czwartek, 20 lutego 2014

Stosik #...


1. "Wytrąceni z milczenia" Magdaleny Grochowskiej. "Zbiór portretów wybitnych intelektualistów i twórców, przewodników kilku pokoleń polskiej inteligencji. Pod piórem autorki - ani herosi, ani pomniki, ani monolity. Błądzą, grzeszą, cierpią, kochają, puchną z pychy i schną z tęsknoty za bliskością. W kleszczach historii - i własnej neurozy - upadają i podnoszą się z upadku". Książka kupiona mamie, ale sama nie omieszkam jej przeczytać, dlatego uwzględniam ją w tym stosie.

2. "Zagrożeni" C. J. Daugherty. To już trzeci tom o Nocnej Szkole. Jak widać, wciągnął mnie. Jak ktoś pod recenzją "Urodzonej o północy" napisał - to jak tabliczka czekolady. Dla mnie nawet całe pudełko. Będę czytać w sobotę i już nie mogę się doczekać.

3. "Charlotte Isabel Hansen" Tore Renberg. Książka, którą zapragnęłam przeczytać po recenzji Bellatriks i moim niedawnym (a pierwszym dorosłym) przeczytaniu innej norweskiej powieści.

4. "Dania" Grażyna Szelągowska. Kolejne uzupełnienie mojej duńskiej manii. Tym razem nie powieść, a rzetelna praca na temat kraju. Chyba jedyna tego typu pozycja na polskim rynku.

5. "Prask. Niechętny zabójca" Eoin Colfer. Nowa seria autora "Artemisa Fowl". Książka kupiona dla brata, ale będę szczera - kupiona dla mnie ;). Od lat jestem fanką Eoina i uwielbiam jego książki, nieważne ile mam lat.

6. "Tych cieni oczy znieść nie mogą" Alan Bradley. Czwarty tom przygód Flawii de Luce. Czy trzeba coś dodawać? (Poza tym, że niedawno skończyłam tom trzeci i tylko jakoś nie mogę opublikować recenzji, chociaż jest napisana).

7. "Pomnik cesarzowej Achai. Tom 3" Andrzej Ziemiański. Chociaż "ciąg dalszy" Achai jest nudny i nic się tam nie dzieje i podczas czytania, zastanawiam się, po co jeszcze czytam, to ponieważ jest to jednak Achaja, to muszę i nic na to nie poradzę. Może ten tom miło mnie zaskoczy.

A tu moje najnowsze muzyczne odkrycie, Francuzka Indila i jej wspaniały głos oraz nieco teatralne aranżacje. 


poniedziałek, 17 lutego 2014

Urodzona o północy. C.C. Hunter

Co można powiedzieć o książce, która jest jedną z wielu? Naprawdę nic szczególnego, ani wybitna, ani kiepska… A jednak ma swój urok. Może jest to obóz dla „paranormalnych” nastolatków? Może umiejscowienie tego obozu wśród drzew, przy rzece, z wodospadem, do którego nawet zły wilkołak boi się iść? A może to atmosfera odrobiny tajemnicy, ale przy tym uczynienia z nienormalnego normalnego?

Kylie zostaje wysłana na letni obóz, pozornie dla „trudnych” nastolatków. W rzeczywistości dowiaduje się, że istnieją wilkołaki, wampiry, elfy, zmiennokształtni i czarownice. I że ona jest jedną z nich. Problem w tym, że nie za bardzo wiadomo kim. Na pewno chodzi za nią płaczący krwią duch żołnierza, który Kylie kogoś przypomina, choć nie wie kogo. Z początku zapiera się rękami i nogami, że nie jest normalna „inaczej”, ale stopniowo zaczyna akceptować swój dziwny dar, który ostatecznie ratuje jej życie.

