poniedziałek, 25 października 2010

Niespodzianka.

Dzisiejszy dzień zaczął się niezwykle miło, ponieważ zaraz z rana przyszła przesyłka od wydawnictwa Initium. Serdecznie dziękuję za książkę i obiecuję, że z całą pewnością pojawi się tu jej recenzja :).



"Diabeł. Autobiografia." Tosca Lee
Pozbawione celu życie niedawno rozwiedzionego Claya toczy się pomiędzy ponurym, pustym mieszkaniem a monotonną pracą redaktora w niewielkim bostońskim wydawnictwie. Wszystko ulega zmianie w dniu, kiedy spotyka Luciana, a ten wypowiada z pozoru niewinne zdanie: „Opowiem ci swoją historię, a ty ją spiszesz i opublikujesz".
Tajemniczy nieznajomy wkrótce stanie się obsesją redaktora, a mroczna historia o miłości, ambicji i łasce – z czasem okaże się opowieścią o nim samym.
A wówczas tylko jedna rzecz będzie dla niego istotna: poznać jej zakończenie.

sobota, 23 października 2010

Światła pochylenie. Laura Whitcomb.


Helen jest Światłem. Duszą, która męczona przez swoje poczucie winy od ponad stu lat nie może pójść dalej. Spotyka Jamesa, taką samą duszę. Ale się różnią. James przejął ciało szesnastoletniego chłopca Billy’ego. Nie, James nie jest zły. Billy porzucił swoje ciało, zostawił je puste. James tylko usłyszał jak ono dźwięczy, zbliżył się do niego… i połączył. Teraz nie może wyjść, nie to że chce. I pewnego dnia, siedząc w swojej szkolnej ławce, dostrzega kogoś takiego jak on. Helen z początku bardzo się boi, dziwi, że człowiek ją dostrzega, że ją słyszy, że do niej mówi. Od tylu przecież lat nikt nie zdawał sobie sprawy z jej istnienia. Strach jednak szybko zostaje przełamany i zastąpiony przez obustronną miłość, a istnienie Helen nabiera nieznanego dotąd smaku. Zarówno gorzkiego jak i słodkiego.

To początek książki. Dalej mamy niesamowity ciąg wydarzeń, które z pozoru zwyczajne, przedstawione w niezwykle prosty sposób, poruszają w nas różne struny, sprawiają, że przeżywamy głębiej niż byśmy się spodziewali. Że czujemy, to co czuje Helen i to czuje James, ale jego uczucia odbieramy przez nią niczym przez pryzmat.

Książka jest napisana niezwykle prosto, dobitnie, z klimatem, który wprowadza nas w swoisty stan hipnozy. Bardzo spokojny, dzięki któremu wyłączamy się z rzeczywistości, a wchodzimy w świat powieści. Doskonale się przy niej wypoczywa, jednocześnie ani na chwilę nie nużąc. W bardzo ciekawy sposób przedstawia świat niewidzialny dla zwykłego człowieka, świat w którym żyją duchy, dusze i mroczne energie usiłujące przejąć opuszczone cielesne powłoki. Nie powiem, żeby był to dla mnie obcy temat, no, ale ja się tym interesuję. Niemniej, bardzo mi się to spodobało i wyglądało bardzo realnie.
Całkiem niespodziewanie też „Światła pochylenie” stało się dla mnie czymś bardzo osobistym, o czym nie będę się szerzej wypowiadać. Niemniej jednak, powieść ta zaskoczyła mnie i stała się jedną z ważniejszych pozycji w mojej biblioteczce.

Na koniec powiem, że bardzo zazdroszczę Laurze Whitcomb sposobu pisania, wyrażania uczuć, opisywania świata i przedstawiania różnych problemów. Jej styl stał się moim marzeniem i sama chciałabym kiedyś w ten sposób pisać. Wiem, że to nierealne, bo każdy jest inny, ale i tak będę na nią zerkać i w jakiś sposób się od niej uczyć. Książka doskonała, polecam każdemu, zarówno nastolatkom jak i osobom dorosłym. Ja sama jeszcze nieraz ją przeczytam.

