wtorek, 31 marca 2015

Córka wichru. Irena Zarzycka

Irena Zarzycka tworzyła piękne powieści. Urokliwe, krótkie, ale pełne treści. Nie ma w nich przemocy, a ówczesne wartości w nich zawarte - dzisiaj zbywamy je wzruszeniem ramion, a może nawet pokpiwającym spojrzeniem – wzruszają i sprawiają, że ja osobiście zaczynam myśleć o tym, jak ludzie się zmienili.

„Córka wichru” to ostatnia książka Ireny Zarzyckiej i trzecia, jaką mam okazję przeczytać, po mojej ukochanej „Dzikusce”, jej pierwszej książce, oraz „Pannie Irce”, powieści dość autobiograficznej (przynajmniej takie odniosłam wrażenie). I powiem, że „Córka wichru” niewiele się różni od „Dzikuski”, jest w niej ten sam schemat. Młoda, ledwo co od ziemi odrosła panienka zakochuje się z wzajemnością w starszym o kilka lat młodym mężczyźnie, ale do ostatecznego szczęścia jeszcze trochę czasu upłynie, ponieważ po drodze muszą się zmierzyć ze złą, ale w głębi duszy dobrą kobietą, która kocha tego młodego mężczyznę i nienawidzi panienki, która skradła jego serce. W dodatku obie panny, i „Dzikuskowa” Ita, i Sonia z „Córki Wichru” nie mają matki, a wychowuje je kochany, ale nie radzący sobie z nimi ojciec. I wiecie, co? Nawet nie robię autorce z tego powodu przytyków, choć normalnie pewnie „wyżyłabym się” na takim pisarzu, który nie tworzy nic nowego, a powiela utarty przez siebie schemat.

Bo pani Zarzycka stworzyła kapsułę czasu, która w dodatku trafia prosto w serce. Po pierwsze, świat który opisuje, czyli międzywojenną Polskę. W jej powieściach można znaleźć opisy ówczesnego życia, usłyszeć styl mówienia czy poznać mentalność tamtych ludzi. Oczywiście nie wszystkich i mocno przefiltrowanych przez samą pisarkę, ale zawsze. Po drugie, jej powieści chwalą dobro, miłość, wiarę w ludzi, a czarni bohaterowie zawsze przechodzą przemianę, bo tak naprawdę nikt nie jest zły. Wystarczy tylko kogoś zrozumieć, postawić się w jego sytuacji, otworzyć na niego serce i pomóc tej osobie doświadczyć, co to jest dobro. Dlatego przy każdej jej książce niesamowicie odpoczywam, a język, którym pisze, choć prosty, to trafia prosto w serce i je ogrzewa.

Przypomina mi to wspomniany kiedyś przeze mnie cytat z Makuszyńskiego, który mówi o tym, że właśnie takie książki chce czytać i pisać. Nie o zabójstwach i złu, ale o tym co dobre i co sprawia, że ludzie chcą dalej żyć.

Polecam „Córkę wichru”. Żywię nieskończoną sympatię dla tej książki, a nigdy nie omawiana przeze mnie „Dzikuska” jest książką, którą czytałam już wiele razy i pewnie jeszcze nie raz do niej zajrzę. Bo wraca się do książek, które obudziły w nas ciepło, w serce wlały otuchę i sprawiły, że opisywany świat na moment stał się naszym domem.


„Córka wichru” Irena Zarzycka, wyd. Agencja Wydawnicza Interster 1991, str. 206

poniedziałek, 30 marca 2015

Wodospady Cienia: Szepty o wschodzie księżyca. C.C. Hunter

To już czwarty tom serii „Wodospady Cienia”. W tej części Kylie przeżywa kryzys osobowościowy jak nigdy, a to za sprawą nagłych zmian jej wzoru, które sprawiają, że nagle z człowieka staje się czarownicą, albo z wampira elfem. Do tego wszyscy się na nią gapią, Lucas – jej chłopak – ją zawodzi, a Derek, obecnie przyjaciel, wyznaje jej, że ją kocha. Jakby tego było mało, ukazuje jej się duch Holiday i przerażona Kylie musi rozwiązać ten dziwny fakt, jako że Holiday żyje i ma się całkiem nieźle. Przyznacie, że trochę sporo jak na szesnastoletnią dziewczynę.