Mnóstwo tu teenage drama i bardziej zdaje się to być książka o problemach, kto kogo kocha itp., a nadprzyrodzone towarzystwo jest zaledwie tłem, ale powiem wam, że bardzo dobrze mi się tę książkę czytało i sama byłam zdziwiona, że się wciągnęłam i jakoś nie wydawało mi się to głupie, czy nudne. Książka została napisana dość zgrabnie i cóż… naprawdę mi się podobała. Doskonale posłużyła mi jako odstresowywacz i uprzyjemniła czas spędzany w komunikacji miejskiej. Który teraz niestety mi się wydłużył. Ale spójrzmy na jasną stronę – mam więcej czasu na czytanie! Taa…

Aha, i oczywiście występuje tu wątek miłosny, polegający na tym, że Kylie jest zakochana w dwóch chłopakach na raz, a jeden jest przystojniejszy od drugiego. Naprawdę nie wiem o co autorkom współczesnych powieści chodzi. Czy chcą wychować pokolenie bigamistów? A może same tęsknią za czasami dzieci-kwiatów? Jakby już jedna porządna miłość nie wystarczała.

Nie oszukujmy się, to nie jest książka najwyższych lotów, ale jest bardzo sympatyczną powieścią. Osobiście nie mogę się doczekać ciągu dalszego. Może nie zmieni ona mojego życia, ale przynajmniej chwilowo je uprzyjemni.


„Urodzona o północy” C.C. Hunter, wyd. Feeria 2014, str. 364

czwartek, 13 lutego 2014

Nomen omen. Marta Kisiel

Stara, dobra, polska fantastyka… Dawno już nie czytałam takiej książki. Dzięki temu, że tak napisane książki czytałam parę lat temu, poczułam się cudownie przeniesiona w czasie, do miejsca, gdzie polska fantastyka miała się doskonale. I jednocześnie jakbym odmłodniała. Chyba ostatnio za dużo uwagi poświęcam mojemu wiekowi, cóż, zaraz wybije mi ćwierćwiecze. Kontynuujmy.

Poznajcie Salkę (Salomea Klementyna) Przygodę i jej młodszego brata Niedasia (Adam Joachim), a także rodziców, Kalinę i Pawła, oraz, nie można tej zacnej trójcy pominąć, siostry Bolesne, osiemdziesięciopięcioletnie trojaczki, czarownice, żeby nie było. Salka w przenośni i prawie dosłownie ucieka z domu, na ulicę Lipową 5 we Wrocławiu. Wynajmuje pokój właśnie u pań Bolesnych. Już od początku można się nieźle ubawić, a potem jest tylko lepiej. Za Salką podąża Niedaś, którego towarzystwa właśnie chciała uniknąć, przystojny asystent profesora i pradziadek, który właśnie powstał z grobu i myli współczesny Wrocław z wojennym Breslau, mordując blondwłose pannice.

Na początku trudno było mi przyzwyczaić się do nadmiernie komediowego stylu pisarki i tej jakby nieco innej budowy zdań. Troszkę sobie ponarzekałam, ale czytałam dalej. Sama nie zauważyłam kiedy nadmiar stał się czymś normalnym, a ja sama wprost nie mogłam się oderwać. Książkę przeczytałam w dwa dni, co jak na mnie jest nie lada sukcesem. I wcale nie jest cały czas komediowa. Było kilka momentów wyciszenia, a jeden był tak poważny, że aż się zdziwiłam. Ładnie nam autorka opowiada co nieco o wojennym Breslau, pierwszy raz się zaciekawiłam i dostrzegłam w tym temacie coś fascynującego, a przecież tyle książek powstało o tym mieście i okresie.

Nie mamy tu dzielnych wojaków na rączych białych koniach, ani pięknych dziewoi (Salka by się nie poczuwała ze swoim metrem osiemdziesiąt i kilkoma pryszczami), smoka też brakuje, ale za to mamy kawałek historii z zamieszanymi w to czarami i starym domem pełnym głosów. I papugi. Zapomniałabym o papudze! Roy Keane to mój ulubiony bohater. Wasz też będzie.

Jeżeli lubiliście dawne książki wydawane w Fabryce Słów, to polubicie też i tę, wydaną co prawda przez Urobros, ale to chyba mogło wyjść tylko na dobre (tak, książka wydana w jednym tomie). Ogólną atmosferą, magicznymi wydarzeniami i wszędobylskim dowcipem, trochę kojarzy mi się ta książka z „Wiedźmą.com.pl” Ewy Białołęckiej. Mam nadzieję, że to dobra rekomendacja (dla mnie tak).