Ach, i zapomniałam dodać, że bardzo trudno w tej książce przewidzieć cokolwiek, a zwrot akcji kilkakrotnie mnie zaskoczył i nigdy bym nie przewidziała, że to pójdzie tą drogą. Brawa dla autorki, naprawdę. Już dawno nie spotkałam czegoś takiego.

niedziela, 17 października 2010

Klątwa Marianny. Dominika Bel.


Nie czytajcie tej książki! Nie bierzcie jej do ręki! I co najważniejsze NIE KUPUJCIE. Bo pożałujecie. Gdyby takie coś było na okładce książki, to po zagłębieniu się w treść nie zdziwiłabym się ani trochę "dlaczego".

Może nieco niesłusznym jest wypowiadanie się o książce, której przeczytało się jakieś siedemnaście stron, nie więcej, ale fakt, że przez te siedemnaście stron brnęłam jak w śniegu do pasa a przez resztę już najzwyczajniej w świecie nie miałam siły, chyba coś znaczy.

Po opisie na tylnej okładce pomyślałam, że szykuje się bardzo fajna książka... A tu takie dno. Autorka ma bardzo ciężki, a wręcz nudny styl opowiadania, a całość brzmi jak gdyby znała obowiązkowe składniki dobrego pisania, ale choćby nie wiem co robiła, to jej nie wychodzi. Stanowczo nie polecam, aczkolwiek może znajdą się amatorzy... Na poparcie swoich słów powiem, że widziałam recenzję jej innej książki i wcale nie była w ciepłym tonie.

A tak na koniec pozdrawiam wszystkich, którzy musieli wstać o siódmej albo wcześniej, by iść w niedzielę do pracy na dziewiątą. Jeśli tacy są.... ;).

Edit: Tak po przeczytaniu własnych słów doszłam do wniosku, że to brzmi jakbym ja tę książkę kupiła. Na szczęście nie, tylko wypożyczyłam z biblioteki :).

czwartek, 14 października 2010

Upiorny legat. Joanna Chmielewska.


Kiedyś, jak miałam naście lat i pełną gębą zaliczałam się do grupy wiekowej „nastolatki”, nie rozumiałam zupełnie miłości ludzi do książek pani Chmielewskiej. Wzięłam taką do ręki, w tytule coś z „Nieboszczyk mąż” czy jakoś tak, zaczęłam czytać i czym prędzej odstawiłam. Przecież tego się czytać nie da! Nic fajnego tam nie ma! Po paru latach, kiedy dziecko nieco inaczej zaczęło patrzeć na świat, znów wzięłam do ręki książkę tejże autorki, tym razem tytułu nie pamiętam (Edit: właśnie sobie przypomniałam, „Florencja, córka Diabła). I co? W ciągu miesiąca przeczytałam kolejne cztery lub pięć. I już zrozumiałam miłość narodu do tejże pisarki. I od czasu do czasu do niej wracam, kiedy mam szczególną ochotę się pośmiać, albo zakręcić się od ton absurdu będącego jednocześnie zwykłym życiem.

W „Upiornym legacie” mamy wszystko. Historię tak poplątaną, że bardziej się nie da, sprawców, których w ogóle nie spodziewało by się podejrzewać, i zakończenie zwalające ze śmiechu z nóg.
Mianowicie chodzi o znaczki. Potężną kolekcję wartą pół miliona dolarów. Niejaki Marcin dostał ją na przechowanie od właściciela, który przebywa w szpitalu. Podczas jednego ze spotkań towarzyskich ktoś mu tą kolekcję rąbnął i dopiero po tym on się orientuje co za cuda przechowywał (w białej paczuszce na regale z książkami). To jeden tor historii. Inny, że hochsztaplerzy i inni przestępcy są rabowani i znikają im tylko dolary. Do policji oczywiście nie pójdą bo nie są to legalne pieniądze. Dodatkowo do skarbu Narodowego Banku Polskiego niejaki Wiśniewski przesyła paczki po kilka tysięcy dolarów. Wiśniewski nie istnieje, jak się później okazuje. I o co chodzi z przemytem dolarów w poduszkach z ludowym haftem i niemowlęcych becikach? Nie mogę opowiedzieć dokładnie treści książki, bo tym samym wyjaśnię całą intrygę, którą tak fajnie się samemu rozwiązuje czytając. Powiem jedynie, że sprawców łatwo okryć, gorzej co, na co i dlaczego. Świetnie się czyta, a jedynym minusem było natężenie. Momentami czułam się jakby kołowało mi się w głowie od trajkotania autorki i musiałam książkę na chwilę odstawić.