Aby być kompletnie szczerą, powiem, że nie za bardzo wiem, co mam napisać. Autorka pisze bardzo stabilnie. Ani lepiej, ani gorzej, także również i ten tom nie zawodzi pod względem poziomu stylu. Po raz kolejny świetnie mi się czytało, książka bardzo wciągająca, a strony uciekają nie wiedzieć kiedy. Jednak tym razem mam chyba kilka zastrzeżeń.

Po pierwsze, każdy tom jest zaczynany od miejsca, w którym skończył się tom poprzedni. To natomiast sprawia, że seria zaczyna mi się ciągnąć i rozwlekać „jak masło posmarowane na zbyt wielu kromkach”, żeby zacytować Bilbo Bagginsa. Z jednej strony jest to miłe, bo bardzo lubię obóz Wodospady Cienia i świetnie jest wracać w te same strony i spotykać tych samych ludzi, ale z drugiej, ile można czytać, że Kylie nie wie kim jest? Autorka w każdym tomie bardzo oszczędnie rozwija ten wątek. Niby Kylie zdobyła więcej informacji, niby już wie, że jest Kameleonem (koniec tomu trzeciego), ale w tomie czwartym dalej nie wie kim jest, bo nikt o kameleonach nie słyszał, a jej wzór szaleje i co i rusz jest innym gatunkiem nadnaturalnych istot. Fajnie było móc doświadczyć do czego są zdolne inne gatunki, ale nie zmienia to faktu, że biedulka Kylie wciąż nie wie, kim jest. To zaczyna się robić nudne.

Po drugie, w tym tomie wybitnie zaczęłam zauważać ślepotę i brak rozsądku wszystkich bohaterów. Nie potrafili połączyć najprostszych faktów i pomimo wszystkich danych, nadal nikt nie mógł wpaść na to, co oznacza bycie kameleonem. Ręce mi opadały i pomimo tego, że książka jest wciągająca, czasami miałam ochotę ją odłożyć i zużyć mój cenny czas na lepsze lektury.

Po trzecie, cała zagadka kryminalna z duchem (nie)Holiday w zasadzie nie miała sensu bytu, poza tym, aby coś się działo i żeby Kylie była jeszcze bardziej udręczona. Scena rozwiązująca ten mini kryminał jest tragiczna i po niej już nic o tym wątku nie ma. Autorka raczej by się nie sprawdziła jako pisarka kryminałów.

Podsumowując, trochę mnie ten tom zawiódł, pod względem treści poprzednie są lepsze, choć w sumie chyba chodzi o to, że autorka za bardzo przeciąga i sama nie wie co pisać. Bo wszystko jest sympatyczne, ale brak w tym ikry. Na szczęście zakończenie sugeruje zmianę scenerii i jakieś konkrety względem poznawania siebie przez Kylie. Kolejny tom jak najbardziej przeczytam, bo lubię tę serię i fajnie mi się przy niej relaksuje, ale liczę na to, że merytorycznie część piąta się poprawi.

„Szepty o wschodzie księżyca” C.C. Hunter, wyd. Feeria Young 2015, str. 396 

sobota, 28 marca 2015

Złoty bilet do świata książek, czyli świat jakiej książki najbardziej byś chciał(a) odwiedzić?

Kochani, na YouTube znalazłam wspaniałe i ekscytujące pytanie dla każdego mola książkowego i muszę się nim z Wami podzielić. Oto ono:

Powiedzmy, że w konkursie Willy Wonka wygraliście wszystkie trzy bilety. Tym razem zamiast krainy czekolady można zwiedzać ukochane książkowe krainy. Bilet złoty gwarantuje roczny pobyt, bilet srebrny pół roku, a bilet brązowy tylko trzy miesiące. Jakie książki najchętniej byście odwiedzili?

