czwartek, 31 grudnia 2015

Książkowe podsumowanie roku 2015

Książki przeczytane w 2015 roku:

1. „Kijem i mieczem” Kevin Hearne
2. „Nad Niemnem” Eliza Orzeszkowa
3. „Rzecz o zbłąkanej duszy, tom 1” Siergiej Sadow
4. „Cinder” Marissa Meyer
5. „Insurgent” Veronica Roth
6. “Przenośne drzwi” Tom Holt
7. “Smok jego królewskiej mości” Naomi Novik
8. „Scarlet” Marissa Meyer
9. „Utalentowana” Nikita Lalwani
10. „Śniło ci się” Tom Holt
11. „Zaginiona” Andrzej Pilipiuk
12. „Biały Tygrys” Aravind Adiga
13. „Pisarz naiwny i sentymentalny” Orhan Pamuk
14. „Ziemia, powietrze, ogień i… budyń” Tom Holt
15. „Powiedz wilkom, że jestem w domu” Carol Rifka Burnt
16. „Wśród obcych” Jo Walton
17. „Wodospady Cienia: Szepty o wschodzie księżyca” C.C. Hunter
18. „Córka wichru” Irena Zarzycka
19. „Nowe życie” Orhan Pamuk
20. „Kim” Rudyard Kipling
21. „Głos” Anne Bishop
22. „Dziewięć żywotów. Na tropie świętości w Indiach“ William Dalrymple
23. „Nigdy i na zawsze“ Ann Brasheres
24. „Geim” Anders De La Motte
25. „Królewski lot” Irena Zarzycka
26. „Wieczna młodość” Irena Zarzycka
27. „Ziemia słonych skał” Sat-Okh
28. „Srebrzyste wizje” Anne Bishop
29. „Przygoda z owcą” Haruki Murakami
30. „Gra o tron: Nawałnica mieczy. Krew i złoto” George R.R. Martin
31. „Do trzech razy Natalie” Olga Rudnicka
32. „Pod wiatr” Irena Zarzycka
33. „Allegiant” Veronica Roth
34. „Flawia de Luce: Gdzie cis się nad grobem schyla” Alan Bradley
35. „Pole” Lynne McTaggart
36. „Kochana rodzinka i ja” Natalia Rolleczek
37. „Niezbędnik obserwatorów gwiazd” Matthew Quick
38. „Poradnik pozytywnego myślenia” Matthew Quick
39. „Baśniarz” Antonia Michaelis
40. „Radleyowie” Matt Haig
41. „Kraj z księżyca. Podróż do serca Polski” Michael Moran
42. „Obca” Diana Gabaldon
43. „Szklany tron” Sarah J. Maas
44. „Uwięziona w bursztynie” Diana Gabaldon
45. „Tanatonauci” Bernard Werber
46. „Król kruków” Maggie Stiefvater
47. „Aplikacja” Lauren Miller
48. „Między książkami” Gabrielle Zevin
49. „Czerwone jak krew” Salla Simukka
50. „Smilla w labiryntach śniegu” Peter Hoeg
51. „Kiedy odszedłeś” Maggie O’Farrell
52. „Człowiek, którego prześladował czas” Diane Setterfield
53. „Atlas chmur” David Mitchell
54. „Dożywocie” Marta Kisiel
55. „Zawód: Wiedźma. Cz.1” Olga Gromyko
56. „Zawód: Wiedźma. Cz.2” Olga Gromyko
57. „Hamlet” William Shakespeare
58. “Harry Potter i kamień filozoficzny” J.K. Rowling
59. „Łaskawszy niż samotność” Yiun Li
60. „Wiedźma Opiekunka Cz.1” Olga Gromyko
61. „Gwiezdny motyl” Bernard Werber
62. „Flawia de Luce: Obelisk kładzie się cieniem” Alan Bradley
63. „Pisane szkarłatem” Anne Bishop
64. „Podziemny labirynt” James Rollins
65. „His Dark Materials: Northern Lights” Philip Pullman

Jestem z tego roku bardzo, ale to bardzo zadowolona. Mówię oczywiście w kontekście książkowym. Jak patrzę na tę listę powyżej, widzę tylko książki, które ja sama chciałam przeczytać. Ani jednej wymuszonej. Dążyłam do tego ostatnie trzy lata i nareszcie się udało. Ktoś powie, że przecież to żaden problem, ale jeżeli "wkopię się" w jakiś tytuł od wydawnictwa, a okaże się, że już nie chce mi się go czytać, to co wtedy? W tym roku było super. Każda książka jest "moja" i jak przeglądam tę listę, to nie widzę ani jednej pozycji, która mnie zawiodła i której najchętniej bym tutaj nie widziała. Pewnie, było kilka tytułów, które nie zapisały się jako te moje ulubione, ale i tak się cieszę z ich przeczytania. 

Najmilej wspominam chyba książki z początku roku. Uwielbiam trylogię Toma Holta: "Przenośne drzwi", "Śniło ci się" oraz "Ziemia, powietrze, ogień i... budyń". Zwariowane książki, jakich wcześniej nigdy nie czytałam. Może kiedyś jeszcze do nich wrócę. A na pewno chcę ponownie przeczytać mój absolutny hit tego roku "Wśród obcych" Jo Walton. Nie wiem, co ta książka takiego w sobie ma, ale jestem niesamowicie wdzięczna, że ją mam, że przeczytałam i że zawsze mogę do niej wrócić. W niesamowitą podróż po Indiach zabrał mnie Rudyard Kipling ze swoim "Kimem", a Michael Moran za to po Polsce w "Podróży do serca Polski". Ta książka to jeden z moich największych skarbów tego roku, ogromnie polecam. Jestem też ogromnie dumna, że wreszcie przeczytałam "Atlas Chmur" i dokończyłam "Smillę w labiryntach śniegu" (jak zajrzycie do moich poprzednich podsumowań, to będziecie wiedzieć, o co chodzi). I to chyba tyle z tych perełek, bo tak naprawdę mogłabym wymienić z jakiegoś powodu każdą książkę. Wszystkie sprawiły mi ogromną radość i cieszę się, że towarzyszyły mi w tym roku.

Z tych najmniej ulubionych, które mi nie podeszły, albo nie były jednoznacznie pozytywne mogę wymienić "Nowe życie" Orhana Pamuka (to jedyna książka w tym roku, która w ogóle mi się nie podobała), "Geim" Andersa De La Motte (paskudztwo językowe), "Do trzech razy Natalie" (niby lekkie, niby zabawne, ale tak na serio to po co to pisać i czytać) oraz "Zaginiona" Andrzeja Pilipiuka. W czasie czytania nie żywiłam do tej książki żadnych negatywnych uczuć, ale jak przeglądam tę listę to jest to chyba jedyna książka, w której nie wiem co się działo. Pamiętam tylko okładkę i chyba siostry Kruszyńskie, ale mogę się mylić...

Jeszcze muszę wspomnieć o Bernardzie Werberze, francuskim pisarzu, którego przypadkiem w tym roku odkryłam. Na razie mam za sobą dwie jego książki "Tanatonauci" i "Gwiezdny motyl". Moje jedyne science fiction w tym roku, ale za to jakie. Po prostu uwielbiam. Do tego stopnia, że nie umiem o nich pisać. 

Rok 2015 był także rokiem, w którym odkryłam książkowych vlogerów, tzw. booktubers. Dzięki nim poznałam mnóstwo nowych tytułów i autorów, o jakich wcześniej nie słyszałam. 

Nadal już nie piszę recenzji każdej książki. Bardzo spodobała mi się forma podsumowań miesiąca, dzięki czemu nie zmuszam się do publikacji na blogu i nie przegapiam żadnej przeczytanej książki.

Uważam, że rok 2015 czytelniczo był bardzo udany. A jak u Was? Jesteście zadowoleni z ilości i przede wszystkim jakości przeczytanych książek? :) 

Życzę Wam wszystkiego najlepszego w Nowym 2016 Roku. Dziękuję, że jesteście.

środa, 30 grudnia 2015

Przeczytane w grudniu. Podsumowanie

Początkowo nie zamierzałam robić podsumowania grudnia, przecież jutro będzie podsumowanie całego roku. Pomyślałam jednak, że szkoda byłoby, abym straciła „insight” do tych książek, które w grudniu przeczytałam. One też zasługują na to, aby coś więcej o nich wiedzieć, aby kogoś może zainteresowały oraz żebym ja sama lepiej je pamiętała. Także, dzisiaj opowiem o książkach, które przeczytałam w ostatnim miesiącu, a jutro opublikuję podsumowanie całego roku.