O, i jeszcze jedno! Na koniec zacytuję jeden fragment, moim zdaniem najśmieszniejszy z całej książki i na swoje nieszczęście czytałam go akurat w autobusie i nie mogłam wybuchnąć głośnym, długim śmiechem, tylko zdusiłam go w sobie, co wywołało twarz jakbym przeżywała właśnie najtragiczniejszy moment swojego życia, a po zaczerwienionych policzkach leciały ciurkiem łzy. No i to podskakiwanie na siedzeniu i trzęsące się ramiona… Widziałam zerkania siedzącej koło mnie dziewczyny, te zaniepokojone spojrzenia, szczególnie kiedy już nie wytrzymywałam i cichutki chichocik przemieniony w bulgotanie wyrywał mi się z ust…. No, ale mam nadzieję, że książka trzymana na kolanach wszystko tłumaczyła….

Napad miał przebieg następujący:
Wyżeł z klientem weszli na klatkę schodową budynku przy placu Dąbrowskiego, zatrzymali się na podeście między pierwszym a drugim piętrem i na parapecie okna przeliczali paczki banknotów. Baśka na palcach zakradła się na pierwsze piętro, obejrzała z dołu zaabsorbowanych transakcją kontrahentów i gwałtownymi gestami zaczęła przynaglać czekających niżej wspólników. Donat wepchnął Pawłowi w ręce jeden worek, sam zatrzymując drugi.
- Ryzyk-fizyk – wyszeptał z rozpaczą. – Leć, zanim skończą…
Paweł chciał coś powiedzieć, ale schodząca Baśka wydała z siebie wściekły syk, niczym rozzłoszczona żmija. Popchnięty przez Donata, gwałtownie ruszył w górę. Słyszał, że wspólnik pędzi za nim.
Panowie na podeście kątem oka dostrzegli pędzącą po schodach postać i zgodnie odwrócili się do niej tyłem, starając się zasłonić przeliczane na parapecie fundusze. Postać w szaleńczym pędzie minęła ich i runęła po schodach dalej w górę, zwiększając tempo. Tuz za nią w niemniejszym pędzie przeleciała druga postać, potykając się z okropnym hałasem. Robiło to takie wrażenie, jakby jedna postać goniła drugą w zamiarach co najmniej morderczych. Rumor i łomot na klatce schodowej rozlegał się coraz wyżej na wszystkich kolejnych piętrach.
Panowie szybko zakończyli transakcję i opuścili hałaśliwy budynek, mijając na parterze blondwłosą damę, z zajęciem wpatrującą się w listę lokatorów.
Paweł i Donat zatrzymali się dopiero na ostatnim piętrze, a i to tylko dlatego, że dalej nie było już gdzie lecieć. Przez jakiś czas ciężko dysząc, patrzyli na siebie, po czym usiedli na stopniu.
- No to jak? – powiedział melancholijnie Donat po długiej chwili milczenia. – Schodzimy na dół czy jeszcze poczekamy…?
- Jakbyś ty napadał, to i ja bym napadał – odparł Paweł, zakłopotany i zmartwiony. – Coś nam chyba nie wyszło…
- Przecież leciałeś pierwszy!
- No to co? Mogłeś myśleć, że się na nich rzucę z góry.
- Jakoś nie myślałem…
- Zejdźmy już lepiej, bo ona tu jeszcze przyleci – powiedział niespokojnie Paweł po następnej, bardzo długiej chwili milczenia.
Baśka czekała na dole, niepewna, czy zejdą piechotą, czy też zjadą windą. Piekło wybuchło od razu. Obaj napastnicy ze skruchą wysłuchali urągań, inwektyw i wyrzutów.
- Bo to jednak trzeba mieć jakieś chuligańskie skłonności – usprawiedliwiał się zdegustowany Paweł. – Tak bez dania racji walić w łeb obcego człowieka?
