piątek, 28 marca 2014

Gra o tron. George R.R. Martin

Nie ma nic, co pewnie już o „Grze o tron” nie zostało powiedziane, ale szczerze, to kiedy wszyscy się nią zachwycali, ja trzymałam się z daleka, w ogóle nie odczuwając zainteresowania. Zwykle tak mam, to samo się tyczy np. „Igrzysk Śmierci”. Nie robię tego celowo, ale musi minąć trochę czasu nim podejdę do tego, czym się wszyscy tak zachwycają. A potem rozumiem, dlaczego.

Mnie osobiście „Gra o tron” zdumiała, tak zwanie wbiła w siedzenie i zostawiła z poczuciem "Wow". To niezwykle soczysta i krwista opowieść, tak realnie napisana. Postaci są rzetelne, mocne, zdarzenia całkowicie logiczne i ten realizm… Przyzwyczaiłam się już do tego, że w zasadzie głównych bohaterów się nie rusza, nigdy żadna krzywda im się nie dzieje, tyle co dostaną pstryczka w nos, aby udawać, że oni też cierpią. Tutaj głównym bohaterem jest ród Starków i o mój Boże, jak oni dostają po dupie. Nadal nie mogę wyjść z podziwu nad tym, jak to George Martin wszystko rozpisał. I te realia, jakby średniowieczne, ale nagle daje znać, że to książka z gatunku fantastyki i wyskakują jakieś ożywione trupy, czy smoki. Dawno nie czytałam czegoś tak wiarygodnego, co tylko zostało zrodzone w wyobraźni pisarza.

Moje serce zawsze idzie do uciskanych, o ile nie są wybitnie głupimi i irytującymi postaciami. Na szczęście Arya i Jon, a także Bran, nie są. Bardzo się przywiązałam do tych młodych Starków, a najbardziej do Aryi, najdzielniejszej dziewczynki jaką znam. Za to głupią i naiwną (chciała dobrze) Sansę posłałabym daleko. I Daenerys. Jeśli można to tak nazwać, to od początku coś do niej czułam i moje przeczucie mnie nie zawiodło. Zakończenie totalnie oszałamiające, choć się go spodziewałam. Piękna scena, mocna. Chciałoby się rzec „I w takim momencie przerywać!”. Ale genialnie pasuje na zakończenie, a i ja muszę nieco odpocząć od wszystkich walk i intryg, choćby nie wiem jak były wciągające. Moim marzeniem na część drugą jest aby Arya była bezpieczna i żeby Nymeria do niej wróciła… Pewnie tak się nie stanie, bo czemu któremuś z bohaterów miałoby być dobrze? To chyba dewiza autora i przepis na sukces.

Jeśli ktoś jeszcze się znajdzie, kto nie czytał „Gry o tron”, to wiedzcie, że jest po co sięgać i na co poświęcać czas. To mega dobra powieść i kawał solidnej fantastyki „jak za dawnych lat”. Może nie ma tu elfów i orków, ale momentami czułam się jak kiedyś, kiedy pierwszy raz czytałam „Władcę pierścieni”. Pewnie nie powinnam porównywać, bo to jednak dwie zupełnie różne opowieści, dwa różne style autorów, ale jedno mają wspólne – to epicka fantastyka. Nie myślałam, że jeszcze kiedyś dane mi będzie coś takiego przeczytać.

„Gra o tron” George R.R. Martin, wyd. Zysk i S-ka 2011, str. 837


P.S Czyżby receptą na sukces w dziedzinie fantastyki były inicjały podwójnego „R”? J.R.R. Tolkien...

poniedziałek, 24 marca 2014

Flawia de Luce czyli Tych cieni oczy znieść nie mogą i Ucho od śledzia w śmietanie.

Przy poprzednim tomie nie byłam zbyt zachwycona poziomem ogólnym „Flawii” (krótka i wcześniej niepublikowana recenzja do przeczytania poniżej). Ale, ku mojemu sporemu zaskoczeniu było o wiele, wiele lepiej. Co prawda pan Bradley stworzył stuprocentowy kryminał, wręcz zwięzły w swej formie, nie rozczulając się nad wątkami pobocznymi i trochę mi tego brakowało, ale szczerze mówiąc, w czasie czytania tego nie zauważałam.

Do Buckshaw zjeżdża się duża grupa filmowców i to z bardzo sławnymi aktorami. Dziewczynki de Luce są zachwycone i możemy obserwować, jak odsłaniane są kolejne cechy ich osobowości, systematycznie budujące ich postać. Podobało mi się, że było tu tak dużo Doggera, bardzo go lubię i w poprzednim tomie było go odrobinę za mało.

Ciężko pisać o kolejnych, tak dalszych tomach jednej, poniekąd, opowieści, dlatego nie wiem, czy kolejne tomy będą zrecenzowane, ale być może w kilku zdaniach coś o nich powiem. Najważniejsze to to, że Flawia w ogóle istnieje :). Daje mi bardzo dużo radości i takiego wytchnienia. Świat Buckshaw jest bardzo malowniczy, pomimo dość okrojonego miejsca akcji, a stara posiadłość, nieco zaniedbany park i najczęściej jesienna aura, robią swoje i dla wielbicieli (takich) brytyjskich klimatów jest to prawie konieczność do przeczytania.


Ten tom zdecydowanie przywraca poziom poprzednich części i jest niezwykle smacznym kąskiem. Byłby prawie idealny gdyby był nieco grubszy (tak, zawsze się znajdzie coś, co mogłoby być lepsze, idealny jest chyba tylko tom pierwszy „Zatrute ciasteczko”). Flawię jak zawsze polecam.