Ja na pobyt roczny bym wybrała serię Czarne Kamienie Anne Bishop, oczywiście pod warunkiem, że sama bym jakiś kamień posiadała ;). Ta seria wygrała z Harry Potterem, o dziwo. Ale to właśnie do niego przeniosłabym się na sześć miesięcy z biletem srebrnym. Natomiast na trzy wybrałabym się do czasów Jane Austen i jej "Dumy i uprzedzenia". Aczkolwiek równie dobrze mogłabym zawitać do Śródziemia z "Władcy Pierścieni", zanim jeszcze odeszły elfy.

Jakie są wasze wybory? Jestem ogromnie ciekawa! Mam nadzieję, że ktoś podejmie zabawę :)).


środa, 25 marca 2015

Wśród obcych. Jo Walton - Polecam!!!

Książka o dziewczynie, która czyta książki. Tak mówiłam innym; że czytam książkę o dziewczynie, która czyta książki. Bardzo mnie to bawiło, ale jest to prawdą. Mori jak na piętnastolatkę jest bardzo inteligentna i zaczytuje się w science fiction i fantasy. Obecna książka stanowi jej dziennik i niemalże na każdej stronie mamy podany chociaż jeden tytuł powieści. Jest to niesamowite, jeszcze nigdy nic takiego nie czytałam. Dziewczyna (autorka) robi to w niewymuszony, całkowicie naturalny sposób, zapisując kilka zdań odnośnie danego tytułu – co sądzi o świecie przedstawionym, co przykuło jej uwagę, że bohaterowie zachowali się tak, a nie inaczej, że autor dobrze pisze, że nawiązuje do innego pisarza (tu zwykle mamy kolejny tytuł podany), i tak dalej w tym duchu. Ale to nie wszystko. Notatki o czytanych książkach są wplecione w opisy poszczególnych dni, które tworzą normalną powieść. Niby realistyczną, ale przecież w naszym świecie nie istnieją wróżki i matki złe czarownice, prawda? (Ja tam zawsze zostawiam miejsce na pewien stopień prawdopodobieństwa).

Zakochałam się w tej książce. Wciąż trudno mi w to uwierzyć, po tym jak od wielu miesięcy się na nią natykałam i kilka razy o mało jej nie kupiłam, ale zawsze wybierałam coś innego. Widocznie musiał nadejść odpowiedni moment. Owszem, okładka – choć nawiązuje do treści – jest moim zdaniem paskudna, szczególnie z powodu czcionki, jaką został napisany tytuł. Naprawdę strasznie mnie to odpycha. Może te cyfrowe litery miały nawiązywać do istniejącego na każdej stronie SF, ale przecież ta powieść ma też urok pożółkłych stron, szelestu przewracanych kartek, ciepłych kafejek, kiedy za oknem pada deszcz i magii. Nie w takim znaczeniu, w jakim jest powszechnie znana. Świat przedstawiony jest bardzo autentyczny, wręcz twardo i konkretnie opisany. Ale i tym samym tonem jest opisana magia, której przedstawione działanie bardzo mi się spodobało, bo tak bardzo wyszło naturalnie i prawdopodobnie… Myślę, że taką magię każdy z nas posiada, wystarczy tylko uwierzyć. I na tym polega geniusz tej książki. Jest zatrważająco prawdziwa, chociaż opisuje świat fikcyjny.

