niedziela, 26 stycznia 2014

Tajemnica Abigel. Magda Szabo

Przeczytałam recenzję tej książki w najbardziej właściwym czasie, wtedy kiedy najbardziej potrzebowałam… Czegoś. W związku z wieloma problemami byłam w stanie, gdzie ze stresu nie mogłam nic. Ani oglądać, ani czytać, ani rozmawiać… Nic. I wtedy, bez większego entuzjazmu przeglądając różne blogi natrafiłam na „Tajemnicę Abigel” i od razu poczułam, że to „to”. I że w całej tej niemożności, tę właśnie książkę uda mi się czytać. Następnego dnia „poleciałam” do biblioteki, która ją miała i zapisałam się do niej, aby móc książkę wypożyczyć. Brzmi, jakbym pędziła po ostatnią książkę na Ziemi, i w pewnym sensie tak było.

Do tej pory z Madą Szabo nie miałam do czynienia, w ogóle z węgierskiej literatury znałam tylko Sandora Marai i Noemi Szeesi. Cieszę się, że lista się powiększyła, bo z dotychczasowych doświadczeń, mogę powiedzieć, że węgierscy pisarze mają sporo do zaoferowania.

Bardzo spodobał mi się styl Szabo. Taki zwyczajny, prosty, jasny, ale nie naiwny i niezgrabny. Wprost pisze o tym, co ma do powiedzenia, nie bawi się w milion ozdobników i przydługie opisy. Za to bardzo celnie przedstawia rzeczywistość, pokazując czytelnikowi to, co powinien zobaczyć. Bardzo spodobał mi się stylistyczny zabieg, mianowicie takie narratorskie skakanie do przodu, ukazujące, co będzie dalej z bohaterem w związku z tym wątkiem i zaraz powracając do czasu teraźniejszego powieści. To „spojlerowanie” utworzyło nam jeszcze lepszy obraz głównej postaci i całości wydarzeń. Kolejną zaletą jest takiego zabiegu jest też przedstawienie nam dalszych losów bohaterów, bez zbytecznego rozpisywania się i przeciągania powieści, a także, co byłoby gorsze, zostawiania nas w domysłach, jak też potoczyło się ich życie. W pewnym sensie autorka zdawała nam relację z życia Georginy Vitay.

Gina jest panienką z bogatego domu w Budapeszcie. Jej ojciec, generał, aby uchronić córkę przed możliwymi wydarzeniami (trwa druga wojna światowa, zaraz wojska niemieckie wejdą na teren Węgier), wysyła ją na drugi koniec kraju do małego miasta, na kościelną pensję dla dziewcząt. Georgina czuje się jak w więzieniu z mnóstwem zasad i obostrzeń. W nowej sytuacji nie pomagają bynajmniej jej upór i mówienie, zanim ugryzie się w język. Zraża do siebie wszystkie dziewczyny, a także część ciała profesorskiego.

To spokojna książka i dużą jej część zajmują opisy codziennego życia młodych panienek na pensji, gdzie dzień zaczyna się od modlitwy i modlitwą kończy. Mimo to, dzięki dynamicznej postaci Georginy, książka wciąga i ani trochę nie nudzi. Dzięki „Tajemnicy Abigel” dane mi było zerknąć na skrawek drugiej wojny światowej pod nieco innym kątem. Szabo genialnie opisuje kontrast pomiędzy bolesną rzeczywistością, a całkowitą pełną niewinności nieświadomością niedorosłych jeszcze dziewcząt. Zamknięte w bezpiecznych murach pensji żyją swoimi zabawami, podczas gdy za oknem świat dorosłych się wali…

To bardzo dobra książka. Myślę, że gdybym czytała ją w młodszym wieku to bardzo bym ją przeżywała i łączyła się z Georginą tak, jak tylko nastoletnie dziewczyny potrafią. Cieszę się, że ponownie wydano „Tajemnicę Abigel”. Dzięki temu może nowe pokolenie pozna dobrą literaturę.

„Tajemnica Abigel” Magda Szabo, wyd. Iskry 1977, str. 375

Nowe wydanie przez Wydawnictwo Bona:



Nie do końca mi się ta okładka podoba - w książce klucz ma główkę, a nie serce, a ten różowy kolor nijak nie pasuje do treści. Już wolę tę szaro-brązową z '77-ego. Ale co zrobić ^^. 

czwartek, 23 stycznia 2014

Pisane szkarłatem. Anne Bishop

Jeżeli coś jest autorstwa Anne Bishop, to ja to muszę przeczytać. Wyjątkiem jest tylko Efemera, która jakoś mnie nie porwała, a momentami przyprawiła o ciarki (ktoś by powiedział, że to komplement dla książki. Ten pożeracz światów wyszedł aż nazbyt realnie). Na szczęście najnowsze dzieło mojej ukochanej autorki całkowicie mnie usatysfakcjonowało i nawet przypomniało, co to znaczy czytać 5-6 godzin z rzędu, nie mogąc się oderwać. Uwierzcie mi, odkąd skończyły się moje nastoletnie lata takie coś się nie zdarza, a przecież jest najwspanialszym przeżyciem książkowym.