"Flawia de Luce. Tych cieni oczy znieść nie mogą" Alan Bradley, wyd. Vesper 2012, str. 275

Flawia, Flawia, Flawia… Kocham tę małą dziewczynkę, tak bystrą, tak nadzwyczajnie inteligentną, tak samotną.

W trzeciej części „Ucho od śledzia w śmietanie” mamy kolejną zagadkę kryminalną, a Flawia ekscytuje się, że dane jej było spotkać tyle trupów. Bo są znacznie ciekawsze niż ludzie żywi. Flawia jednocześnie usiłuje odleźć mordercę Brookiego i niedoszłego mordercę cyganki Fenelli oraz rozwiązuje szajkę wioskowych złodziei i fałszerzy antyków, do której Brookie należał. A także zagadkę zaginięcia dziecka Bullowej przed dwoma laty. Oj, tak. Flawia znowu ma ręce pełne roboty.

Tak jak uwielbiam Flawię i jej przygody, to żałuję, że po znakomitej części pierwszej „Zatrute ciasteczko”, im dalej w las, tym gorzej. Trzecia część niestety się nawet nie umywa do pierwszej, brakuje jakiegoś polotu, tego czegoś, co mnie zauroczyło w „Ciasteczku”. Niby wszystko jest tak jak być powinno – Flawia podje ciekawostki ze świata chemii, robi psikusa starszej siostrze, rozmawia z tajemniczym i sympatycznym Doggerem, ale jednak jakoś ciężej tę część mi się czytało.

Pomimo tego nadal jest to świetna rozrywka, a także cenna, bo każde spotkanie z Flawią się liczy. Może w „Uchu od śledzia” autor miał lekki spadek formy? Mam nadzieję, że więcej się to nie powtórzy.

Znalazłam też ciekawą informację na temat Flawii. Otóż jest planowany serial na podstawie serii i to robiony przez nikogo innego, jak Brytyjczyków. Jak ktoś ma perfekcyjnie oddać klimat posiadłości Buckshaw, to tylko oni. Już nie mogę się doczekać. Choć na razie nawet obsada nie jest znana.

„Flawia de Luce. Ucho od śledzia w śmietanie” Alan Bradley, wyd. Vesper  2011, str. 385

czwartek, 13 marca 2014

Niespodziewany stos marcowy i kilka słów...

Chyba nieładnie po ponad trzech tygodniach nie odzywania się, wyskakiwać z kolejnym stosikiem. Powinnam się wstydzić, zła czytelniczka. A raczej bloggerka, bo nie mogę powiedzieć, że nie czytam. Więc to jest taki post wyjaśniający i kajający się, i nawet nie wiem, czy bardziej kajam się przed Wami, czy przed sobą. Ale naprawdę czytałam, codziennie coś. Problem tylko taki, że żadna książka nie jest ukończona, więc nie mogę napisać recenzji = nie było mnie na blogu.

Można powiedzieć, że jestem w trakcie czytania "Tonącej dziewczyny". Zatrzymałam się na części drugiej. To niełatwa książka i tak jak dość prężnie czytałam część pierwszą, to z momentem przejścia do drugiej nagle nie mogłam czytać dalej i została odłożona "na chwilę" (kiedy do niej wrócę, nie jestem w stanie powiedzieć).

Czytam też "Ramzesa" Christiana Jacq, to dla mnie odświeżenie, gdyż całą serię połknęłam z dziesięć lat temu. Wciąż uwielbiam, choć już prawie wcale nie porywa tak jak wtedy.

Mając cięższe dni, dotarłam do jednej trzeciej "Wampira z sąsiedztwa" Kerrelyn Sparks. Książka okazała się... za lekka. Dokończę kiedy indziej.

A tak naprawdę, po "Tonącej dziewczynie" ostatnie dwa tygodnie czytałam "Indie. Miliony zbuntowanych". To reportaż i chociaż wciągający (zwykle żaden gatunek poza powieścią mnie nie porywał, ale chyba się zmieniam) i można się bardzo dużo dowiedzieć, to siłą rzeczy czytam go o wiele wolniej niż lekką i przyjemną powieść, także jeszcze go nie skończyłam, choć jak na te ponad 600 stron, chyba niewiele mi już zostało... Tylko jeszcze jakiś tydzień czytania. Tylko, że ja już nie mogę i muszę sobie zrobić przerwę.

Więc zaczęłam Flawię de Luce (tom IV) i jestem już w połowie i sobie smacznie przy niej wypoczywam.

Także naprawdę widzicie, że czytać czytam, tylko z pisaniem trochę gorzej....

Dzisiaj przyszło mi moje mini zamówienie (widząc gdzieś na blogu nazwisko "Susan Sontag", strasznie się napaliłam i musiałam mieć jej dziennik, tym bardziej że z opisu wynika, że to zdecydowanie osoba z głębokim życiem wewnętrznym), a oprócz tego postanowiłam pójść do antykwariatu (mówiłam, że jest za blisko i stanowi to zagrożenie!) ot tak, dla przyjemności, "poszperać". Skończyło się to zakupem pięciu książek, czy raczej trzech, a dwie czekają jeszcze aż wysupłam ostatnie grosze i je odbiorę. Ale jak odmówić "Grze o tron" za 15zł?! I chociaż słowo "unikałam" nie jest może dobre, bardziej pasowałoby "nie starałam się", to i na mnie przyszedł czas, aby z osławioną "Grą o tron" się zapoznać. Oraz ta tajemnicza książka, której nigdy wcześniej nie spotkałam "Opowieści niesamowite z prozy rosyjskiej'. Wydanie z '75 roku, a chyba nigdy nie czytane...  Podoba mi się ten stosik. Trochę dla umysłu, trochę dla wiedzy i trochę dla żywych emocji :).


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...