“Wiedźma Opiekunka” to kolejna część przygód Wolhy Rednej. Wolha dopiero co zdała ostatnie egzaminy i wreszcie jest wolna. Wyrusza do Dogewy, aby przyjąć stanowisko nadwornej wiedźmy. Tylko dlaczego Lena w Dogewie nie ma? Co przed nią ukrywa? Czy jest on w niebezpieczeństwie? Wolha wyrusza w podróż, która nie tylko doprowadzi ją do Lena, ale i nauczy jej wiele o niej samej.
Książka wciąż zabawna i o wiele lżejsza, niż ją przdstawiłam ;). Czasem żałuję, że autorka nie stworzyła porządnej epickiej fantasy, gdzie wszystkiego byłoby znacznie więcej. Ale wtedy nie byłaby to lektura tak lekka i zabawna, więc może dobrze, że jest tak jak jest. Jak zwykle żałowałam, że mamy tak mało Lena. Autorka świetnie kreuje więź pomiędzy Wolhą a Lenem, acz mogłaby tego drugiego częściej wprowadzać do akcji, a jest on postacią bardziej drugoplanową. Po skończeniu książki (jak zwykle w środku akcji podzielonej na pół przez wydawnictwo) chciałam od razu sięgać po ciąg dalszy. Niestety okazuje się, że „Wiedźma Opiekunka cz. 2” to jedyny tom z serii, którego moja biblioteka nie posiada, a wszędzie indziej jest on kompletnie niedostępny. Pożałowałam, że kiedyś nie zaopatrzyłam się we wszystkie tomy… Oj bardzo pożałowałam. Jakby ktoś miał do oddania/odsprzedania środkowe tomy serii, to piszcie w komentarzach. Jak się okazuje, po czterech latach jednak wróciłam, choć zarzekałam się, że nie będę tego czytać ponownie.

„Wiedźma Opiekunka cz.1” Olga Gromyko, wyd. Fabryka Słów 2010, str. 288

Po przeczytaniu „Gwiezdnego motyla”, a przedtem „Tanatonautów”, mogę powiedzieć, że Bernard Werber to obecnie jeden z moich ulubionych autorów. „Gwiezdny motyl” okazał się być książką wciągającą, błyskotliwą, zabawną i tak jak „Tanatonauci” pokazującą nieco w krzywym zwierciadle współczesną ludzkość. Pisarz nie waha się opisywać negatywnej strony rządzących i pokazywać jak bardzo ludzie są ślepi i głusi i nie zważają, jak bardzo są kierowani przez władze. W świetny sposób łączy też cechy science fiction, thrillera naukowego i powieści psychologicznej. Jego pomysły i rozwiązania znowu mnie zaskakiwały i nie byłam w stanie przewidzieć, z czym mi zaraz wyskoczy. Bardzo odświeżające uczucie po tych wszystkich „odgrzewanych kotletach” jakie często można spotkać, czy to w literaturze czy filmie. Zakończenie uważam za bardzo ciekawe odniesienie do powstania świata według religii katolickiej. Kim byli Adam i Ewa? Kim Bóg? I skąd tak naprawdę pochodzimy? Baardzo fajne zakończenie. Polecam, a sama zastanawiam się, czy sięgnąć teraz po trylogię o mrówkach czy po „Szkołę bogów”?

„Gwiezdny motyl” Bernard Werber, wyd. Sonia Draga 2008, str. 270

"Flawia de Luce: Obelisk kładzie się cieniem". Flawia, moja kochana Flawia. Też tak macie, że przywiązujecie się do jakiejś postaci fikcyjnej i czujecie się, jakby przynależała do waszej rodziny i była kimś bliskim? No to ja adoptowałam Flawię ;). Uwielbiam ją i opowieści z jej życia mogę czytać już zawsze i mam nadzieję, że autor nigdy nie skończy jej pisać. I chyba moje marzenia się spełnią, przynajmniej w najbliższej przyszłości, bo w tej szóstej części tak zaplątuje akcję, że aż kręciłam głową w niedowierzaniu. SPOJLER I z jednej strony bardzo mi się jego zabieg podoba, gdyż cudownie będzie czytać o Flawii w angielskiej prywatnej szkole, no po prostu wisienka na torcie, ale z drugiej strony cały ten tom jest przesycony aż zbyt nagłym wypływem różnych informacji dotyczących de Luce’ów i przeszłości rodziców Flawii. Robienie z Flawii agentki jej królewskiej mości to już chyba za gruba przesada. I dlatego nie do końca mi się ten zabieg podoba. KONIEC SPOJLERA Mimo wszystko mam nadzieję, że kolejny tom będzie cudowny i tak angielski jak się da.

P.S. Skończyłam pisać tę mini recenzję, zaglądam do książki, a tam na jednej z pierwszych stron: „Wkrótce ostatni tom przygód Flawii”. No nie! Tak być nie może! Nie…

„Flawia de Luce: Obelisk kładzie się cieniem” Alan Bradley, wyd. Vesper 2015, str. 278

„Pisane szkarłatem” to pierwszy tom serii „Inni” autorstwa Anne Bishop. To powtórka, już kiedyś tę książkę czytałam, ale zapragnęłam do niej wrócić i to ponownie w okresie zimowym. Panuje w niej taka cudowna atmosfera. Niby jest zagrożenie, ale z kart powieści bije tyle ciepłych uczuć, a jednocześnie akcja dzieje się w zimę, więc mogłam doświadczyć śniegu po kolana i śnieżyc, chociaż u nas było tego brak. Tu daję link do pełnej recenzji. To jedna z moich ulubionych serii i uważam, że jedna z bardziej oryginalnych pośród tego boomu na paranormalne stwory typu wampiry i wilkołaki. Zresztą tak samo, jak z serią „Czarne Kamienie”, udało się autorce stworzyć coś całkowicie oryginalnego i własnego wśród tych wszystkich powtórek, które serwują nam bardzo często współcześni pisarze. Jak widać da się stworzyć coś nowego. Ogromnie polecam. Może też pokochacie.

„Inni: Pisane szkarłatem” Anne Bishop, wyd. Initium 2013, str. 558

Czasami nabiorę ochoty na szybkie czytadło z gatunku literatury przygodowej. Tym razem sięgnęłam po „Podziemny labirynt” Jamesa Rollinsa. W skrócie: zostaje zebrana ekipa naukowców, których zadaniem jest zbadanie sieci jaskiń odkrytych pod Antarktydą oraz dowiedzenie się, co się stało z poprzednią ekipą, która nie daje znaku życia od kilku miesięcy. Coś ewidentnie czai się w ciemnych korytarzach, atmosfera się zagęszcza… Na początku czytanie szło mi opornie, ale szybko się wciągnęłam i jak na swój gatunek, to dobra książka. Trochę się czułam, jakbym oglądała film klasy B, autor miał podobny styl kreowania pewnych scen i wydarzeń. Troszkę tak zwanego kiczu zaplątało się między strony, ale dało się przeżyć. Całość wciągająca, czasami nawet z dreszczykiem. Nie zawiodłam się.

„Podziemny labirynt” James Rollins, wyd. Albatros 2015, str. 461

Jen Campbell przypomniała mi o istnieniu „Mrocznych Materii” Philipa Pullmana i tego, jak bardzo je kiedyś uwielbiałam. Już od jakiegoś czasu chciałam je sobie odświeżyć, ale ponieważ w Polsce brakuje ładnego wydania, to jakoś z tym zwlekałam, aż do czasu kiedy ujrzałam to piękne angielskie wydanie. Mikołaj w postaci Aliny spełnił moje marzenie i książkę dostałam już na początku grudnia. Udało mi się przeczytać pierwszy tom, „Northern Lights”. Chociaż po angielsku zawsze czyta mi się trochę opornie (jedynie Bridget Jones jest tutaj wyjątkiem), to wspaniale jest móc doświadczyć „pierwotnego”, oryginalnego głosu autora. Pullman pisze wspaniale, a opisane wydarzenia niejednokrotnie tak mnie wciągały, że jak podniosłam głowę znad książki to przez chwilę nie wiedziałam na jakim świecie się znajduję. Nie chcę za dużo pisać o treści, większość osób ją zna. Z ciekawostek napiszę, że „Mroczne materie” są odpowiedzią na „Narnię”. I tak jak w „Narni” C.S. Lewis jest bardzo katolicki i propaguje kościelny sposób życia, tak Pullman tak się tym wkurzył, że specjalnie napisał „Mroczne Materie”, które są bardzo anty-kościelne. Na razie w tomie pierwszym mało jeszcze tego było, ale przesłanki były doskonale widoczne. Z czytania miałam dodatkową radość, mianowicie średnio pamiętałam co ma się dziać, dzięki czemu czułam się jakbym czytała po raz pierwszy. Z dalszych tomów kompletnie nic już nie pamiętam (oprócz jednej sceny, jak Lyra jest w tym drugim świecie i rozmawia na ulicy z jakimś chłopcem, a on nie ma daemona), więc będzie jeszcze lepiej.