Jeżeli lubicie fantastykę i to polską, a także posiadacie poczucie humoru (bez którego w życiu ani rusz), to jest to książka dla was. I może szczypta historii też was zainteresuje. Chciałabym więcej książek tego typu, stęskniłam się za nimi. Polecam!

P.S. I tylko nie wiem do czego to „nomen omen”, gdyż pojawiło się w tekście trzy razy i za każdym razem miałam wrażenie, że jest wplecione w zdanie na siłę i zupełnie w danym miejscu nie ma sensu. Choć jako tytuł sprawdza się świetnie.


„Nomen omen” Marta Kisiel, wyd. Urobros 2013, str. 420

niedziela, 9 lutego 2014

Krąg. Mats Strandberg i Sara B. Elfgren

Starzeję się. Ja się naprawdę starzeję. Kiedyś bym była zachwycona tą książką, a teraz… ale od początku.

Małe miasteczko Engelsfors w Szwecji. Brzydkie, nudne, z kopalnianą przeszłością. Nie ma pracy, a życie jest szare i przewidywalne. Do momentu, kiedy w szkole w jednej z łazienek zostaje znaleziony Elias, chłopak odstający od reszty, szykanowany. Podobno popełnił samobójstwo. Jego najlepsza przyjaciółka Linnea w to nie wierzy i przekonuje do tego pięć innych dziewczyn, z którymi nie ma nic wspólnego, jak tylko to, że wszystkie są czarownicami. Podejrzaną jest dyrektorka szkoły, z którą Elias miał spotkanie tuż przed śmiercią. I mogłoby się wydawać, że to kryminał, ale nie bójcie się – zagłada świata też tu występuje i nasze bohaterki są Wybrańcami, mającymi za zadanie uratować świat przed demonami.

Książka podobno miała być super mroczna, straszna i w ogóle przyprawiająca o dreszcze. Może gdybym miała dziesięć lat mniej, to bym się nabrała. Napisana jest w trybie teraźniejszym, zdania są krótkie, a poszczególne mini rozdziały dotyczą osobnych osób. Nie ułatwia to czytania i wciągnięcia się w treść. Na szczęście im dalej, tym lepiej i w pewnym momencie sama się łapałam na tym, że rozmyślam o książce, kiedy jej nie czytam. Mam wobec niej mieszane uczucia. Nie zachwyciła mnie ani trochę, nie usłyszycie ode mnie żadnego „wow”, jak od wielu osób, ale z drugiej strony muszę przyznać, że wciąga. Choć przez całą książkę nie dzieje się nic konkretnego.

To naprawdę coś w stylu nastoletniego paranormalnego kryminału. Dziewczyny usiłują odkryć, kto zabił Eliasa (i nie tylko, ale nie uprzedzajmy faktów), a dyrektorka jest niezwykle mieszaną postacią i nawet ja nie wiedziałam, czy w końcu jest zła, czy dobra. Ostatecznie okazuje się być głupia, tylko i wyłącznie. Książka jest o tyle ciekawa, że pokazuje psychologiczne profile sześciu, całkowicie od siebie różnych szesnastolatek. Jedna jest szkolną gwiazdą, która krzywdzi ludzi, inna emo z ojcem bezdomnym pijakiem, kolejna prześladowana od lat przez szkolną gwiazdę i jej przyjaciół, inna popularna ale ma bulimię, a jeszcze inna jest kujonem z zerową wiarą w siebie. Do tej pory znające się tylko z widzenia dziewczyny, nagle muszą się zaprzyjaźnić i dla dobra świata być bliskie jak rodzone siostry. Wywołuje to masę konfliktów i nienawiści. Podobało mi się, że dziewczyny nie są wybielonymi postaciami, ale każda z nich ma jakieś grzeszki na sumieniu i złość aż z nich kipi. To różnica w porównaniu z amerykańskimi przedstawicielkami tego gatunku literackiego.