Do tego postać głównej bohaterki. Co za cudo kompozycyjne. Jak już powiedziałam, jest ponad swój wiek inteligentna. Ze wszystkich przedmiotów oprócz matematyki jest jedną z najlepszych uczennic szkoły, ale po śmierci swojej bliźniaczki jest strasznie samotna. Żeby nie cierpieć w prywatnej szkole, do której trafia, odgradza się od reszty świata murem ironii, oziębłości i strachu (który wzorem Tyberiusza zasiewa w koleżankach), choć w środku wcale taka nie jest. Ten stan sprawia, że sporo ją omija ze zwykłego zachowania dorastających dziewcząt i nie rozumie pewnych społecznych sytuacji, na wszystko patrzy inaczej, mimowolnie się wywyższa, choć bez złych intencji. Zwyczajnie brakuje jej ludzi, którzy by byli tacy jak ona. Jo Walton dokonała bardzo dobrego studium psychologicznego swojej bohaterki. Z przesłanek sądząc, nieco popartego własnymi przeżyciami, ale nie wiem w jakim stopniu.

Zdecydowanie mogę zaliczyć tę książkę do jednej z moich ulubionych i na pewno do niej wrócę, czy nawet w liczbie mnogiej – będę wracać, aby korzystać z bogatej wiedzy autorki na temat SF i powolutku zapoznawać się z tytułami powieści, które podała. Muszę przyznać, że oprócz „Władcy Pierścieni” chyba nic nie czytałam, także mam co nadrabiać. I naprawdę gorąco polecam tę książkę. Chciałabym więcej takich, gdzie bohater jest istotą myślącą i może rozwinąć nasz własny światopogląd czy wręcz możemy „wymieniać się” z nim myślami. Podobają mi się różne teorie autorki. Po lekturze został mi lekki głód. Chcę więcej czegoś takiego. A może nawet chcę prawdziwej Mori. W wielu kwestiach myślałyśmy podobnie, a w innych mogłybyśmy się od siebie uczyć. I chociaż mam taką przyjaciółkę w życiu prawdziwym, to nie zaszkodziłoby mieć drugą, w kwestii literatury, magii i różnych teorii co jest możliwe, a co nie ;).


„Wśród obcych” Jo Walton, wyd. Akurat 2013, str. 365

niedziela, 22 marca 2015

Powiedz wilkom, że jestem w domu. Carol Rifka Brunt

To jedna z tych książek, o których nie wiem jak pisać, bo nieważne co powiem, to i tak nie odda dobrze ani książki, ani moich odczuć z nią związanych. Po prostu emocje swoje, rozpędzone myśli w głowie swoje, a ja tu muszę „na papier” wszystko przelać ładnie i w uporządkowany sposób.

Jest rok 1986, przedmieścia Nowego Jorku, w mediach coraz więcej doniesień na temat AIDS. Czternastoletnia June właśnie przeżywa śmierć swojego wujka, który zmarł na tę chorobę, rodzice od rana do nocy są nieobecni w domu, a starsza siostra oddala się od niej coraz bardziej. W dodatku June odkrywa tajemnice skrywane przez lata, a jedną z nich jest Toby – mężczyzna, który zamordował jej wujka, a teraz szuka jej przyjaźni.

Ta książka zahacza o tak wiele elementów, które składają się na rzeczywistość, że aż nie wiem od czego zacząć. Może od tego, iż uważam, że tę książkę powinien przeczytać każdy dorastający człowiek i że powinna być omawiana w szkołach. Oczywiście to się nie stanie, gdzieżby w szkole kazano czytać książkę, w której występuje miłość dwóch mężczyzn, w dodatku chorych na AIDS i jeszcze miłość dziewczynki do własnego wujka. A szkoda, gdyż spektrum problemów, przez jakie przechodzi June może trafić do każdego nastolatka. Ale też nie odbierajmy tej książki, jako tylko dla nastolatków napisanej. To książka dla każdego. Bo po prostu opowiada o uczuciach i każdy może tu znaleźć coś dla siebie.

