piątek, 2 września 2016

Przeczytane w sierpniu. Podsumowanie.

Jesień jest już zdecydowanie tu. Ludzi jest znowu jakby więcej, zaczyna się coś dziać. I nawet powietrze pachnie inaczej, a ja czuję takie przyjemnie musowanie, jakby drobne bąbelki krążące niewidzialnie, a wyczuwalne - czytaj, czytaj, czytaj. Tak, ostatnio więcej myślę o czytaniu, chętniej wracam do książek, zaczynam znowu z ekscytacją planować po jaki tytuł następnie sięgnę. Brakowało mi tego, lato przeszło jakoś bez większych chęci czytania, czasem czytałam tylko w drodze do pracy, aby się czymś zająć, nie lubię marnować czasu w komunikacji miejskiej. Teraz to się odmienia i dobrze mi z tym!

A oto tytuły z sierpnia:

Nie mogłam się doczekać tej książki po Polsku (W Polsce tomy serii znane są jako „Zła krew” i „Dzika krew”), czekanie kolejny rok na trzeci tom wydawało się strasznym okrucieństwem wobec czytelnika. Także poradziłam sobie sama. I och, co to była za książka.

Z początku myślałam sobie, że to taki zwyczajny ciąg dalszy, że tom pierwszy był najlepszy i chociaż książka mi się podobała, to tak czytałam ją bez większego entuzjazmu, nieco cynicznie myśląc, że tomy pierwsze zawsze są najlepsze. I w sumie nadal tak trochę myślę, choć zakończenie książki zmieniło całą moją perspektywę. Z całej serii to właśnie zakończenie będę zawsze najmocniej pamiętać i przebiło ono wszystko, co autorka wcześniej nam opisała. No, ale przecież nie zdradzę wam zakończenia.

W skrócie – Nathan szaleje po śmierci ojca, dyszy żądzą zemsty na Annalise, oddala się przy tym od Gabriela do tego stopnia, że martwiłam się, co z nimi dalej będzie – przecież on go potrzebuje – oraz ci dobrzy planują atak ostateczny na Białych, a Nathan ma być ich tajną bronią. Książkę bardzo dobrze się czyta, fajnie było móc zobaczyć oryginalny styl autorki i muszę wam powiedzieć, że książki na polski są bardzo dobrze przetłumaczone i wspaniale oddają przekaz, „energię” Nathana i całej powieści. Żałuję, że nie mogę więcej powiedzieć o zakończeniu. Wbiło mnie w ziemię, wypłakałam sobie oczy i do tej pory boli mnie serce jak o nim myślę.

To naprawdę dobra powieść, nawet powiedziałabym że świeża przy tym zalewie YA. Polecam.

„Half lost” Sally Green, wyd. Penguin Books 2016, str. 337


Info: Książka po polsku będzie już niedługo wydana, pt. „Prawdziwa krew”. (Tytuł mi się nie podoba, nie ma nic wspólnego z treścią książki, nie tak jak „Half lost”. Nie mogli przetłumaczyć np. „Stracona krew”? Bardziej odpowiednie. Dlaczego ja się zawsze muszę denerwować przekładami tytułów?).

Kontynuacja „Króla kruków”, czyli dalsze poszukiwania Glendowera. Oczywiście robi się coraz mroczniej i niebezpieczniej, ludzie się zmieniają, pojawiają się nowi, przyjaźnie się rozpadają i rodzą miłości.

Z początku zawsze trudno mi wejść w powieści Maggie Stiefvater, musi minąć kilkanaście, czy nawet kilkadziesiąt stron, zanim przyzwyczaję się do jej stylu pisania, a wtedy już od powieści nie mogę się oderwać, a na koniec mam ochotę natychmiast na ciąg dalszy. Z jednej strony nie mam za dużo do opowiadania o tej książce, ot, opowiastka dla młodszej części publiczności, a z drugiej strony uważam powieści Maggie Stiefvater za jedne z najlepszych w tym gatunku. Ona ma coś takiego, że przyzywa magię i Ty, drogi czytelniku, jesteś tą magią osaczony, dopóki nie przebrzmi ostatnie słowo. A nawet potem, bo chce się wrócić, marzy się o dalszym ciągu. Na mnie już oczywiście czeka trzeci tom. Za długo też zbierałam się do przeczytania tego tomu. Po „Królu kruków” bardzo miałam chciałam od razu dalej czytać, ale wiadomo, dużo innych książek, czasem brak czasu, a w moim konkretnym przypadku brak uzupełnienia serii przez panie bibliotekarki. Tak długo nie mogłam się doczekać „Złodziei snów”, że w końcu sama zakupiłam, po czym oczywiście się okazało, że jak już zakupiłam tom drugi (nie posiadając pierwszego) to nagle w bibliotece pojawiły się tomy 2 i 3. Jakiś wredny kawał od losu…

Tak czy inaczej, całą serię bardzo polecam.