W „Pisane szkarłatem” (cały czas chcę mówić „Pisane krwią”. Szkarłat jest zbyt skomplikowany.) autorka wprowadza nas w zupełnie nowy świat, co jest bardzo przyjemne. To taka paranormalno-urbanistyczna wersja naszego. Mamy Stany Zjednoczone, małe miasteczko, a w nim dwie społeczności. Ludzi i Innych. Za istnieniem ich wszystkich stoi fajna legenda i przez całą książkę zastanawiałam się, kim tak naprawdę są Inni. Duchy Ziemi? Może. W każdym razie, Inni ludzi nie lubią. Zjadają ich. Ludzie są bardzo smaczni. Inni nazywają ich mięsem. Ludzie oczywiście się Innych boją, tym bardziej, że ich egzystencja jest oparta na dobrej woli Innych, którzy kontrolują całe naturalne zasoby. Obie te społeczności jakoś koło siebie egzystują, podzieliwszy miasteczko na część ludzką i tą dla Innych – Dziedziniec. I pewnego niezwykle śnieżnego wieczoru, do księgarni Innych, zawiadywanej przez samego Simona Wilczą Straż, zachodzi ludzka dziewczyna, ewidentnie przed czymś uciekająca. Poszukuje schronienia. Simon jej go udziela, dziwiąc się samemu sobie. I tak zaczyna się ta historia.

Historia, z której sączy się ciepło, niczym światło z jasnych okien, pełgające po śniegu w zimny wieczór. Meg znajduje wśród Innych miejsce, w którym może żyć i być bezpieczną. Swoją słodyczą, życzliwością i pracowitością zdobywa serca stworów, które przecież mogą ją zjeść z byle kaprysu. Meg wiele przeszła, posiada zdolność przewidywania przyszłości, tak więc i ona okazuje się być Inną. Tyle, że nie jada ludzi. Ta opowieść jest po trosze bajką, może baśnią, ukazującą złych i dobrych i tych, którzy nigdy nie są tacy, jakimi się wydają. Każdy ma dwa oblicza. Z tej książki aż bucha ogromna serdeczność, ciepło… Niezwykle mnie Meg ujęła swoją niewinnością, naiwnością, dziecinnością, chociaż jest już dorosła. To historia przyjaźni, miłości, zaufania.

Uwielbiam Anne Bishop, bo tylko ona przekazuje te wartości w tak cudowny sposób, że aż mam ochotę się roztopić w jej świecie. Niby taki banalny przekaz by się rzekło, tak łatwo to popsuć. A ona jednak ukazuje piękno serca. W każdej ze swoich książek. Ta książka grzeje, przytula, okrywa kocem i podaje gorącą herbatę (najlepiej miętową, Meg i ja ją uwielbiamy).

Serii „Czarne kamienie” nic nie przebije, Kamienie są jedyne w swoim rodzaju, najwspanialsze, najpiękniejsze, z najlepszymi bohaterami pod słońcem, ale w „Pisane szkarłatem” też znajdziemy dzielne, piękne istoty z niesamowitymi zdolnościami. Można nawet spotkać Panią Zimę, a nie tylko wilkołaki i wampiry. Zresztą te wampiry są fajne. Zamieniają się w czarny dym.

Kocham i uwielbiam. Ode mnie złego słowa o Anne Bishop nie usłyszycie nigdy. Jedynie okładkę wydawnictwo mogłoby zrobić ładniejszą. Niezbyt ładnie im wyszedł ten komputerowy portret, w ogóle nie oddaje piękna książki. „Pisane szkarłatem” polecam, acz tych, którzy pragną typowego urban fantasy ostrzegam, że to nie o tym. Ale może się miło rozczarujecie :).


„Pisane szkarłatem” Anne Bishop, wyd. Initium 2013, str. 558

---

Zdumiewające. Recenzję napisałam dwa tygodnie po przeczytaniu książki. Przeżycia związane z książką, pamięć o niej, wciąż są świeże. To chyba najlepiej o niej świadczy :).

Chciałabym pisać recenzje bardziej regularnie. Mam jeszcze jedną zaległą. Ale tyle się dzieje w "realnym" świecie, że zwyczajnie mam problem z pogodzeniem wszystkiego. Będę się znowu przeprowadzać, po raz drugi w ciągu kilku ostatnich miesięcy. Nie polecam nikomu. Pragnę już spokoju i stabilizacji. Może w tym roku się uda. Może i blog odżyje, razem ze mną. 