I nie chodzi tu tylko o AIDS, ale też o całą rodzinę, o rodziców June i jej siostrę Gretę, a wujek Finn tak naprawdę jest pretekstem, aby ukazać cały skomplikowany proces dorastania, odnajdywania siebie i wkraczania w dorosłość. Podczas czytania czułam, że gdzieś blisko czai się powieść „Drżenie”, może to przez tytuł „Powiedz wilkom, że jestem w domu”, bo w „Drżeniu” wilki są jednym z głównych bohaterów, a może chodzi o las, który występował silnie w obu powieściach, a może o klimat zagubienia i to, że główna bohaterka jest zamknięta w sobie, a rodzina nie wie, co się z nią dzieje?
June jest wspaniałą bohaterką powieści, jej bogaty świat wewnętrzny jest tutaj głównym tematem. Nie jest kimś kto nie ma wad, wręcz przeciwnie, ostatecznie sama dostrzega, jak bardzo była egoistyczna i ślepa. Uczy się czym jest miłość, wstyd, tęsknota, żałoba, zrozumienie i przebaczenie.
Zachwycam się sposobem, w jaki autorka opisała jej relacje ze starszą o dwa lata siostrą. Jak przedstawiła obie dziewczyny, tak różne od siebie i tak zagubione w sobie samych i życiu; jak misternie opisała przyczyny i skutki ich zachowań. Jak bardzo realnie przedstawiła całą rodzinę, z jej niedociągnięciami, miłością i zwyczajnym życiem – radzeniem sobie ze wszystkim.

Wydaje mi się, że chcę opisać każdy element książki z osobna i mi się nie udaje, tym bardziej, że omijam główny wątek – związek June z Finnem, a potem z Tobym. Ale nie wiem, co tu napisać. Nie chcę zdradzać za dużo. Powiem tylko, że ta książka jest przepełniona miłością i smutkiem, a jednocześnie pięknem. Bo życie takie jest. Bolesne i koszmarne, ale wciąż się idzie do przodu i zawsze jest jutro. Każdy dzień nas czegoś uczy, chociażby tego, że po nocy wstaje słońce. Bardzo mnie ciekawi, jaką kobietą w życiu dorosłym stała się June? Jakich wyborów dokonała? Z kim się związała? Co o swojej przeszłości myśli dorosła June?

„Powiedz wilkom, że jestem w domu” to książka, którą koniecznie trzeba wydać w twardej oprawie i włożyć na półkę z dobrą literaturą. To jedna z tych pozycji, które wzruszają, wzmacniają, każą myśleć co dalej i zostają w nas gdzieś na zawsze. Ogromnie polecam.


„Powiedz wilkom, że jestem w domu” Carol Rifka Brunt, wyd. Grupa Wydawnicza Foksal 2015, str. 399

czwartek, 19 marca 2015

Stos książek.

Już dawno żadnego stosiku nie było, tym bardziej stosu, dlatego z ogromną przyjemnością pokazuję moje marcowe nabytki. Naprawdę nie zamierzałam tak szaleć. Ale chyba się nie odmawia Murakamiemu za 14,90?


Idąc od góry - Książka na którą czekałam, jak tylko opowiedziała o niej Jen Campbell, moja ulubiona książkowa vlogerka. Z nią problem jest taki, że mieszka w Wielkiej Brytanii i to co u nich zostało wydane, u nas będzie później lub wcale. Na szczęście "Powiedz wilkom, że jestem w domu" jest i u nas. Już czytam. Piękna książka. Ale więcej opowiem w recenzji.

"Ostatni mieszkaniec" Aravinda Adigi, to powieść o współczesnych Indiach. Bardzo się cieszę, że odkryłam tego pisarza. Nie boi się pokazywać Indii takimi, jakie są naprawdę, a do tego robi to w doskonałym stylu. 

"Allegiant" Veronici Roth. Trzecia część serii Divergent. To zdecydowanie moja ukochana seria YA z gatunku dystopii. Moim zdaniem pisarka ma ogromny talent, ponieważ nie tylko pisze dobrze, ale też doskonale opisuje to, co można wyczytać tylko między słowami. Bardzo wciągnęłam się w jej dwie poprzednie książki i już nie mogę się doczekać lektury "Allegiant", ale to dopiero po obejrzeniu ekranizacji "Insurgent" w kinie :). Jutro premiera! 

