Jeżeli ktoś lubi romanse w najczystszej postaci (czyli zna książki autorstwa Judith Lennox) i sięgnął po „Florenckie lato” z takim zamysłem, to może nieco się zdziwić. Według mnie tylko pozytywnie.
Oryginalny tytuł „Catching the tide” (można tłumaczyć jako “łapiąc falę”) moim zdaniem o wiele lepiej oddaje treść powieści niż ten mocno tandetnie brzmiący stworzony przez polskich tłumaczy lub innych speców. Główne bohaterki, trzy kobiety: Tess i Freddie Nicholson oraz Rebecca Rycroft „łapią falę”, czyli usiłują poradzić sobie z tym, co przynosi im los, często zmienny i zaskakujący. To obyczajowa opowieść o miłości, komplikacjach, żalu, pragnieniach i rozpaczliwym usiłowaniu bycia na wierzchu, a nie poddawaniu się i tonięciu. Tess, nawiązawszy romans z Milo, mężem Rebekki, na zawsze zmienia życie ich trzech, a we wszystko to wchodzi jeszcze druga wojna światowa, wywracająca rzeczywistość do góry nogami, jakby było mało problemów i bez niej.
Judith Lennox stworzyła świetny obraz zwykłego angielskiego społeczeństwa pierwszej połowy XX wieku, a każdy z bohaterów zdaje się być przedstawicielem różnych grup społecznych. Tess jest modelką, gwiazdą, Freddie najpierw młodą dziewczyną z typowej angielskiej pensji, by potem stać się silną kobietą, a Rebbecka panią domu, królową idealnych przyjęć, których goście nie mogą się doczekać. Każda z nich nie do końca jest taka, jaką ją postrzegają ludzie z zewnątrz. Jest nam też dane poznać wielu mężczyzn, którzy wpływają na to, jakimi kobietami stają się nasze bohaterki, często zaskakujące swoimi reakcjami, cechami charakteru czy zmianami jakie w nich następowały.
Autorka snuje wielowątkową powieść na przestrzeni lat, wprowadzając wiele różnych osób. Czasami mi to przeszkadzało, bo nagle robiło się zbyt tłoczno i nieco nużąco, szczególnie, że dużo jest wydarzeń smutnych, przygnębiających, a bohaterki „żyją” prawdziwym życiem, gdzie nie zawsze jest książę na białym koniu, a częściej ktoś, kto nie jest ideałem i można polegać jedynie na sobie samej. W moim odczuciu książka zdecydowanie nie do przeczytania na raz, musiałam ją odkładać, by nieco odpocząć, ale zawsze wracałam, ponieważ warto. Tego typu powieści mają to do siebie, że po ich przeczytaniu pozostaje poczucie, że było warto, że coś się przeżyło, że książka coś po sobie pozostawiła. Spodziewałam się czegoś raczej lekkiego, słonecznego, pomimo opisu, że „losy sióstr komplikuje wybuch II wojny światowej”. Moim zdaniem okładka jest mocno nieadekwatna, tak samo jak tytuł. Odnoszą się tylko do prologu i wprowadzają czytelnika w mylne przekonanie.
Książkę polecam, nie jest zachwycająca jak niektóre powieści potrafią być, ale jest dobra, wzbudza wiele emocji i ma w sobie coś wciągającego.
„Florenckie lato” Judith Lennox, wyd. Prószyński i S-ka 2011, str. 591