- A kto ci kazał go walić w łeb?! Miałeś mu pysk omotać workiem i zabrać pieniądze! Co wy sobie wyobrażacie, że ten napad sam się zrobi?! Francuskie pieski się znalazły, trąby, ofiary boże…!!!
- Sama mówiłaś, że ten załatwia tylko mniejsze transakcje – przypomniał ugodowo Donat. – Dla byle czego nie warto było…
- Boże miłosierny…!!! – zawyła rozjuszona Baśka. – Dobrze, będzie grubszy interes! Już ja go wam wypatrzę i spróbujcie się tak wygłupić jeszcze raz…!
Trzeci kolejny napad miał miejsce na placu Teatralnym. Obłędnie zdenerwowani Donat i Paweł posłusznie przybyli na telefoniczne wezwanie Baśki, która w klujących się transakcjach miała już znakomite rozeznanie. Zaczekali krótką chwilę przed Peweksem na Kredytowej, po czym razem udali się na plac Teatralny w ślad za peugeotem łysego. Peugot zatrzymał się na parkingu blisko wierzbowej, trabant pojechał dalej i skręcił w Niecałą.
- Jazda! – ponagliła ich Baśka. – Oni teraz liczą forsę. Prędzej, bo skończą i rozejdą się w różne strony!
Wysiadła ze wspólnikami i z daleka przyglądała się operacji. Paweł i Donat podeszli do zaparkowanego peugeota z różnych stron. Donat z prawej, Paweł z lewej. Paweł z determinacją zbliżył się do drzwiczek i zamiast otworzyć je i dokonać napadu, grzecznie zapukał w okno. Siedzący w środku kierowca podniósł głowę, schował do kieszeni plik banknotów i opuścił szybę.
- Słucham pana? – spytał cierpko.
Paweł spłoszył się niebotycznie. Uważał, że bezwzględnie musi teraz coś powiedzieć. Komunikat, że zamierza rozmówcę ogłuszyć i zabrać wszystkie pieniądze, wydawał mu się jakiś nietaktowny i nie na miejscu, uczynił zatem coś innego.
- Przepraszam pana, gdzie tu jest ulica Willowa? – spytał z zakłopotaniem.
Kierowca przez krótką chwilę milczał. Pasażer obok siedział sztywno i bez ruchu. Donat po drugiej stronie samochodu wpatrywał się w nadjeżdżający autobus 111 tak, jakby czegoś takiego jeszcze nigdy w życiu nie widział. Paweł tkwił przy drzwiczkach, schylony, niczym w ukłonie.
- Ulica Willowa jest w całkiem innej stronie – powiedział kierowca peugeota i wysiadł. – Nie tu, tylko na Mokotowie. Najlepiej będzie, jak pan pojedzie taksówką.
Wziął ogłupiałego Pawła pod rękę, podprowadził do postoju i wepchnął do stojącej tam, jedynej wolnej taksówki.
- ten pan chce jechać na Mokotów, na ulicę Willową – poinformował kierowcę, po czym wrócił do swojego peugeota.
Paweł odjechał z placu Teatralnego taksówką, chwilowo niezdolny do protestów. Baśce pociemniało w oczach i nie zareagowała nawet, kiedy taksówka z jej własnym mężem w środku przejeżdżała obok. Donat energicznym krokiem udał się na przystanek autobusowy i wsiadł do setki. Peugeot odjechał, skręcając w Bielańską. Na placu boju pozostał zamknięty trabant i Baśka, która nie mogła się do niego dostać, Donat uwiózł bowiem kluczyki w siną dal.
Paweł zgłupiał do tego stopnia, że przejechał taksówką obok swojego miejsca pracy i wysiadł z niej dopiero na Willowej, gdzie nie miał żadnego interesu. Donat odbył setką podróż na okrągło i zapłacił 50 złotych kary, bo nie miał biletu. Baśka wróciła do domu autobusem.