Na "Nowe życie" Orhana Pamuka zdecydowałam się po lekturze jego esejów "Pisarz naiwny i sentymentalny". I też nie mogę się doczekać czytania tej książki. Coś czuję, że polubię się z tym pisarzem na dłuższy czas. Mam nadzieję, że się nie mylę ;).

"Wśród obcych" Jo Walton, to książka, którą powinnam była przeczytać już dawno temu. Przecież ma wszystko to, co lubię. Jakieś wróżki, magię, złą czarownicę i ponoć masę książek. Jednak zawsze jakoś mi było nie po drodze żeby ją kupić, choć wciąż o niej pamiętałam po tym, jak u Krimifantamanii się dowiedziałam o ilości książek zawartych w tej książce... Brzmi cudownie!

Dalej są trzy książki Haruki Murakamiego: "Kronika ptaka nakręcacza", "Tańcz, tańcz, tańcz" i "Przygoda z owcą". Sama nie wiem, którą chcę bardziej przeczytać, choć nie ukrywam, że od dawna najbardziej ciągnie mnie do "Tańcz, tańcz, tańcz". Przez tytuł i okładkę (choć nic na niej nie ma). Natomiast to chyba druga część "Przygody z owcą" (mogę się mylić), więc pewnie zacznę od innej.

Na koniec "Korea Północna". Mam wrażenie, że ostatnio coraz więcej wychodzi publikacji na temat tego kraju. Spodziewam się książki bardzo smutnej, ale poszerzającej moją wiedzę.

Na stosik nie załapały się "Kim" Rudyarda Kiplinga i "Szepty o wschodzie księżyca" C.C. Hunter, ale te dotrą do mnie znacznie później i już nie chciało mi się czekać z pokazaniem tego pięknego stosu :).

Rzadko tak szaleję z książkami. Owszem, zwykle około trzech miesięcznie kupuję, ale w tym miesiącu pobiłam własne rekordy. Chyba było to spowodowane tym, że odbiłam sobie ostatnie dwa miesiące, kiedy więcej czytałam z biblioteki oraz promocją w internetowej księgarni Muzy, gdzie mają 300 tytułów za 14,90. Szczerze polecam, bo jak już wspomniałam taki Murakami ma cenę po prostu cudowną i musiałam, ale to musiałam skorzystać :D. (Szczególnie, że chciałam przeczytać jakąś jego kolejną książkę już od dłuższego czasu, ale zawsze było mi szkoda tych kilkudziesięciu złotych, a z biblioteki nie chcę. Muszę przeczytać swoją). Także, życzcie mi czasu na czytanie tego wszystkiego :).


poniedziałek, 16 marca 2015

ZAPOWIEDŹ! Wodospady Cienia: Szepty o wschodzie księżyca.

Kochani moi mili, mam przyjemność ogłosić (brzmi jak wręczenie nagród), że w kategorii YA najbardziej oczekiwaną przeze mnie książką jest.... "Szepty o wschodzie księżyca" z serii Wodospady Cienia. Na szczęście data premiery już niedługo, tj. 26 marca dla wszystkich, a dla wybrańców, czyli klientów księgarni Matras, może już być dostępna 23 marca. Okay, dość tej reklamy.