„His dark materials: Northern Lights” Philip Pullman, wyd. Everyman’s Library 2011, str. 328

poniedziałek, 30 listopada 2015

Przeczytane w listopadzie. Podsumowanie

"Człowiek, którego prześladował czas". Diane Setterfield to książka dość dziwna, z pogranicza prozy obyczajowej i fantastycznej. Została napisana jako nawiązanie do poematu Edgara Allana Poe, pt. „Kruk”. I rzeczywiście, kruków tu co nie miara. Wszystko zaczyna się, kiedy ośmioletni William Bellman zastrzela z procy kruka. I chociaż szybko o tym wydarzeniu zapomina, od tej pory nad jego życiem czai się cień, który im William jest starszy, tym jest coraz bliżej. Coraz więcej zabiera, najpierw powolutku wszystkich, których William kocha, a potem i jego. Miałam wrażenie wszędzie sączących się cieni i nigdy nie było wiadomo, czy książka nie stanie się jeszcze mroczniejsza. Pozornie taka nie była, ale jednak można było wyczuć grozę i niewiadomą. Najbardziej podobał mi się niesamowicie rzetelny i plastyczny opis fabryki, w której William robił karierę, a potem jego własnego imperium. Autorka podawała bardzo dużo szczegółów, ale ani razu nie odczuwałam znużenia. Ogólnie nie polecam tej książki, bo poza tym, że jest dobrze napisana, to jakby nie ma sensu jej czytać. Nic z niej nie wyniosłam i nie do końca rozumiem to nawiązanie pomiędzy czasem a krukami i czym (kim) konkretnie był pan Black? Myślałam, że śmiercią, ale chyba czasem, a skoro czasem to co ma Czas wspólnego ze śmiercią kruka? Niewyjaśnione.

"Człowiek, którego prześladował czas" Dianne Setterfield, wyd. Amber 2014, str. 336

"Atlas chmur" David Mitchell. Oj, ty Atlasie, mam ochotę rzec. Książka, o której naprawdę można by długo mówić, szczególnie gdyby do dyskusji włączyć jej ekranizację, która bardzo wierna, a jednak zmieniła jedną z podstawowych rzeczy. Otóż, po filmie (obejrzanym najpierw) byłam przekonana, że rzecz ma się o reinkarnacji. W filmie jeden aktor grał kilka różnych postaci, które w odpowiednim życiu się ze sobą spotykały, za każdym razem w innych konstelacjach. Książka natomiast przedstawia reinkarnację jednej i tej samej osoby, począwszy od czasów kolonializmu, przez początek XX wieku, przez lata siedemdziesiąte, około nam współczesne, do czasów sto lat później i jeszcze dalej w nieznanej przyszłości. Przy czym, tak na bieżąco, w każdym „życiu” autor nie skupia się na samym zagadnieniu reinkarnacji (a myślałam, że to o tym), a na ogólnym zazębianiu się wątków w życiu i wpływie jednych wydarzeń na inne prowadzących do jeszcze kolejnych. Pomimo tego niejako rozczarowania, książkę czytało się świetnie – podziwiam wyobraźnię autora, jego zmysł obserwacji, poczucie humoru i powiedzmy, że przewidywania na przyszłość (mam nadzieję, że się nie spełnią). Muszę się jednak przyznać, że ominęłam prawie całkowicie rozdział z Georgem w tym dziwnym świecie z przyszłości, bo nie mogłam znieść stylu opowieści głównego bohatera (nie pamiętam jak ma na imię), a że w filmie też za tym wątkiem nie przepadam, to uznałam, że po obejrzeniu ekranizacji wiem, co się dzieje i wiele nie stracę. Pominęłam też ostatni rozdział, gdzie znowu jesteśmy w czasach kolonializmu. Tu znowu denerwowała mnie stylistyka. Pierwszy rozdział książki był koszmarem, więc nie chciałam jej w taki sam sposób zakańczać. Moje ulubione wątki są z Sonmi, z Timothym Cavendishem i Robertem Frobisherem. Są najbardziej błyskotliwe, przejrzyste, zabawne (ten z Sonmi akurat nie jest), najlepiej się je czyta, a bohaterowie byli mi najbliżsi. Książkę polecam, acz jeżeli wolicie obejrzeć film, to akurat w tym wypadku niewiele stracicie, a może nawet i zyskacie. Uwielbiam sposób w jaki twórcy filmu rozwinęli powieść.

"Atlas chmur" David Mitchell, wyd. MAG 2012, str. 544

"Dożywocie" Marty Kisiel jest jedną z tych powieści, które na bank sprawią, że się uśmiechniecie (chyba, że ktoś jest już bardzo niewzruszony i powie, że siąkający nosem anioł w bamboszkach to stos głupot i książkę trzeba spalić). Oprócz anioła mamy tu też cztery utopce, upiora, starożytną ośmiornicę, hamadriadę i miastowego pisarza, który usiłuje się przystosować do nowego domu na wsi i jego mieszkańców, z którymi przyjdzie spędzić mu dożywocie. Wszystko mi się tu podobało – ogólnie jest bardzo słodko i wesoło – z wyjątkiem jednej rzeczy. Zamiast jednej pełnej powieści, mamy zbiór opowiadań z życia Konrada i jego dożywotników. Niby nic takiego, ale trochę mi przeszkadzała forma opowiadań, zamiast jednej ustalonej linii wydarzeń. Jakby zabrakło planu na powieść? Nie wiem. Ale bawiłam się cudownie, „Dożywocie” jest pełne ciepła, humoru i na pewno kiedyś wrócę.

"Dożywocie" Marta Kisiel, wyd. Uroboros 2015, str. 376

"Zawód: Wiedźma. Część 1 i 2", autorstwa Olgi Gromyko. „Wiedźma” to typowy pewniak w kategoriach lekkiej i zabawnej lektury. Część pierwszą czytałam mnóstwo razy, nawet nie pamiętam ile. Z pięć na pewno. I za każdym razem chichotałam jak głupia prawie na każdej stronicy. Jakież było moje zdumienie, kiedy czytając ją, wcale się nie śmiałam, a wręcz nudziłam! Pomyślałam, że jestem już stara, skoro ta książka na mnie nie działa… Na szczęście jakoś pod koniec ją doceniłam, choć tym razem  nie w kategoriach humoru, a po prostu sympatycznej treści. I od razu chciałam ciąg dalszy. Dlatego od razu „poleciał” tom drugi, a w kolejce na stosiku na grudzień czeka już „Wiedźma opiekunka”. Cieszę się, że odkrywam tę serię na nowo. Bo zawsze lubiłam tylko tom pierwszy, a dalszych tomów chyba nigdy drugi raz nie czytałam. Ogromnie polecam, może też polubicie Wolhę i Lena, strasznie strasznego władcę wampirów… który jest bardzo kochany.

"Zawód: wiedźma. Część 1" Olga Gromyko, wyd. Fabryka Słów 2007, str. 296
"Zawód: wiedźma. Część 2" Olga Gromyko, wyd. Fabryka Słów 2007, str. 315

"Hamlet". Shakespeare. Listopad zdecydowanie upłynął mi w towarzystwie wiecznie żywego Shakespeara. Najpierw czytałam Hamleta, później wybrałam się do kina na sztukę (tę z teatru Barbican i ostatnio bardzo sławną), a potem doczytywałam Hamleta do końca. I żałuję, że nie przeczytałam go w całości przed obejrzeniem przedstawienia. Tak do połowy mam własny osąd tej sztuki, ale potem w głowie mam już cudze spojrzenie i myśli i już nie potrafiłam dalej czytać bez widzenia twarzy aktorów i scen wyreżyserowanych nie przez moją wyobraźnię. Niemniej jednak zawsze będę do Hamleta żywiła pewien sentyment. Do tej pory pamiętam, jak czytałam go wieczorami przed snem… w wieku lat jedenastu. Zaraz potem (lub tuż przed) przeczytałam pierwszy tom Harry Pottera. 

"Hamlet" William Shakespeare, tłum. Stanisław Barańczak, wyd. W Drodze 1990, str. 205

I jakimś dziwnym trafem historia zatoczyła po latach koło, bo przysięgam, że nie zrobiłam tego celowo, wraz z Hamletem w listopadzie czytałam też „Harry Potter i kamień filozoficzny”. Wszystko dlatego, że chciałam go odsłuchać jako audiobook w wykonaniu Stevena Fry, ale że You Tube zablokowało wszystkie „filmiki” z tym audiobookiem, nie mogłam tego dokończyć. (Żałuję do tej pory i mam nadzieję, że kiedyś będę mogła odsłuchać wszystkie tomy w jego wykonaniu, bo kiedy się go słucha to jest czysta magia. Tak fantastycznie oddaje Hogwart, bohaterów…. Słuchając, czułam się ponownie zanurzona w świecie magii i całej tej historii). Tak więc, z braku laku, skoro już dotarłam do połowy, to skończyłam w formie książkowej. Miałam okazję zaobserwować, jak wydarzenia opisane przez Rowling dosłownie jednym czy dwoma zdaniami, w mojej dziecięcej wyobraźni trwały wieczność. Teraz jestem już duża, więc i historia płynęła o wiele szybciej i nie było tego fantastycznego odpłynięcia w inny świat, który tak uwielbiam. Niemniej jednak, to Harry Potter, więc wracać będę zawsze ;).