Mam nadzieję, że fragment nie jest za długi. Musiałam jednak podać dwa napady, gdyż miałam wrażenie iż jeden nie wystarczy… Polecam Chmielewską na szare dni, dni, kiedy nic nam się nie chce i kiedy czegoś w naszym życiu brak. Śmiech leczy. Naprawdę.

sobota, 9 października 2010

Zakupy

Dzisiaj wybrałam się po nowe spodnie, pasek do nich i słuchawki do mp3. Wróciłam z dwiema książkami, błyszczykiem do ust i tuszem do rzęs. Zero spodni, paska, czy słuchawek. Nie ma to jak kobieta na zakupach ;). Ale co zrobić, kiedy tusz mi się kończy, błyszczyk pojawia w myślach co drugi dzień, a książki posiadają nade mną taką moc, że nawet tej, której się opierałam odkąd została wydana, w końcu uległam? Oto tytuły, jakie nabyłam:



"Ktoś na mnie patrzył. To dość niezwykłe uczucie, kiedy jest się martwym...

Duch Helen przebywał właśnie w klasie angielskiego szkoły średniej, kiedy to poczuła - po raz pierwszy od 130 lat patrzyły na nią ludzkie oczy. Oczy należące do chłopca, który aż do tej chwili niczym szczególnym się nie wyróżniał. Równocześnie przerażona i zaintrygowana Helen zaczyna czuć, że coś ją do niego przyciąga. Fakt, że on przebywa w ciele, a ona nie, stanowi dla nich pierwsze wyzwanie. Walcząc o znalezienie drogi do bycia razem, odkrywają sekrety swojej własnej przeszłości jak również szczegóły z życia młodych ludzi, których ciała przejęli.


Mało brakowało a bym jej nie dostała, zarówno Empik w Złotych Tarasach jak i przy Marszałkowskiej, straszyły mnie, że ta książka u nich nie istnieje. Tak samo księgarnia Matras. Na szczęście zdobyłam ją w Empiku w Arkadii, za co mało nie uściskałam dziewczyny w punkcie informacyjnym. Zatrzymałam się na głośnym okrzyku i szczęśliwym uśmiechu, który dziewczyna podzieliła. Książka ta ma wiele pozytywnych recenzji i należy do wydawnictwa Initium, które uwielbiam. Jakoś nie mam wątpliwości, że co najmniej mi się spodoba.



Pierwszy tom kultowego cyklu powieściowego J.R. Ward - amerykańskiej pisarki, która od paru lat gości na czołowych miejscach amerykańskich i europejskich list bestsellerów.

Mroczny kochanek - to trzymająca w napięciu powieść grozy z fascynującym wątkiem miłosnym w tle. To barwna opowieść o bezlitosnej walce tajnego bractwa wampirów z ich odwiecznymi prześladowcami, rozgrywającej się w realiach współczesnej Ameryki. Członkowie Bractwa Czarnego Sztyletu to młodzi przystojni mężczyźni, sympatyczni, dowcipni, pełni wdzięku. Uwielbiają rap, szybkie samochody i wieczory spędzane w klubach. Mieszkają w przebudowanej na twierdzę posiadłości w Caldwell, w stanie Nowy Jork. Szefem bractwa jest Ghrom - nieustraszony wojownik i namiętny kochanek. To właśnie historia miłosna Ghroma - jedynego wampira czystej krwi na Ziemi - i młodej dziennikarki Beth jest głównym wątkiem fabuły pierwszego tomu serii. Beth jest córką jego starego druha, ale nic nie wie o swoim wampirzym pochodzeniu. Zostaje jednak wciągnięta w wir walki i Ghrom musi postawić na szali wszystko, by ratować ukochaną...