Podsumowując, książka zdecydowanie dla nastolatków. I myślę że im się bardzo spodoba, wywoła masę uczuć i wciągnie w swój świat. Ja miałam różne momenty, niestety często nie mogłam doczekać się końca, ale bywało, że też się zaczytałam. Jakichś zaskakujących elementów tu nie ma, mocno przewidywalna, ale całkiem dobrze napisana. Podobno drugi tom jest o wiele lepszy. Chyba się skuszę i kiedyś przeczytam.


„Krąg” Mats Strandberg i Sara Bergmark Elfgren, wyd. Czarna Owca 2012, str. 573

piątek, 7 lutego 2014

5 nowych książek.

Surprise, surprise. Wczoraj niespodziewanie pojawili się panowie od internetu i voila, trzy godziny później, internet został założony. Ostatnim razem trwało to ponad trzy tygodnie. Może co dzielnica to inny obyczaj.

W nowym miejscu mieszkam zaledwie tydzień, a już przybyło mi pięć nowych książek. Wszystko to wina (poza oczywistą winą mojego zakupoholizmu) promocji -32% w Arosie (kocham ich, doskonała usługa i stały rabat -27%, reklama całkowicie bezinteresowna) oraz antykwariatu, który mam.... 4 minuty od domu. I jest całkiem nieźle zaopatrzony. I można chodzić między regałami, jak w prawdziwej księgarni (zwykle w antykwariatach nie można). Ojej. A oto moje zakupy:


1. "Bestia". Widuję tę książkę od lat, dosłownie. Pamiętacie "Świat Zofii"? Jaki wielki szał był na tę książkę? Otóż mnie ona nudziła i nigdy jej nie przeczytałam w całości. "Bestia" jest z tej samej serii i chyba zniechęcona "Światem Zofii" nigdy po nią nie sięgnęłam. Po tylu latach natrafiwszy na nią w antykwariacie przejrzałam ją jak każdą inną książkę i mi się spodobała.

2. "Wampir z sąsiedztwa". Mam za sobą dopiero jeden romans autorstwa Kerrelyn Sparks, ale od tamtej pory, kiedy tak przyjemnie mnie odmóżdżono, poluję na resztę jej książek. Problem w tym, że wciąż mają zadziwiająco wysoką cenę. Na szczęście i nareszcie, znalazłam zadowalający mnie okaz.

3. "Urodzona o północy". Czytałam i dobre recenzje i złe. Ja się na nią zawsze natykam znienacka. Wzięłam, też zadziwiając samą siebie. Może będzie fajna.

4. "Tonąca dziewczyna". Zbyszek z "W zaciszu biblioteki" zamieścił tak przekonywujący fragment, że specjalnie dla tej książki zmieniłam swoje zamówienie w Arosie. Jak na razie wygląda na studium schizofrenii, ale aż nie mogę się doczekać, co ma wspólnego ze światem fantastyki.

5. "Nomen omen". Sam opis tej książki wywołuje uśmiech na mojej twarzy. No musiałam, musiałam.

A to moje ulubione okładki z tego stosiku:



Czy ja w którejś z poprzednich notek nie wspominałam, że odkryłam nową bibliotekę i może to nieco ukróci moje zakupy? Ekhem, ekhem....

poniedziałek, 3 lutego 2014

Z życia

Przeprowadzka dokonana. Teraz przez miesiąc (co najmniej, choć mam nadzieję, że nie więcej), jestem bez internetu. Aktualnie siedzę w bibliotece i stąd możliwość popełnienia wpisu. Ów brak ma swoje dobre strony - więcej czasu na czytanie - choć jak zwykle ma też i te złe. Bez internetu czuję się jak bez kawałka mnie i choć to zdecydowanie nie jest dobry objaw, to cóż poradzić. Brak mi codziennego sprawdzania blogowych newsów, najnowszych odcinków seriali i tego poczucia wolności, które internet daje: Mogę w każdej chwili zajrzeć do sieci i znaleźć potrzebne mi informacje, czy po prostu znaleźć się gdzieś indziej.

Mam nadzieję, że blog nie ucierpi (i tak rzadko daję posty :/), postaram się recenzje wrzucać na bieżąco z pendrive'a. Czyli jakoś to będzie. Tyle update'u.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...