"Harry Potter i kamień filozoficzny" J. K. Rowling, wyd. Media Rodzina 2000, str. 320


"Łaskawszy niż samotność". Yiyun Li – Książka, która lekko mnie zawiodła, bo niedorosła do zachwytów na jej temat. Te wspaniałe zapowiedzi, które mnie nakłoniły do jej przeczytania, jak dla mnie, są mocno przesadzone. Owszem, książka bardzo dobrze napisana, autorka zachwyca przenikliwością, czuć w niej „ducha chińskości” i owszem, samotność bije z każdej strony, ale nie jest tak zachwycająco piękna i bolesna, jak to niektórzy mówili. Może ktoś ją głębiej odczuje i przeżyje tak, że nim wstrząśnie, ja jednak czytałam, ale nic nie odczuwałam. Mimo to, historia wciąga, choć składa się z opisów codziennego życia i przemyśleń na jego temat, przeszłości, przyjaźni, kim jesteśmy i jak się odnaleźć. Dużo egzystencjalnych pytań i wschodniego wyciszenia. Na pewno powieść jest warta przeczytania, to jedna z lepiej napisanych książek, jakie ostatnio czytałam. Myślę, że każdy na swój sposób może się odnaleźć w tej opowieści, ponieważ każdy z nas nosi w sobie swój własny rodzaj pustki i samotności. Tylko niekoniecznie miałam teraz ochotę się w tę pustkę zagłębiać, więc może dlatego książki nie przeżywałam.

"Łaskawszy niż samotność" Yiun Li, wyd. Czarne 2015, str.373 

niedziela, 22 listopada 2015

Stos! 15 nowych książek.


W tym miesiącu szczypałam się, wahałam, zastanawiałam... I zamiast zera lub dwóch mam stos aż 15 nowych książek. Co prawda dwie są zakupione w zeszłym miesiącu, ale chciałam je również pokazać. Mam wrażenie, że im bardziej się powstrzymuję od zakupów, tym więcej przybywa mi nowych nabytków. Nie mniej jednak, żadnej z książek nie żałuję i każda ogromnie mnie cieszy. Mój portfel zaś pociesza się chlipaniem, że każda z pozycji była kupiona z rabatem minimum 30%, a niektóre wręcz za 2zł.

Przedstawiam od góry:

Dwie pierwsze pozycje to "List z tamtego świata" i "Szaleństwa panny Ewy" Kornela Makuszyńskiego. Od czasu do czasu lubię taką dawną polską literaturę, dlatego jak mi wpadły w oczy to i od razu do koszyka ;).

Wtedy też przypomniało mi się, że chciałam "Dzieci północy" Salmana Rushdie, koniecznie w tym starym wydaniu z jaskrawym zegarem na okładce. Nie wiem dlaczego, ale bardzo mi ona przypadła do gustu. Mam nadzieję, że w 2016 roku to przeczytam.

Potem mamy "Gwiezdny motyl" Bernarda Werbera, autora "Tanatonautów". Kiedyś do tego pisarza przyciągnął mnie właśnie "Gwiezdny motyl", ale wtedy z opisu wynikało, że pierwszym tomem są "Tanatonauci", więc od nich zaczęłam. Teraz, przynajmniej na okładce, nic nie wskazuje jakoby istniało połączenie między tymi dwoma. Cóż, okaże się. "Tanatonauci" wzbudzili wiele mojej sympatii, mam nadzieję, że "Gwiezdny motyl" nie zawiedzie.

"Narcyz spętany" Laurell K. Hamilton to największe (i najbardziej widoczne) zaskoczenie tego stosu. Książka kupiona jako ostatnia, w wyniku wymiany komentarzy pod postem Moreni na temat niedokończonych serii i mojej decyzji, aby napisać do wydawnictwa i zapytać się, czy jeszcze będą kontynuować serię o Anicie Blake. Pan odpisał bardzo szybko, że owszem, nawet kolejny tom jest od miesiąca wydany... Nie wiem, jak to się dzieje, ale zawsze przegapiam premierę kolejnego tomu, chociaż specjalnie dla tej serii regularnie zaglądam do zapowiedzi wydawnictwa Zysk i S-ka (oprócz tej serii nie wydają nic, co by mnie interesowało). No nic. Najważniejsze, że jest i że za kilka miesięcy ma się pojawić kolejny tom. W tej chwili mam szeroki uśmiech na twarzy.

"Interior" Lisy See to dalszy ciąg "Sieci rozkwitającego kwiatu", kryminalnej serii dziejącej się w Chinach lat dziewięćdziesiątych. Po "Sieci" bardzo ubolewałam, że Świat Książki nie zdecydował się wydać kolejnych tomów, ale w tym roku, po latach przerwy, wydali dalszy ciąg. Za jakiś czas zakupię też część trzecią - "Kości smoka".

Jedną z książek, których zakupu najbardziej nie mogłam się doczekać, jest "Łaskawszy niż samotność" Yiyun Li, a wszystko za sprawą niesamowicie do mnie przemawiających zapowiedzi. Książkę już czytam; czy spełnia moje oczekiwania? Nie ma "wow", ale dopiero ją zaczęłam, dam znać w recenzji :).

"Dożywocie" Marty Kisiel, należy do tego rodzaju książek, który będę lubić chyba już zawsze i do którego uwielbiam raz na jakiś czas wracać. Czarująca okładka i intrygujące, acz humorystyczne postaci, sprawiły że musiałam ją mieć. Już przeczytana, więcej opowiem w podsumowaniu miesiąca.

Nowa Flawia de Luce! "Obelisk kładzie się cieniem" Alana Bradleya. Przy tej książce, jak słowo daję, wykazałam się moim cudownym darem telepatii, czy jasnowidzenia. Jak tego by nie nazwać, zaczęłam informacji o kolejnym tomie Flawi poszukiwać dokładnie wtedy, kiedy tenże tom został wydany (choć info o nim nigdzie, ale to nigdzie nie mogłam znaleźć). Cud! Kiedy dowiedziałam się, że nowy tom jest już od kilku dni, poczułam się jakby mi ktoś podarował prezent na święta. Zdecydowanie za rzadko "Flawię" wydają (ale dobrze, że w ogóle to robią).

"Harry Potter i więzień Azkabanu" oraz "Hamlet" to dwie pozycje, które znalazłam w moim prawie przydomowym antykwariacie. Wejście na czuja i voila. Na trzeci tom Harry'ego polowałam od lat, aż sobie dałam z nim spokój, uznając, że kiedyś i tak go znajdę. Jego niebywała rzadkość na Allegro (w korzystnej cenie) sprawiła, że na jakieś trzy lub cztery lata moja kolekcja była niepełna (czyli od czasu, kiedy zaczęłam zbierać wszystkie tomy, uznając, że piąte czy szóste wypożyczenie z biblioteki tej samej książki nie ma sensu). Teraz mam już wszystkie siedem tomów :). "Hamleta" zaś postanowiłam sobie odświeżyć przed wyjściem do kina na transmisję przedstawienia z teatru Barbican, z Benedictem Cumberbatchem w roli głównej. Nie ukrywam, że tylko dla niego idę ;). Ale z chęcią się przekonam o co ten cały szum i czy tylko znany aktor sprawił, że bilety na przedstawienie były wykupione na dwa miesiące wstecz, czy może dlatego, że wykonanie sztuki jest tak fantastyczne.

"Moja mroczna strona" i "Krew z krwi" autorstwa Gabrielle Zevine to dwa tomy kolejnej dystopijnej serii z gatunku YA. Genialny zakup, bo książki całkowicie nowe, a po 10zł każda. Mam nadzieję, że treść tak samo będzie mi się podobać, ale jestem pozytywnie nastawiona. Czytałam już dwie inne powieści tej pisarki i obie ogromnie mi się podobały.

I to by było na tyle jeśli chodzi o listopad. Do zdjęcia jednak wcisnęły się zakupy październikowe :).

"Ścieżki północy" Richarda Flanagana to książka chyba bardzo promowana. Ja jednak zakupiłam ją, ponieważ najpierw zauroczyła mnie piękna okładka, a potem opis. Dopiero po zakupie zobaczyłam ją wszędzie i poczułam się, jakby siła promocji wcisnęła mi ją w ręce ;). Mimo to liczę, że będzie to dobra powieść.

"Znikasz" Christiana Jungersena to druga książka autora "Wyjątku", książki o której ostatnio piszę w każdym niemalże poście. Kiedy dowiedziałam się o istnieniu "Znikasz", cieszyłam się jak rzadko kiedy z powodu książki. Moje oczekiwania wobec niej są bardzo wysokie, więc mam nadzieję, że się nie zawiodę. Lektura zaplanowana na grudzień, czyli już niedługo.

I to by było tyle. Czuję ogromną satysfakcję patrząc na ten stos, bo bardzo lubię oglądać takie zdjęcia u innych, a tu wszystkie książki moje ;D. A Wam wpadły w ręce jakieś ciekawe nowości, albo książki, o których długo marzyliście? Co macie na liście do zdobycia? :)




sobota, 14 listopada 2015

Co czytać późną jesienią? Cz. 2 - Książki dla dorosłych.