To mój drugi zakup, ten, przed którym uciekałam od momentu wydania. Bo zwykle kupuję książki właśnie tego typu. Chciałam to przerwać. Mówiłam sobie, że to książka, jakich ostatnio wiele. Że mam ją u siebie w bibliotece (co z tego, że od trzech miesięcy ciągle jest wypożyczona) i po prostu szkoda na nią pieniędzy. Ale dzisiaj znów na nią trafiłam, kiedy błąkałam się między regałami w poszukiwaniach "Światła pochylenie". Wzięłam ją. Że jak nie dostanę "Światła.." to kupię tą. Po czym, jak już dostałam "Światło", to tej nie mogłam wypuścić z ręki. Co z tego, że pensja już zniknęła i forsy już brak. Nieważne. Teraz tylko drżę w myślach "obym się nie zawiodła". Ale i tak się cieszę, że ją mam :).

środa, 6 października 2010

Splątane Sieci. Anne Bishop.

Tego jeszcze tutaj nie było! Dwie recenzje tego samego dnia. Ha. A jednak nie mogłam się powstrzymać, kiedy godzinę temu skończyłam czytać tę książkę poniżej :).



Książki Anne Bishop to chyba jedyne, jakie jestem w stanie kupić z zamkniętymi oczami, nie zwracając uwagi na koszty. A to niezwykle poważne stwierdzenie jak na kogoś kto zwykle boi się kupować książki, żeby go nie zawiodły a pieniądze nie okazały się wyrzucone w błoto. Bo nie należę do tych ludzi, którzy twierdzą, że każda książka jest cenna i warta przeczytania.

W piątym tomie serii autorka serwuje nam dobrze znaną potrawę. Mrocznego i seksownego Sadiego, groźną i nieobliczalną, ale dobrą Janelle, Lucivara, który jest tak samo potężny jak i kochany (mam wrażenie, że wszyscy bohaterowie książki wyśmialiby mnie za to stwierdzenie) oraz wiele innych postaci, z których każda jest tak samo dobra jak i zła, a wszystko to jest wymieszane w niezwykle słodkiej i uwodzącej mieszance, po której jeszcze długo się oblizujemy i wspominamy smak.

Kolejnym wydarzeniem w wielosetletnich życiach naszych przyjaciół (a przynajmniej moich! Jak ja ich wszystkich uwielbiam) jest pojawienie się plebejskiego pisarza Jarvisa Jenkella, który po odkryciu, że nie tylko jest pół-krawym, ale także posiada moc, postanawia zbudować Dom Strachu, a w nim zemścić się za wszystko to, czym Krwawi są, a czym on nie jest. Nie wiem, czy się jasno wyrażam, w każdym razie w książce jest to dobrze wytłumaczone. Dom Strachu zawiera w sobie sieci Czarnych Wdów, splecionych ze sobą i z różnymi zaklęciami. Ma za zadanie zniszczyć Krawych z rodziny SaDiablo, ale Jarvis jeszcze nie poznał zbyt dobrze swoich wrogów i nie wie, co go czeka… Hm. Jakby się przyjrzeć, to zdradziłam ogólny zarys książki. Ale, to trzeba przeczytać.

Nie byłabym sobą, gdybym tego nie polecała. Wspaniały, misterny świat pełen magii, krwi, namiętności, prymitywnych instynktów i wzniosłych uczuć. A także poczucia humoru, od którego lecą łzy ze śmiechu i po kilka razy czytam ten sam fragment. To naprawdę rzadka mieszanka, to wszystko, co nam podaje pani Bishop. I jestem jej niezwykle wdzięczna za ten świat. Jest bardzo piękny, pomimo swojego okrucieństwa. Nie wiem, czy takie coś spowoduje, że sięgniecie po tę książkę, ale dla mnie jest to coś wspaniałego, niczym wyczuwanie smaku wiatru na języku. To coś, co jest w tym świecie… Ach. Ogólnie polecam rozpoczęcie czytania od pierwszej części Trylogii Czarnych Kamieni, czyli Córki Krwawych. Trylogia jest najlepsza ze wszystkich dotychczasowych części, brak słów by opisać jej doskonałość. Ale kolejne dwie nie są gorsze. Są po prostu inne i stanowią niezwykle smaczne uzupełnienie do Trylogii.