„Złodzieje snów” Maggie Stiefvater, wyd. Uroboros 2015, str. 479

Teraz coś z rodzimej literatury fantasy, którą zawsze bardzo lubiłam. „Szeptucha” to nowe dzieło Katarzyny Bereniki Miszczuk, znanej z zabawnej trylogii „Ja, diablica”.

„Szeptucha” to powieść, która łączy w sobie fantastykę, słowiańską mitologię, szczyptę historii i w zasadzie toczy się w alternatywnej rzeczywistości, gdzie Mieszko I wciąż żyje, Polska jest jednym z największych mocarstw na świecie i jednym z nielicznych krajów, gdzie wciąż utrzymuje się monarchia, a ludzie leczą się zarówno współczesną medycyną jak i uwielbiają korzystać z porad wykształconych w zielarstwie i magii kobiet, oficjalnie zwanych Szeptuchami, a mniej oficjalnie Babami Jagami. Główna bohaterka, studentka „poważnej” medycyny musi odbyć obowiązkowe praktyki u szeptuchy, w związku z czym wyjeżdża na odległą wieś, z której pochodzi jej mama i najbliższa przyjaciółka, a z którą ona zdaje się nie mieć nic wspólnego. Tam konfrontuje swoje złudzenia i oczekiwania z rzeczywistością, a poza tym odkrywa, że postaci z baśni i legend nadal istnieją, a w dodatku ona jest ich częścią.

Wiadomo, nie oczekujmy tutaj wyższej literatury, szczególnie że autorka się w takiej nie specjalizuje, ale książka bardzo, ale to bardzo mi się podobała. Pomijam, że lekka, zabawna i szybko się czyta. Przede wszystkim ogromnie przyjemnie było mi zanurzyć się w naszej własnej słowiańszczyźnie. Czemu tak mało jest takich książek? Czemu królują u nas stwory kultury zachodniej, a nasze własne strzygi, utopce, wodniki i bogowie nie rysują się nawet w ludzkiej świadomości? A to takie barwne towarzystwo, takie pole do popisu dla wyobraźni pisarza! Bardzo się cieszę, że ktoś zdecydował się czerpać z tego źródła. Dobra wiadomość jest też taka, że to nie jest pojedyncza powieść (jak myślałam ja), ale trylogia.

Sami bohaterowie fajni, akcja wartka, trochę humoru, trochę romansu. Mnie się podobało.

„Szeptucha” Katarzyna Berenika Miszczuk, wyd. W.A.B. 2016, str. 414

To najdziwniejsza książka, jaką w życiu czytałam. Nawet nie wiem od czego zacząć przedstawianie jej.
Z początku czyta się jak skandynawski kryminał – w ponurym, mglistym i deszczowym rejonie Szkocji codziennie na ulice wyjeżdża młoda kobieta. Poszukuje autostopowiczów, ale nie byle jakich. Muszą spełniać odpowiednie warunki – przede wszystkim, autostopowicz musi być płci męskiej, młody, silny, umięśniony, z dobrą sylwetką. Od początku wiadomo, że zwabieni mężczyźni tego nie przeżywają. Najpierw wydawało mi się, że chodzi o seks. Jakaś psychopatka jeździ po okolicy, wykorzystuje ich, a potem zabija. Ale nie. Tu chodzi o coś więcej. I to więcej jest stopniowo uwalniane, aż kiedy prawda do nas dociera, otwieramy szeroko oczy, nie mogąc uwierzyć. Nie wiedziałam, czy mam się czuć oszołomiona, czy przyklasnąć wyobraźni autora. Na pewno czułam obrzydzenie i wstręt. Zastanawiałam się czy dalej czytać. Ale czytałam, bo tu nie chodziło o tę prawdę, ale o główną bohaterkę, która choć była głównym sprawcą zaginięć autostopowiczów, to nie robiła tego z własnej woli. Przeżywamy jej coraz większy bunt, zniewolenie, brak wyjścia, samotność, niezrozumienie. Nie należy ona do nikogo. W powieści czuć nieustanny ruch, obracające się koła samochodu i deszcz uderzający o szyby.

Nie jest to powieść mus i na pewno nie jest dla każdego. Ale zmusza do myślenia, jest oczywistą alegorią naszego świata, wszystko tu zostało zaplanowane. Autor każe się czytelnikowi zastanowić „Kim jesteś?” „Czy nadal chcesz tak żyć?” „Czy uważasz, że to jest słuszne?”. Nie powiem, odtrącałam jeden aspekt książki, nie chciałam się postawić na miejscu autostopowiczów, czy raczej tego, co reprezentowali. Poniekąd już przez to przeszłam i podjęłam swoją decyzję.

„Pod skórą” Michel Faber, wyd. W.A.B. 2005, str. 318

Książka nadal w czytaniu: „Historia koreańskiego konfucjanizmu” (idzie mi strasznie powoli, ale idzie)
Książka w większości przeczytana w sierpniu, ale jednak jeszcze nie skończona „Tańcz, tańcz, tańcz” Haruki Murakami
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...