Kiedy rozmyślałam nad książkami idealnymi na zimną pogodę, kiedy za oknem szaro, mglisto, siąpi deszcz i coraz szybciej robi się ciemno, uświadomiłam sobie, że książki które lubię wtedy najczęściej czytać należą do gatunku powieści młodzieżowej. I chociaż myślę, że dorośli też je z przyjemnością przeczytają, to postanowiłam, że zrobię drugą część i przedstawię książki bardziej „dorosłe”. Może nie zawsze będą ciepłe i kojące, bardziej nawet trochę mroczne i tajemnicze, ale to też jest część jesieni, szczególnie listopadowej. Powiem wam, że późną jesienią i w zimie bardzo dobrze czyta mi się powieści trudniejsze, wymagające skupienia. Ale ta lista nie będzie taka straszna :).

        „Wyjątek” Christiana Jungersena. Doskonałe, mroczne studium ludzkiej psychiki i zła, które tkwi w ludziach. O tej książce wspominam bardzo często, chyba najlepsza, jaką przeczytałam w życiu. Pamiętam, że doskonale czytało mi się ją właśnie zimą, na przełomie roku 2012 i 2013. Doskonale pasuje do obecnej pogody, bo i w samej książce jest wiecznie ciemno i zacina deszcz. Ogromnie polecam.

        Książka typowo jesienna – „Historyk” Elizabeth Kostovy. Historia Draculi napisana na nowo, we wspaniałym klimacie brunatnych jesiennych liści, zabytkowych budynków Europy i historycznej Bułgarii. Trzeba przyznać, że autorka stworzyła dość oryginalne dzieło. Chciałabym, żeby tę książkę sfilmowano. To także podróż ojca i córki, trochę przygodowa, bardzo refleksyjna. Warto tę książkę przeczytać, szczególnie w obecnym miesiącu.





1.       „Obca” Diana Gabaldon. To już trochę cieplejsza powieść, nie tak mroczna i owiana mgłą, choć zależy o której porze dnia spojrzy się na szkockie wrzosowiska. Wspaniała książka łącząca elementy przygody, fantastyki, powieści historycznej i romansu. Wciąga niesamowicie, oferuje Szkocję pełną rozległych zielonych wzgórz, jeszcze nie zapełnioną wielkimi miastami. Pośmiejecie się, czasem nawet wzruszycie. Wydaje mi się, że to powieść typowo kobieca, ale kto wie :).

           „Listy” J.R.R. Tolkien – Sama ich jeszcze nie skończyłam i szybko tego nie zrobię, a uwaga – zaczęłam je chyba ze trzy lata temu? Już sama nie pamiętam. Ale do tej pory są dla mnie kwintesencją jesieni. Jakiś taki klimat bije z listów Tolkiena do jego syna. Pisze o obecnych dla niego sprawunkach, sytuacjach, które mu się w ciągu dnia wydarzyły, a także dużo rozmyśla i pisze o procesie powstawania „Władcy Pierścieni”. Może to czasy, w których żył (II wojna światowa i syn służący poza ojczystą Anglią), ale „Listy” są owiane nutą nostalgii i tego „czegoś” co jest szczególnie wyczuwalne właśnie jesienią. Więc jeżeli chcecie poczuć jesienną aurę jeszcze bardziej, to polecam owinąć się ciepłym kocem, obok naszykować duży kubek herbaty i zagłębić się w „Listach”. 

       „Trzynasta opowieść” Diane Setterfield. Książka, która jest utrzymana w stylu najlepszych powieści angielskich. Klimat godny „Wichrowych wzgórz”, a do tego mamy antykwariat, książki i bohaterkę, która zaczyna spisywać historię największej pisarki naszych czasów (fikcyjnej) Vidy Winter. Pamiętam, jak bardzo byłam książką zachwycona, jej mrocznym klimatem, zapachem kurzu i starych książek. Muszę ją sobie odświeżyć i wam polecam.







      Tak jak widzicie, są to książki nadal klimatyczne, a jedyną która tak naprawdę wymaga większego wysiłku jest "Wyjątek". Mam nadzieję, że znajdziecie coś dla siebie na późnojesienne wieczory :). Niedługo święta ;).


sobota, 7 listopada 2015

Co czytać późną jesienią? Cz.1 - Pięć przytulnych książek.

Najpierw chciałam napisać o książkach, które w zimną, późnojesienną aurę sprawiają, że robi mi się ciepło na duszy, ale kiedy uświadomiłam sobie, że prawie w całości są to pozycje młodzieżowe, uznałam, że zrobię listę w dwóch częściach. Dzisiaj podaję pięć tytułów książek, do których zawsze wracam z przyjemnością, które kojarzą mi się z ciepłą herbatą, rozpalonym ogniem w kominku i wszystkim co przytulne, ciepłe, miłe. To książki, które przytulają mnie do siebie, ogrzewają, a nawet rozśmieszają.

           „Opium w rosole” Małgorzaty Musierowicz. Chociaż o M.M. można by długo mówić, szczególnie o jej najnowszych książkach, nigdy nie przestanę kochać pierwszej połowy Jeżycjady, tej starej. I długo zastanawiałam się, który z tomów najbardziej mnie ogrzewa, bo uwielbiam zarówno „Szóstą klepkę”, „Kwiat kalafiora” itd. Jednak kiedy myślę o ogrzaniu w zimny dzień, zawsze sięgam po „Opium w rosole”. Akcja książki dzieje się co prawda zimą, nie jesienią, ale autorka bardzo dobrze kreśli mroźną atmosferę na dworze i kontrastowo ciepłe przytulne wnętrza mieszkań, które nie za wystawne, skromne, ale z „atmosferą” mają w sobie to „coś”. Bohaterowie zaś ciągle popijają gorącą herbatę, gotują posiłki i opatulają się swetrami. Do tego oczywiście wydarzenia – trochę smutne, trochę przemarznięte, ale ostatecznie dobrze się kończące.

    "Flawia de Luce: Zatrute ciasteczko” Alan Bradley – powieść napisana przez Kanadyjczyka, ale na wskroś angielska. Mamy tu wszystko, co uwielbiają anglomaniacy. Wielka, ponura posiadłość, zamknięta społeczność miasteczka Bishop’s Lacey z wieloma oryginalnymi charakterami, otoczenie miasteczka, klimat – typowo brytyjskie (cokolwiek to znaczy, ale wiecie o co chodzi). No i Flawia. Dziewczynka geniusz i samozwańczy detektyw. Powieść urocza, przytulna, w tle słuchać krakanie kruków i dzwonienie łyżeczek mieszających w filiżankach z herbatą. Autor tak sugestywnie odmalował posiadłość de Luce’ów, że mam ochotę pojechać i ją zwiedzić. Szkoda tylko, że nie istnieje.

       „Wiedżma” Olga Gromyko – To powieść fantasy, którą swego czasu czytałam dość regularnie. Nie uświadczycie w niej herbatek i typowo jesiennej aury, za to na poprawę humoru i rozświetlenie waszego życia nadaje się jak ulał. Autorka przedstawia przygody świeżo upieczonej wiedźmy, która wyrusza do krainy wampirów z pewną misją. Na miejscu okazuje się, że nie są one takie straszne, jakimi się je maluje. Bohaterka co i rusz ma wpadki, z których zaśmiewałam się do rozpuku. No i znajdziecie tam fajnego władcę wampirów o imieniu Len. Ostatnio bardzo często myślę o tej książce i nie wiem, czy sobie jej niedługo nie powtórzę. 
          
            Jeżeli w ponure listopadowe dni chcemy, aby jakaś książka nas przytuliła, to co może być lepszego niż „Harry Potter”, dowolny tom? Nie ma nic na świecie lepszego niż Hogwart. Ja nawet nie wiem, dlaczego dzieciaki chciały go opuszczać na wakacje. Chyba tylko po to, aby jeszcze bardziej za nim zatęsknić i go lepiej docenić. Jeżeli potrzebujecie w swoim życiu magii, to wiecie, co czytać ;).





            „Dzikuska” albo dowolna inna książka Ireny Zarzyckiej. Pisarka nie koncentrowała się na oddawaniu aury pogody, ale za to tak opisywała bohaterów i wydarzenia, że trafia to prosto w serce czytelnika. Ilekroć potrzebuję książki, która mnie wzmocni, zrelaksuje, po której poczuję się lepiej i ogrzana na sercu, wybieram książki Ireny Zarzyckiej. Jej bohaterki są młode, dobre, niewinne, często dopiero uczą się świata, który jest okrutny, bezmyślny. Nie są obce im smutki i ból, ale dzięki swojej dobroci „wygrywają” z tym złem, żyją mimo wszystko i nie pozwalają, aby nienawistni ludzie je zmienili. To one często zmieniają tych ludzi na dobre. Powieści może i pisane schematycznie i ktoś powie, że naiwnie, ale doceniam je za ten spokój, za wiarę w dobro ludzkie, za to pokrzepienie. 