Naprawdę strasznie się cieszę na kolejny tom przygód mojej ulubionej paczki "innej" młodzieży. Wilkołaki, wampiry, zmiennokształtni, rozmawiający z duchami... To od lat moje klimaty i jedyne, czego mogę sobie życzyć, to by w przeszłości, kiedy byłam ciut młodsza i więcej książek z tego gatunku by mi się podobało, było ich tyle wydawane, ile dzisiaj. Bo pamiętam, że jako czternastoletni, a nawet szesnastoletni dzieciak skarżyłam się każdemu, kto chciał słuchać, że za mało jest książek o wampirach i innych pokrewnych. Wtedy jedynie były "Kroniki Wampirów" Anne Rice, "Kuzynki" Pilipiuka i "Dracula" Strockera, której to nigdy nie przeczytałam, bo może zanudzić na śmierć. Chyba w ten sposób zamienia czytelników w wampiry i kult Draculi żyje. Ale docierając do meritum, choć właśnie się zgubiłam i nie wiem, co chciałam powiedzieć... Może dla zainteresowanych krótki opis zdarzeń czekających nas w najnowszym tomie Wodospadów Cienia:
Kylie różni się od swoich rówieśników nawet na obozie dla nadnaturalnych istot. Widzi duchy i nie należy do żadnego gatunku – za to ma cechy ich wszystkich. Teraz pochłania ją odkrywanie sekretów nowej tożsamości, martwi się jednak, że Lucas i jego stado nigdy nie zaakceptują tego, iż Kylie nie jest wilkołakiem…  A to sprawia, że dziewczyna znów zwraca się coraz bardziej w stronę Dereka, który jako jedyny jest stanie przyjąć ją taką, jaką jest.Jakby tego było mało, Kylie nawiedza duch Holiday, komendantki obozu i najbliższej jej osoby. Jest tylko jeden mały szkopuł… Holiday żyje. Jeszcze. Kylie musi ocalić ją przed niewidocznym zagrożeniem, zanim będzie za późno. W świecie ciągłych wątpliwości i zamieszania tylko jedno wydaje się pewne: nie da się uniknąć zmian i wszystko kiedyś się kończy, nawet pobyt Kylie w Wodospadach cienia. 
Przyznam, że ostatnie zdanie mnie zaniepokoiło. Mam nadzieję, że nie oznacza zakończenia serii. Teraz pozostaje tylko czekać na premierę :).

piątek, 13 marca 2015

Ziemia, powietrze, ogień i... budyń. Tom Holt

W zasadzie mogłabym już nic nie mówić o tej książce, bo opowiedziałam o poprzednich dwóch, a ta, część trzecia i ostatnia, prawie wcale się nie różni od poprzednich. Natomiast, paradoksalnie do postanowień noworocznych, mam wręcz wewnętrzny przymus do zrecenzowania każdej przeczytanej książki, dlatego tak będzie i z tą (co się dobrze składa, bo potem na podsumowaniu rocznym nie będę mieć problemów, że nie pamiętam 20% tytułów).

Nie byłoby książki o Paulu Carpentetrze, gdyby miał życie normalne, zwykłe i jego praca kończyłaby się na codziennym siedzeniu przy biurku. O nie. On musi się zawsze w coś wplątać, choć tak naprawdę chciałby się z tego wyplątać. Ze wszystkiego. Z pracy dla J.W. Wells. Z bycia bohaterem. Z miłości do Sophie Pettingell. I jeszcze byłoby miło gdyby budyń przestał mieszać mu w życiu. I gobliny i wszyscy wspólnicy firmy (którzy zazwyczaj chcą uszkodzić Paulowi to i owo, a najchętniej to by go wysłali do pana Dao, tak na śmierć się go pozbyli). Także, jak sami widzicie Paul jest bardzo zajęty i raczej mu się nie nudzi, chyba że szuka złóż boksytów przesuwając palcem po kartce ze zdjęciem.

