony, bo rozpisałam się straszliwie.
W podsumowaniu powiem, że „Doriana Gray’a” polecam. Czyta
się szybko, powieść brzmi i wygląda niezwykle współcześnie, a co poniektórzy
mogą uznać za dobry poprawiacz nastroju. Acz to może ze mną jest coś nie tak.
Na koniec garstka ulubionych cytatów lorda Harry'ego Wottona.
Na koniec garstka ulubionych cytatów lorda Harry'ego Wottona.
„Czasem jednak zdarza się w życiu naszym tragedia, posiadająca pierwiastki artystycznego piękna. Jeśli te pierwiastki są prawdziwe, to całość działa po prostu na nasze wyczucie dramatycznych efektów. Odkrywamy nagle, że nie jesteśmy aktorami, lecz widzami. A raczej jednym i drugim. Obserwujemy siebie samych i ulegamy czarowi niezwykłego widowiska”. Str. 139
„Przyszedłeś tu, aby mnie pocieszyć. To ładnie z twojej strony. Ale oto zastajesz mnie pocieszonego i jesteś wściekły. Typowe zachowanie osoby współczującej”. Str. 151
„Uczucia tych, których przestaliśmy kochać, zawsze są śmieszne”. Str.123
„W naszych czasach niezbędnymi są tylko rzeczy zbędne.” Str. 130
„Portret Doriana Graya” Oscar Wilde, wyd. W.A.B. 2011,
str. 302
Książka jest częścią Wyzwania Listopadowego, do uczestnictwa w którym zapraszam wszystkich chętnych. Jak widzicie legendy literatury zaskakują, gdy tylko puści im się oczko ;). Nie są takie straszne, jak je piszą :).
Mam od dawna w swoich czytelniczych planach.
OdpowiedzUsuńTo może nadszedł odpowiedni moment na przeczytanie? ;)
UsuńCzyżby to Ben Barnes był na okładce? Uwielbiam tego aktora! Już od dawna mam ochotę na tę książkę, ale jakoś zawsze mi z nią nie po drodze...
OdpowiedzUsuńJ.w. plus tak, to Ben na okładce książki. Może to Cię przekona ;).
UsuńMój Boże, próbuję sobie na wszelkie sposoby wyobrazić Johnny'ego w roli Doriana, ale nie potrafię :) Mimo że to niewątpliwie świetny aktor, nie sądzę żeby z tą rolą sobie poradził. Ma w sobie coś zbyt ciepłego, co moim zdaniem biłoby od niego nawet gdyby nie wiem jak ukrywał to pod skorupą zła i gruboskórności. A Barnes ma właśnie coś złowrogiego w oczach, co uczyniło z niego doskonałego Doriana. Po obejrzeniu tego filmu nie opuszczała mnie też myśl, że rola stworzona dla niego to Julian Sorel z "Czerwonego i czarnego" Stendhala. On po prostu jest Julianem Sorelem! Szkoda, że nikt nie planuje ekranizacji ;)
OdpowiedzUsuńHej, ja też nie widzę Johnny'ego w roli Doriana, przede wszystkim za stary. Zgłosiłam jego propozycję do roli Harry'ego. Jestem pewna, że rolę diabła zagrałby doskonale, acz ostatnio tak się skupia na jakichś komicznych postaciach, że kto wie... Obejrzałam tego Juliana i kto wie, kto wie. Całkiem niezła propozycja :D. Robimy własną ekranizację, rozumiem? ;p W sumie uważam, że Doriana można nieskończenie eksploatować i gdy popuścić wodze fantazji to na jego podstawie można stworzyć coś naprawdę niesamowitego.
UsuńEch, wygląda na to że studia filologiczne zacierają moją umiejętność czytania ze zrozumieniem. Wybacz! Do roli Harry'ego nadawałby się prędzej, choć i tak nie jestem do końca przekonana... Z drugiej strony - skoro trochę ciepło-kluchowaty (choć zawsze uroczy!) Colin Firth potrafił stworzyć tak doskonale demoniczną kreację (bo rzeczywiście, lord Wotton jak żywy) to chyba wszystko jest możliwe. Co do ekranizacji - osobiście nie rozumiem czemu nikt z filmowców nie dostrzegł jeszcze potencjału tego pomysłu :) więc jeśli piszesz się na wspólniczkę, to jestem za, ciachnijmy list do Bena Barnesa, na pewno nam nie odmówi :D
UsuńCóż, ja właśnie należę do osób o których wspominałaś na samym początku :P Jednak Twoja recenzja skłania mnie do tego aby wreszcie to zmienić, oczywiście w pierwszej kolejności książka :D
OdpowiedzUsuńCieszę się ogromnie, warto :).
Usuń