      
      I to tyle w części pierwszej. Za tydzień zapraszam na część drugą, gdzie będzie przedstawiona "mroczniejsza" strona jesieni i książki już typowo dla dorosłych. A Wam jakie książki kojarzą się z późną jesienią, z zimnem, deszczem i mgłą? Co was ogrzewa i wprowadza trochę światła w te nieco ponure dni?




niedziela, 1 listopada 2015

Przeczytane w październiku. Podsumowanie.

Czy też tak macie, że miesiąc wam się wydłuża, zdawałoby się – w nieskończoność? Pomimo tego, że czas tak szybko leci – a może właśnie dlatego – często się gubię. Nie mogę doczekać się końca miesiąca, bo tak długo trwa, nie pamiętam już kiedy się zaczął i co było na początku, a po drodze potykam się o pojedyncze dni. Za to pewnego dnia nagle się okazuje, że to już nowy miesiąc, a do końca roku zostało tylko 61 dni. I że czas na miesięczne podsumowanie, które zwykle staram się opublikować ostatniego dnia miesiąca, ale właśnie z powodu tych czasowych zawiłości i zwykłego życiowego zmęczenia nie zawsze mi się udaje. Szczęśliwie dzisiaj mam dzień wolny (jak każdy przecież) i mogę poświęcić trochę czasu na ten przyjemny obowiązek, jakim jest książkowe podsumowanie miesiąca.


W październiku przeczytałam pięć całych książek i kilka zaczęłam:

Firmy Google i Apple należą do przeszłości, za to króluje koncern Gnosis oraz ich aplikacja na „hand held” Lux. Z Luxa korzystają prawie wszyscy, a ci, którzy się wyłamują z systemu nie mają szans na dobre życie. Lux pomaga podejmować decyzje, nawet te najprostsze – w co się ubrać, co zjeść, czy warto iść na ten film do kina i czego słuchać. Nikt nie dostrzega niebezpieczeństwa, za to wszyscy są zachwyceni, że ich życie przebiega gładko i bezproblemowo. Szesnastoletnia Rory też tak myślała, dopóki nie dostała się do elitarnej Akademii Theden i nie zaczęła powoli odkrywać, co się za tą aplikacją kryje. 
Pełna recenzja tutaj.

„Aplikacja” Lauren Miller, wyd. Feeria Young 2015, str. 453

.To chyba jedna z najcieplejszych książek tego roku. Chciałam przeczytać ją od dawna, ale jakoś się nigdy nie składało. Do momentu, kiedy znalazłam ją w hipermarkecie w koszu z tanimi książkami. Miałam taki moment, że wiedziałam, że muszę tam zajrzeć, że będę zadowolona. I rzeczywiście, ledwo podeszłam, od razu tę książkę zauważyłam.
Jest to piękna, klimatyczna opowieść o kilku ludziach, którzy są nieco zagubieni i samotni, ale stopniowo los ich do siebie zbliża, aż łączą się ze sobą w księgarni na małej, nieco oddalonej od „dużego” życia wyspie. A razem z nimi mamy książki. Są na każdej stronie. Autorka bardzo sympatycznie wplątała w powieść wiele tytułów, autorów jak i również ciekawostek ze świata książek. Większość rozmów toczy się na ich temat, a jeżeli bohaterowie rozmawiają o czymś innym, to robią to w księgarni, podczas spotkania klubu książki czy wizyty pisarza, a nawet przedstawiciela handlowego jakiegoś wydawnictwa, także cały czas książki istnieją w naszej świadomości.
Wspaniale mi się to czytało, bardzo relaksująca powieść. Taka ciepła, zabawna, a momentami bardzo wzruszająca i refleksyjna. W porównaniu z obecnie wydawanymi powieściami dość krótka, ale bardzo treściwa. Ogromnie polecam.

Niestety muszę się jeszcze pożalić na wydawnictwo. Kiedy zobaczyłam tę książkę i zobaczyłam jej oryginalną cenę, to doznałam szoku. 39,99 za takie wydanie? Powinni się wstydzić, nie wiem, co nimi kierowało. Książka ma niecałe 270 stron (zapisanych dużą czcionką), mniejszy format niż większość wydawanych powieści i do tego miękką okładkę, a oni żądają 40zł? Serio? Powinna kosztować maksymalnie 29,99. Cieszę się, że ja wydałam tylko 9,90… Sama historia jest bardzo piękna, ale nie dziwię się, że książka nie zdobyła większej liczby czytelników. Za taką cenę nikt normalny jej nie kupi.

„Między książkami” Gabrielle Zevin, wyd. „W.A.B” 2014, str. 267

Kolejna książka, którą od jakiegoś czasu (czyt. rok albo dłużej) miałam w pamięci i bardzo się ucieszyłam, kiedy znalazłam całą trylogię na bibliotecznej półce z nowościami. Salla Simukka stworzyła serię (w Polsce wydano trzy książki, nie wiem, czy jest więcej) kryminałów dla młodzieży z główną bohaterką zainspirowaną Królewną Śnieżką. Lumikki to po fińsku Śnieżka, a przez cały pierwszy tom przewijały się drobne elementy nawiązujące do tej znanej bajki. Nie jakieś nachalne, żadnych wiedźm z zatrutym jabłkiem nie było, ale bardzo drobne symbole, które jakby podkreślały mroczniejszą stronę opowiadanej historii. Lumikki ma około siedemnastu lat, sama już wynajmuje mieszkanie i uczęszcza do artystycznej szkoły z dala od rodzinnej miejscowości. Dzięki kilku szkolnym „gwiazdom” zostaje niechcący wplątana w fińsko-rosyjskie mafijne sprawki, a żeby się z tego wyplątać (co poniekąd zaplątuje ją jeszcze bardziej) przeprowadza własne śledztwo.
Takiej książki jeszcze nie czytałam. To normalny regularny kryminał, tylko napisany ciut lżej, ale myślę, że i dorosłym czytałoby się go bardzo dobrze. Nie za długi, dobrze skonstruowany, z pewnym mrocznym, psychologicznym pazurem dotyczącym Lumikki. Jej własna przeszłość (przez większość książki owiana tajemnicą) daje większy dreszczyk emocji, niż samo śledztwo, ale do czasu. Ogólnie bardzo płynnie się to wszystko przeplata, dzięki czemu mamy dobry posmak skandynawskiego, nieco mrocznego klimatu. A wszystko to mocno przykryte śniegiem i głębokim mrozem. Polecam.

„Czerwone jak krew” Salla Simukka, wyd. YA! 2014, str. 256

Tutaj ciężko mówić o przeczytaniu całej książki, ale wreszcie ją dokończyłam, co wcale nie zajęło mi tak dużo czasu, bo chyba tylko dwa dni. Nie wiem, czemu zbierałam się do tego ponad dwa lata… Mam z tą książką drobny problem – mianowicie, nie wiem skąd się wzięła jej kultowość. Może ja nie z tej epoki? Została napisana w 1992 roku, w Polsce wydana w ’96. Niemniej jednak, abstrahując od określenia „kultowy”, mogę zrozumieć, dlaczego była ważna.

Po pierwsze, autor niemalże na pierwszym planie postawił problem duńsko-grenlandzki. Coś, czym najprawdopodobniej nikt w naszym kraju się nie interesuje, a co tysiąc kilometrów dalej ma znaczenie dla całej populacji ludzi. Dania zagarnęła Grenlandię dla siebie, a choć jest to byt osobny, to wciąż jej podlega. Grenlandczycy są traktowani gorzej od Duńczyków i na siłę zmieniani*. Jednakże dalej, autor pokazuje społeczne rezultaty takiego działania – mniej Grenlandczyków umiera z głodu i żyją w lepszych warunkach. Tym samym stawia tu też ciekawe pytanie – czy warto poświęcić wolność dla lepszego życia?
Po drugie, „Smilla w labiryntach śniegu” jest powieścią bardzo globalną i wciąż aktualną. Jest krytyką dla współczesnego społeczeństwa i całego „zachodniego” systemu.
Po trzecie, jest to naprawdę dobry kryminał, tylko trochę rozwleczony przez te wszystkie polityczno-kulturalno-gospodarcze wątki. A na koniec mamy trochę biologii.

Peter Hoeg niejednokrotnie zaskakiwał mnie swoją wiedzą, zdawałoby się na wszelkie możliwe tematy. Ustami swojej bohaterki nie wahał się wygłaszać ostrych i brutalnych komentarzy – z którymi niejednokrotnie się zgadzałam. Sama Smilla jawi się jako osoba bardzo zamknięta, wręcz zablokowana na wielu poziomach. Jest bardzo bezwzględna w stosunku do swojego otoczenia i siebie samej. A jej dusza cały czas łka za utraconym eskimoskim dziedzictwem. Do tego, oprócz tak ważnych różnic kulturowych (matka Grenlandka, ojciec Duńczyk) ma mnóstwo nieprzerobionych ran w związku ze swoimi rodzicami. Poniekąd wciąż jest małą dziewczynką, tylko że jest już dorosła i jakoś musi żyć.
To rzeczywiście bardzo wartościowa książka i bardzo się cieszę, że ją przeczytałam. Do samego końca trwałam w zaciekawieniu, kto i dlaczego zabił Esajasa. Szkoda tylko, że po wyjątkowości całej książki mamy takie byle jakie zakończenie. To mnie wręcz wybiło z rytmu wydarzeń i tamtej atmosfery. Ogólnie polecam, warto.