Cz. I – Córka Krwawych
Cz. II – Dziedziczka Cieni
Cz. III – Królowa Ciemności
Cz. IV – Serce Kaeleer
Cz. V – Splątane Sieci
Cz. VI – Niewidzialny Pierścień, jeszcze nie wydane

Dziewczyny z Hex Hall. Rachel Hawkins.


„Czy jesteś grzeczną dziewczynką?”, zapytuje nas tylna okładka książki. Bo jak nie, to wysyłają cię do szkoły z internatem dla brzydkich, niegrzecznych dzieci Prodigium – czarownic, elfów i wilkołaków. A nawet wampirów, jak zezwalają wprowadzone ostatnio na próbę przepisy. Co się dzieje w miejscu, gdzie jest takie skupisko rozstrojonych hormonami nastolatków z nadprzyrodzonymi mocami? Łatwo przewidzieć, że na pewno nic zwyczajnego, a przez słowo „zwyczajne” mam na myśli „bezpieczne”.
Kilka wykrwawionych prawie na śmierć uczennic, dwie nieżywe i nieznane zło czające się po kątach, to nam serwuje Hex Hall. I tyle mam do powiedzenia na temat treści, żeby nie powtarzać po raz enty opisów książki. A teraz moja osobista opinia.

Hex Hall wprawiło mnie w doskonały humor już niemalże od pierwszych stron, co doskonale się przydało, jako że moje samopoczucie nie należało do najlepszych. Lekkość stylu, poczucie humoru typowe dla książek o nastolatkach i takie same sytuacje świetnie odprężały, nie obciążając zbytnio zmęczonego umysłu czytelnika ;). Ale. Po pierwsze, te śmieszne sytuacje, czy żarty, które miały być śmieszne a nie do końca były, doprowadzały mnie momentami do zgrzytania zębami. Zastanawiam się, dlaczego autorka uczyniła z głównej bohaterki taką infantylną, naiwną idiotkę? Czy usunięto jej przy porodzie wszystkie szare komórki? Sophie bardzo mnie rozczarowała, bo lubię lubić głównych bohaterów, a ona sprawiała, że tylko ręce mi nad nią opadały. Mile zaskoczyła mnie jej przyjaciółka wampirzyca lesbijka, która uwielbiała „oczojebny” odcień różu. Taki fajny pomysł. Oczywiście zło panoszące się w Hall jest łatwe do przewidzenia, ale to nie przeszkadza śledzić rozwoju akcji.

Najbardziej rzucało mi się w oczy podobieństwo Hex Hall do Harry Pottera. To było tak intensywne, że dosyć często zdarzało mi się widzieć zamiast głównej bohaterki Hermionę, albo Harry’ego. No bo weźcie. Wychodzi ze szkoły i biegnie nad jezioro, a tam sobie siada i rozmyśla. Albo wymyka się nocą z zamku. Albo całe to „zło”, którego klimat bardzo kojarzy mi się z „Komnatą Tajemnic”. Albo inne drobiazgi, które jako całość zamieniały Hex Hall w kolejną Szkołę Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie a wszystkie wydarzenia w wydarzenia, które przeżywał Harry. O! Nawet gabinet dyrektorki natychmiast skojarzył mi się z Dumbledorem! Książka, oprócz podobieństw do HP wykazywała również skłonności do serii Libby Bray i innej powieści „Niesmiertelny”, która to książka również straszliwie zalatywała mi panią Bray.

I tak się zastanawiam. Czy wszystko już zostało tak wymyślone, że choćby się chciało, to to, co powstanie zawsze już będzie przypominało czyjeś dzieło, czy Rachel Hawkins z całą premedytacją skopiowała różne rzeczy, lekko je tylko zniekształcając, co i tak w niczym nie pomogło? Przez te wszystkie podobieństwa (zapomniałam jeszcze o super przystojnym i popularnym Archerze, w którym, a jakże, zakochuje się Sophie – kolejny powielony schemat) książka znacznie straciła w moich oczach. I ratuje ją tylko to, że czytało się dobrze i na te kilka godzin wyrwała mnie z szarego prądu życia. A po to książki czytam.

Za pożyczenie książki serdecznie dziękuję Alinie ;*.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...