Trzeba przyznać, że autor ma niesamowitą wyobraźnię i mnie by połowa rzeczy do głowy nie przyszła. Gratuluję mu zawiłości treści i pokręcenia akcji tak, że gdyby nie podsumowujące wyjaśnienie jednego z bohaterów, to nigdy bym się z powrotem nie odnalazła. Uwielbiam go za poczucie humoru, za inteligencję i to, że w jednym zdaniu potrafi umieścić minimum dwa różne dowcipy. Nie da się tych książek czytać bez chichotania co chwilę. Paul został stworzony jako cudowna parafraza wszystkich bohaterów świata i myślę, że takich bohaterów książkowych nam trzeba. Dawno nie czytałam czegoś tak odświeżającego, co byłoby dobrą rozrywką bez zahaczania o wszystkie popularne motywy. Wręcz przeciwnie, Tom Holt się z nich śmieje i jeszcze krzyczy „Łapcie mnie”, uciekając w dal. Uwielbiam zakończenie całej serii (ma trzy części, więc powinnam powiedzieć „trylogii”, ale to słowo jakoś mi tutaj nie pasuje). Zabrzmiało jak typowe zakończenie baśni, podsumowujące wszystko co się działo do tej pory i jednoznacznie żegnające czytelnika z bohaterami. Trochę smutne, ale i jakoś krzepiące. Nie lubię współczesnych „trylogii”, które kończą się po którymś tomie, urwane, albo skończone byle jak. Tu było ładnie.

Ze swojej strony ogromnie polecam.


„Ziemia, powietrze, ogień i… budyń” Tom Holt, wyd. Prószyński i S-ka 2011, str. 409

środa, 4 marca 2015

Pisarz naiwny i sentymentalny. Orhan Pamuk

Nigdy nie czytałam żadnej z powieści Orhana Pamuka, ale ostatnio coś mnie przyciągnęło do półki z jego książkami w bibliotece, a konkretnie do „Pisarza naiwnego i sentymentalnego”. Jest to zbiór esejów przygotowanych na wykłady w Harvardzie, na temat czytania i pisania powieści, tak pokrótce. Zwykle nie zaczynam znajomości z danym pisarzem niejako od drugiej strony jego twórczości, tak naprawdę w ogóle bardzo rzadko czytam tego typu książki (czas to zmienić), ale w tym wypadku chyba los tak chciał i wcale tego nie żałuję. Dodam, że polubiłam pana Pamuka i czuję się wielce zachęcona do przeczytania jego powieści. Tyle słowem wstępu.

„Pisarz naiwny i sentymentalny” toczy piękną dysputę o powieściach samych w sobie, o tym, jak pisarze je tworzą oraz jak czytelnicy je odbierają. To także bardzo pobieżna historia literatury, przewodnik po największych dziełach literatury światowej oraz poradnik dla pisarza. Znajdziemy tu również parę wątków autobiograficznych, w końcu Orhan Pamuk sam jest pisarzem i ma ponad trzydziestoletnie doświadczenie w pisaniu książek - i to tych dobrze się sprzedających.

Książka dzieli się na kilka rozdziałów, z których każdy porusza kolejną część etapu powstawania powieści, a jako element łączący jest wpleciona „Anna Karenina” Tołstoja, która przebrzmiewa cicho w tle, niczym przyjemny, klasyczny utwór.

Nie będę tu długo rozprawiać. Książka dla ludzi ciekawych zawodu pisarza „od kuchni”, a także lubiących porozmyślać o życiu. Nie da się jej szybko czytać. Poruszane tematy nakłaniają do zatrzymania się, spojrzenia w głąb siebie, zastanowienia się, jakim czytelnikiem jesteśmy my sami? A jakim pisarzem? Czyli, krótko mówiąc, jakim człowiekiem, jak odbieramy świat? Orhan Pamuk pięknie pokazuje nierozerwalną więź między powieścią  a rzeczywistością.

„Ludzie czytają dzisiaj powieści nie po to, by zrozumieć bohaterów zmagających się ze światem i przeciwnościami losu lub w świetle fabuły ujrzeć wyraźniej ich osobowość i cechy charakteru, ale przede wszystkim po to, by zastanowić się nad samą strukturą życia”.


„Pisarz naiwny i sentymentalny” Orhan Pamuk, wyd. Wydawnictwo Literackie 2012, str. 169
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...