*Napisałam to w czasie teraźniejszym, odnosząc się do książki, a nie do rzeczywistej obecnej sytuacji.

„Smilla w labiryntach śniegu” Peter Hoeg, wyd. Świat Książki 1996, str. 445

Bardzo długo zastanawiałam się, czy tę książkę kupić. Znalazłam ją przypadkiem już prawie trzy miesiące temu i od tamtej pory zastanawiałam się, czy warto. Opinie słyszałam różne. Co najciekawsze, polskie blogerki książkę zachwalały, brytyjskie vlogerki narzekały. Ponieważ wciąż mnie coś do niej przyciągało, postanowiłam kupić i przeczytać. Na szczęście jestem kolejną polską blogerką, której książka się podobała.

Nie jest to zwyczajna powieść, ma trochę inną konstrukcję. Historia jest opowiadana za pomocą krótkich fragmentów skaczących w czasie. Autorka z różnych stron pokazuje jakie zdarzenia na przestrzeni czasu miały wpływ na życie członków jednej rodziny. Wybory rodziców, przeszłość babci, nawet wybory jej rodziców, skutki w życiu najmłodszego pokolenia, ich decyzje, a w szczególności Alice. To główna bohaterka i to ona jest osią wydarzeń. Na niej się skupia przeszłość i teraźniejszość.
Moim zdaniem autorka bardzo ciekawie to wszystko skonstruowała. Taki niejako porwany i skaczący sposób opowiadania jeszcze lepiej oddał dramatyzm wszystkich wydarzeń, podkręcał atmosferę. Bardzo dobra powieść psychologiczna.

Opowiem wam jeszcze o czymś, co teraz jest dla mnie zabawne. Podczas czytania książki w pewnym momencie coraz bardziej się denerwowałam. Chodziło o kota Alice. Było tak, że Alice po całym dniu poza domem wraca, a tam głodny kot, który nie jadł cały dzień. W domu nic dla niego. Postanawia pójść do sklepu. Po drodze ma wypadek i zapada w śpiączkę. Kot nie dostał jedzenia. Następnego dnia przyjeżdżają rodzice Alice, wieczorem przychodzą do domu. Jest już drugi dzień jak kot nie je. Wita ich wrzaskiem, a matka Alice elokwentnie zauważa, że kot jest chyba głodny. Po czym kładą się spać i NIKT nie daje kotu jedzenia! Rano jadą do szpitala a kot nadal nienakarmiony! Sama mam dwa koty i wiecie, jak mnie skręcało, że nikt tego kota nie nakarmił? Do końca książki czekałam, aż ktoś to zrobi, ale później już nie było o nim mowy. W ogóle miałam wrażenie, że plącze się po kartach powieści całkowicie niepotrzebny i skoro nikt go nie karmi, a jest to po co w ogóle o nim pisać i jeszcze kilka razy zaznaczać, że jest głodny? Wrr. Trochę mi ten element popsuł odbiór książki ;). Moja reakcja teraz mnie śmieszy, ale w pewnym momencie czułam się, jakbym czytała mocny thriller… :D.

Wydawnictwo muszę pochwalić za świetną, niezwykle klimatyczną okładkę i formę wydania książki. Jej wielkość jest w sam raz, okładka nie miękka, ale też nie typowo twarda. Całość przypomina doskonale wyważony brulion, który ma się ochotę trzymać w rękach i wszędzie ze sobą nosić. Cudowne. 

„Kiedy odszedłeś” Maggie O’Farrell, wyd. Sonia Draga 2015, str. 406

Jestem w trakcie czytania „Reflektorem w mrok” Tadeusza Żeleńskiego (będę to chyba czytać do końca roku, jeśli nie dłużej, bardzo bogaty zbiór przemyśleń), „Kłamstwa Locke’a Lamory” Lyncha i w zasadzie zaraz skończę „Człowiek, którego prześladował czas” Diane Setterfield. Mam problem z książkami, które przeczytałam pół na pół w dwóch miesiącach. Do którego wtedy zaliczyć? Czy to ważne? „Człowieka…” jakieś 60% przeczytałam w październiku, a dzisiaj prawie skończyłam, ale zostało mi jeszcze ze 30 stron. Ech te dylematy książkowego mola… A wy jak robicie? Ma to dla was znaczenie? Dla mnie nie miało aż takiego, dopóki nie zaczęłam robić miesięcznych podsumowań.

W tym miesiącu zmarnowałam też kilka dni na usiłowanie przeczytania drugiego tomu „Szklanego tronu” Sarah J. Maas. Naprawdę nie rozumiem, co w tym wszyscy widzą, a niektórzy twierdzą, że to najlepsza przeczytana w tym roku książka. Była ok., ale nic szczególnego. Tom drugi to nadal ten sam ton, niewiele się zmieniło, nie miałam ochoty tego ciągnąć. Pomęczyłam się i po kilkudziesięciu stronach książce podziękowałam.

Strasznie się dzisiaj rozpisałam, mam nadzieję, że wytrwaliście :D. Udanego listopada!

czwartek, 15 października 2015

10 KSIĄŻEK, KTÓRE CHCĘ PRZECZYTAĆ DO KOŃCA 2015 ROKU

Kolejność przypadkowa.

1.      
„Atlas Chmur” David Mitchell – To książka, która od roku 2012 tkwi w mojej głowie niczym wyrzut sumienia. Film bardzo mi się spodobał, przez co chciałam ją przeczytać, aby jeszcze lepiej odczuć wszystkie wydarzenia (a tak naprawdę, głównie wątek Hae Joo Changa). Niestety ilekroć ją zaczęłam, wciąż miałam przed oczami film, ponieważ pierwsza scena z książki została bardzo wiernie odwzorowana w filmie, a to sprawiało, że zwyczajnie się nudziłam. Uczucie pogłębiało to, że wątek od którego się zaczyna książka jest jednym z najmniej przeze mnie lubianych. Ostatnio czuję, że nastał czas i postanowiłam sobie, że w listopadzie tę książkę przeczytam. Szczególnie, że mam ochotę na inne dzieła tego autora, a nie sięgnę po nie, dopóki nie uporam się z „Atlasem Chmur”.

2.     
 „Smilla w labiryntach śniegu” Peter Hoeg – Kolejny tytuł, który chciałabym już skończyć. Utknęłam równo w połowie. Pierwsza część bardzo mi się podobała, ale od momentu jak Smilla wsiadła na statek do Grenlandii, całkowicie utknęłam. Mam nadzieję, że do końca roku wreszcie dopłyniemy do brzegu ;).







3.
„Reflektorem w mrok” Tadeusz Boy-Żeleński – Zbiór publicystki Żeleńskiego. Przejrzałam, parę zdań przeczytałam i pomyślałam, że może to być ciekawe. Wgląd w wiele wydarzeń literackich, kulturalnych i społecznych z tamtego okresu Polski. Nie tylko będzie to lektura rozrywkowa, ale mam nadzieję, że też rozwojowa i że poznam wiele ciekawych historii o tym, co i jak się kiedyś działo.






4.     
  „Łaskawszy niż samotność” Yiyun Li – Jak tylko przeczytałam opis, to się zakochałam. Książka została określona jako „surowa i elegancka”, „przeszywająca, czysta i mądra”. Chyba dawno nic takiego nie czytałam.









5.      
 „Znikasz” Christian Jungersen – Jak dobrze, że istnieją blogi i są ludzie, którzy piszą o książkach i komentują posty! Dzięki temu dowiedziałam się o najnowszej książce mojego absolutnie ulubionego duńskiego pisarza (aż tylu ich nie ma, ale niech to „absolutnie” zostanie). „Wyjątek” do tej pory zostaje najlepszą kiedykolwiek przeczytaną przeze mnie książką (może z nim konkurować jedynie „Harry Potter”, ale też nie do końca, bo to zupełnie inna kategoria wiekowa), także możecie sobie wyobrazić moją radość, kiedy mi oznajmiono, że czeka na mnie kolejna porcja psychologicznego studium, tym razem na temat procesów neurobiologicznych i duszy. Nawet angielskie „I’m so excited” nie oddaje pełni mojego podekscytowania ;). Tutaj cytat z okładki:
 Czy rzeczywiście posiadamy duszę – czy może nasza osobowość jest jedynie splotem neuronów, świetlistych plamek na ekranie rezonansu magnetycznego? Jungersen dociera do najgłębszych zakamarków natury ludzkiej, oferując nam lekturę niezwykle wartościową i skłaniającą do myślenia”.