Odkryłam nową bibliotekę, która przypomniała mi, jak to cudownie jest wejść, odetchnąć nieco przykurzonym, swoistym bibliotecznym zapachem i zagłębić się w długich szeregach regałów, przebierać w książkach i z ekscytacją zastanawiać się ile i które zanieść do domu. Prawie o tym uczuciu zapomniałam. Może z tą nową biblioteką przy okazji trochę zaoszczędzę i nie będę kupować tylu książek, choć z tego też czerpię niesamowitą radość. Może wszystko będzie lepiej.

sobota, 11 stycznia 2014

Czas żniw. Samantha Shannon

Wiecie, jak czasami ma się poczucie, że „nie ma już dobrych książek”? Otóż „Czas żniw” jest doskonałym tego zaprzeczeniem. To przykład wspaniałej literatury. W dziale powieści młodzieżowych jest na szczycie listy, w dziale dla dorosłych jest „tylko” bardzo dobra. Nie wiem nawet do jakiego gatunku tę książkę zaliczyć. Postapokaliptyczne urban fantasy? Coś w tym guście.

Jest druga połowa XXI wieku, ale świat, jaki znamy nie istnieje. To całkowicie alternatywna rzeczywistość, gdzie król Edward VII jest uważany za Kubę Rozpruwacza i za początek zarazy jasnowidzów. Londyn jest podzielony na dystrykty, których bez odpowiedniej przepustki nie możesz przekraczać. Na jego ulicach znikają dziesiątki jasnowidzących, a ślepcy (ludzie bez daru) nie mają o niczym pojęcia, żyjąc pod niewidzialnym kloszem, wiedząc tylko, że tamci są odmieńcami. Poznajemy dziewiętnastoletnią Page Mahooney, córkę ważnego naukowca, ślepca, ale sama jest jasnowidzącą i  to największej kategorii. Jej dar jest czymś rzadkim i bardzo pożądanym. Pewnego dnia Page zostaje porwana i przewieziona do tajemniczego miejsca, gdzie są gromadzeni znikający jasnowidze. Pod kierownictwem potężnej i tajemniczej rasy Refaitów, są poddawani treningowi i praniu mózgu, a ich dar zostaje wykorzystany bynajmniej nie do czynienia dobra.

Powiem wam, że ta książka wciąga. I to jeszcze jak! Mam za sobą ciężki tydzień, ale to mi nie przeszkodziło w codziennym zarywaniu nocy aby dowiedzieć się co dalej. Page jest bardzo dobrą bohaterką. Umie walczyć, jest uparta, nie poddaje się, jest inteligentna i z charakterem. Te twarde cechy są zmiękczone odrobinę jej głęboko ukrytą wrażliwością, pewnym rodzajem dziecinności. Widać, że jest jeszcze bardzo młoda, choć na ogół wydaje się być parę lat starsza niż jest.

Podoba mi się też ogólna kreacja świata przedstawionego. Londyn tętni typowym miejskim życiem (z posmakiem strachu i kontroli), w Oksfordzie, miejscu, w którym Page zostaje uwięziona, można wyobrazić sobie każdą brukowaną czy zapiaszczoną uliczkę. Niesamowite jest też dla mnie, że książka została napisana w pierwszej osobie, a mi to nie przeszkadzało. Ba, powiem, że lepiej nie mogło to być napisane. Autorka oczami Page pokazuje nam każdy szczegół, czy to ubioru, czy pomieszczenia, ale robi to w taki sposób, że wszystko widzimy i czujemy, ale nie jesteśmy znużeni wymienianymi drobiazgami.

Nie powiedziałam tez jeszcze o prawie najważniejszym – duchach i świecie nadprzyrodzonym. Autorka z jednej strony bardzo dużo zaczerpnęła z już istniejących wierzeń czy wyobrażeń, ale z drugiej pokazała to wszystko na swój sposób, udoskonaliła. Zaświaty są bardzo mocnym elementem tej książki.

Z takich mniej technicznych ochów i achów, muszę zachwycić się relacją Naczelnik-Page. Już od pierwszej chwili widać, że jest między nimi chemia. Ale przez dłuższy czas nic się nie dzieje, tylko takie drobiazgi, które budują ten związek i czynią go jeszcze bardziej realnym… Page jest zabawna, do samego końca niczego się nie spodziewa, wręcz ciągle powtarza, że go nienawidzi… Co wychodzi mało przekonująco. I to jest chyba ten element, który mi się najmniej podobał. Page rzekomo nienawidzi i dyszy tą nienawiścią, ale my tego nie czujemy.

Podsumowując, aby nie rozwodzić się jeszcze bardziej, polecam „Czas żniw”. To bardzo dobra powieść, powiedziałabym nawet, że dość świeża, inna. Po tylu pozytywnych recenzjach spodziewałam się, że jest jeszcze lepsza i tu mnie troszkę zawiodła, ale to już moje wygórowane oczekiwania. Cieszę się, że ją przeczytałam i że coś takiego zostało stworzone. Przed nami podobno jeszcze sześć tomów. Nie mogę się doczekać.


„Czas żniw” Samantha Shannon, wyd. SQN 2013, str. 512
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...