6.      
„Moby Dick” Herman Melville  – Bo ostatnio odkryłam radość z czytania książki grubej. To tak pół żartem. Raczej właśnie to odkrycie sprawiło, że książki ponad sześćset stronicowe przestały mnie przerażać. Ogólnie należę do czytelników, którzy książkę chcą szybko skończyć. Nieważne o czym jest, po czterech-pięciu dniach zaczyna mnie nudzić. Książki o tak dużej ilości stron nie jestem w stanie w tym czasie przeczytać (wyjątkiem są tomy „Harry Pottera”, dla których zwykle zarywałam noc i kończyłam w 24 godziny), w związku z czym jest kilka tytułów, które od dawna pomijam. Czas z tym skończyć! A „Moby Dicka” zachwala Choncey, przeczytałam pierwszą stronę – wciągnęło – także będę czytać.


7.     
„Podróżniczka” Diana Gabaldon – Bo kocham, uwielbiam i na pewno się nie oprę kontynuacji tej historii. Ktoś kojarzy serial „Outlander”? Właśnie.










8.     
 „Rosencrantz and Guildenstern are dead” Tom Stoppard. To sztuka teatralna, do której przeczytania zachęcił mnie trzyminutowy filmik na YT, będący fragmentem sztuki z Benedictem Cumberbatchem w roli głównej. Tak szczerze, to wolałabym to obejrzeć, ale że nie jest nigdzie dostępne, a przedstawiony dialog bardzo mi się spodobał, postanowiłam przeczytać. Ktoś chce mi życie bardzo utrudnić, bo nie jest to nawet dostępne po polsku, ale cóż…





9.  
„Boginie z Zitkovej” Katerina Tuckova – Pozwolę tu sobie wkleić opis książki:

Wysoko w Białych Karpatach, na pograniczu Moraw i Słowacji, w odciętej od świata wsi Žítková żyły wyjątkowe kobiety. Potrafiły leczyć ziołami, przepowiadać przyszłość, poskramiać żywioły. Nazywano je boginiami, a ich tajemniczą sztukę bogowaniem. 
Dora Idesová należy do ostatnich z rodu bogiń, nie chce jednak praktykować magii. Opuszcza rodzinne strony, kończy etnografię i postanawia zgłębiać fenomen bogiń od strony naukowej. Pewnego dnia odkrywa, że wśród materiałów tajnych służb StB znajduje się teczka jej ciotki, bogini Surmeny.” 

Ta książka nie jest jakimś „must read”, ale zaciekawiła mnie. Połączenie historii, może kryminału i słowiańskich korzeni.

10.  
„Dożywocie” Marta Kisiel – Nie jest to książka jakoś szczególnie ważna, ale bardzo chcę ją przeczytać. Jeżeli będzie tak dobra, jak „Nomen omen”, to czeka mnie kilkaset stron przepysznej zabawy. Daję na listę, żeby o niej nie zapomnieć, bo już to zrobiłam i dopiero wczoraj mi się przypomniało ;). I ta słodka okładka!






Na liście znajduje się kilka nowości, jeden z największych klasyków, i kilka książek z „pomiędzy”. Nie za starych, ale i nie za nowych. To oczywiście lista, która bardziej jest dla mnie inspiracją i kierunkowskazem, niż sztywnym wymogiem. Na oku mam jeszcze wiele innych książek i zawsze czytam tylko według tego, co czuję, więc pod koniec roku może się okazać, że z tej listy przeczytam na przykład tylko trzy książki, zobaczymy. Choć będę z siebie dumna, jeżeli uda mi się przeczytać je wszystkie :D. A Wy macie jakieś szczególne, „ostatnie” plany na ten rok? To już tylko dwa i pół miesiąca!

niedziela, 11 października 2015

Recenzja: Aplikacja. Lauren Miller

Pewne rzeczy muszą się zdarzyć. Otóż, jednego dnia przeglądam sobie zapowiedzi i m.in. „Aplikację” odhaczam do przeczytania, a drugiego dostaję od wydawnictwa Feeria propozycję zrecenzowania tej książki. Oczywiście, że się zgodziłam!

Mamy rok 2030 i na początku wydaje się, że jest to kontynuacja naszych czasów, ale dopiero później widzimy, że poprzez zmianę różnych szczegółów na linii czasu autorka stworzyła własną alternatywną rzeczywistość. Czerpiącą garściami z naszej, ale jednak są różnice. Nie wydarzył się też żaden wielki przełom na świecie, aby ludzie stworzyli nowe państwa i rządy. Po prostu życie, które znamy, toczy się lekko inaczej.

Firmy Google i Apple należą do przeszłości, za to króluje koncern Gnosis oraz ich aplikacja na „hand held” Lux. Z Luxa korzystają prawie wszyscy, a ci, którzy się wyłamują z systemu nie mają szans na dobre życie. Lux pomaga podejmować decyzje, nawet te najprostsze – w co się ubrać, co zjeść, czy warto iść na ten film do kina i czego słuchać. Nikt nie dostrzega niebezpieczeństwa, za to wszyscy są zachwyceni, że ich życie przebiega gładko i bezproblemowo. Szesnastoletnia Rory też tak myślała, dopóki nie dostała się do elitarnej Akademii Theden i nie zaczęła powoli odkrywać, co się za tą aplikacją kryje.

Jeżeli spodziewacie się po tej książce kolejnej miałkiej powieści z gatunku Young Adult, to możecie się miło rozczarować. Ja osobiście jestem książką zachwycona – tym, że tak bardzo wyłamuje się z tej lekko kiczowatej konwencji książek dla nastolatek. Owszem, mamy kolejną szesnastolatkę, która ratuje ludzkość, mamy przystojniaka, w którym się zakochuje, a nawet szkołę z jeszcze większą ilością szesnastolatków, ale to tylko ramy w jakich się porusza autorka. Stworzyła coś oryginalnego, wyłamującego się ze zwykłych schematów. Bardzo mi się podobały takie drobiazgi, jak użycie greki jako najważniejszego języka, a nie po raz tysięczny łaciny. Sporo tu odniesień matematycznych (ciąg Fibonacciego), co nadaje książce dodatkowy „inteligentny rys”. Zwykle przy książkach młodzieżowych niestety mam uczucie, że czytam coś bardzo przeciętnego, co owszem, jest zabawne i na chwilę sprawia mi przyjemność, ale do najinteligentniejszych nie należy. Tutaj naprawdę doceniłam starania autorki, aby stworzyć coś ciekawszego i niebanalnego, choć nadal lekkiego i rozrywkowego.

„Aplikację” bardzo polecam. Doskonale przestrzega nas przed skutkami uzależnienia od telefonów komórkowych i skłania do zastanowienia się, czy aby na pewno wszystko jest takie, jakie się nam wydaje. Trąci to nieco teorią spiskową, ale bycie ostrożnym nigdy nie zawadzi. Podczas czytania zaczęłam zwracać uwagę, jak często i całkowicie niepotrzebnie biorę telefon do ręki. To tylko odruch, ale „musiałam” go wziąć, zerknąć czy nic nowego się nie pojawiło, sprawdzić godzinę… po prostu dotknąć. Nie zdziwiłabym się, gdyby za kilka-kilkanaście lat taka aplikacja jak Lux się pojawiła.

Podsumowując, jest to naprawdę dobra książka, którą warto przeczytać  i cieszę się, że mogłam to zrobić. A zakończenie jest bardzo piękne i niesamowicie filmowe. Polecam.

„Aplikacja” Lauren Miller, wyd. Feeria Young 2015, str. 453

poniedziałek, 5 października 2015

Zapowiedź książki: Aplikacja. Lauren Miller

Co się stanie, gdy życie ludzi zostanie zdominowane przez elektroniczne urządzenia osobiste? Gdy ich spersonalizowane telefony będą im podpowiadać, co powinni zjeść, w co się ubrać, gdzie pójść i z kim zaprzyjaźnić?

Oto czasy, w których wielki koncern Gnosis, następca firm Apple i Google, wprowadził na rynek najbardziej rewolucyjne narzędzie wszechczasów: aplikację na telefon Lux. Ten innowacyjny program optymalizuje podejmowanie decyzji przez użytkownika, biorąc pod uwagę jego dobro i preferencje osobiste, co ma dać najlepsze możliwe rezultaty.

16-letnia Rory uważa za oczywiste to, że aplikacja Lux stanowi klucz do zdrowego i szczęśliwego życia. Kiedy zostaje przyjęta do elitarnej Akademii Theden, wydaje się, że rysuje się przed nią przyszłość doskonała. Ale w tej idealnej, wymarzonej szkole pod gładką powierzchnią czai się coś złego. A potem Rory poznaje Northa, przystojniaka z miasta, który prowadzi życie outsidera i – o zgrozo! – nie korzysta z Luxa, co fascynuje dziewczynę. Wkrótce bohaterka zaczyna postępować wbrew rekomendacjom aplikacji – zaczyna słuchać głosu intuicji, którą nauczono ją ignorować. Ten wybór poprowadzi ją do odkrycia prawdy, której ani ona, ani nikt inny nie mógł się spodziewać.

PREMIERA 07.10.2015

Ze swojej strony szczerze mogę książkę polecić, jeżeli lubicie YA, czy klimaty dystopijne i inne. Niedługo recenzja!


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...