czwartek, 31 marca 2016

Przeczytane w marcu. Podsumowanie

Marzec minął mi bardzo szybko. Zmiana pracy – wydarzenie intensywne samo w sobie, kilkudniowa choroba dość brzemienna w skutki (ale raczej pozytywne; miałam dużo czasu na myślenie) i początek fascynacji Koreą Południową (choć to za duże słowo) sprawiły, że marzec minął błyskiem i od jutra mamy już kwiecień. W dodatku mało czytałam. Na początku miesiąca podekscytowana myślałam, że chyba uda mi się czytać dwie książki tygodniowo, ale przez chorobę, a później z powodu owych przemyśleń, nie czytałam wcale. Dopiero od może trzech dni znowu sięgnęłam po książki. Tak więc przeczytanych w marcu książek jest cztery.

O „Czarodziejach” naczytałam się i nasłuchałam tyle mieszanych recenzji, że aż głowa od tego boli. A większość nawet była negatywna, choć zdarzały się i takie, które rozpływały się w zachwytach nad wspaniałością tego dzieła. Wszystko to działo się w anglojęzycznych stronach świata, bo z polskimi recenzjami się nie spotkałam (Nie to, że szukałam. Byłam zdziwiona, że w ogóle to u nas wydano). Książkę porównywano do Harry Pottera, tylko dla dorosłych, do Narnii i wszystkich innych kultowych dzieł ze świata magii. W dodatku na głównym bohaterze wieszano psy, wieszano jego i wieszano autora. Że jak to można być nieszczęśliwym chodząc do szkoły magii?! Jak można mieć depresję, zajmując się magią? Quentin jest rozpieszczonym bachorem i nie wie, jakie ma szczęście. Niektórych jego depresja i malkontenctwo na tyle odrzucały, że po wykrzyczeniu się, informowali, że rzucili książkę w diabły, albo nie sięgnęli po tom drugi. Przecież gdyby oni (czytelnicy) mieli możliwość studiować magię, to byliby przewiecznie szczęśliwi.

Pełna recenzja już niedługo.

„Czarodzieje” Lev Grossmann, wyd. Sonia Draga 2010, str. 493

Zawsze mnie intrygował ten tytuł, a ponieważ ostatnio jakoś lepiej mi idzie czytanie powieści młodzieżowych (Może się cofam w rozwoju, kto wie. Albo to kryzys wieku prawie średniego – coraz bliżej mi do trzydziestki. O nienienie), to kiedy spotkałam się z kolejną pozytywną opinią (oglądam za dużo BookTube), wypożyczyłam sobie tę książkę z biblioteki. Szczerze – myślałam, że to książka o podróży dwójki nastolatków na Alaskę – serio. Tak to sobie wyobrażałam. Okazało się, że Alaska to imię dziewczyny, a rzecz się dzieje w prywatnej szkole z internatem. Dla wielu nastolatków to kultowa powieść, mnie jednak ona trochę wynudziła. Po za tym widzę schemat, według jakiego John Green pisze i to po prostu już nie wciąga, tak jak za pierwszym razem. Ile razy można czytać o chłopaku, który jest życiową sierotą i zakochuje się w najfajniejszej dziewczynie w szkole? Potem ona znika/ginie, a on wyrusza w podróż (dosłowną, bądź w przenośni) jej śladami, aby ją znaleźć. No wzruszająca historia. W dodatku denerwował mnie ewidentnie dydaktyczny przekaz książki. Nastolatki piją, ale nie róbcie tego, to złe i oni to wiedzą. Nie prowadźcie po pijanemu, bo skończy się to śmiercią. Itp. Itd. Rany. Zabija to prawdziwą historię. Były dobre momenty, nawet wzruszające, w końcu John Green lubi wyciskać w czytelnikach łzy. Może jestem jednak za stara na takie powieści. Może jakbym miała szesnaście lat, to bym tę książkę ubóstwiała. Nie wiem. Raczej po żadne inne jego książki już nie sięgnę.

„Szukając Alaski” John Green, wyd. Bukowy Las 2013, str. 320

Dalszy ciąg serii Lux. Po pierwszym tomie „Obsydian” musiałam przeczytać dalszy ciąg. I nie rozczarowałam się. Poziom wciąż się utrzymuje. Książki te są tak samo zabawne i wciągające, jak „Obsydian”. Relacja Katy i Daemona się pogłębia, oboje trochę dojrzewają, a do tego Katy uczy się jak funkcjonować ze swoimi nowymi mocami. Mamy emocjonującą akcję, nowych bohaterów i dużo takich pytań jak „Co rząd robi z hybrydami? Czego chce od Luksjan? Gdzie przetrzymuje brata Damona i jego dziewczynę?” Podoba mi się to połączenie thrilleru, akcji, komedii i romansu. Książki są bardzo lekkie i przez to niesamowicie się przy nich relaksuję. I naprawdę chcę wiedzieć, co dalej. Już się nie mogę doczekać lektury tomu czwartego, bo „Opal” tak się zakończył, że chyba pierwszy raz w życiu żałowałam, że kolejny tom od razu na mnie nie czeka. Zwykle lubię sobie robić przerwę i nie czytam wszystkich tomów serii na raz, inaczej by mnie to zmęczyło i znudziło. Tutaj mogłabym wszystko jednym ciągiem. Uwielbiam te książki i gorąco je polecam żeńskiej części publiczności ;).

„Onyks” Jennifer L. Armentrout, wyd. Filia 2014, str. 521
„Opal” Jennifer L. Armentrout, wyd. Filia 2015, 496 

niedziela, 20 marca 2016

Cheese In The Trap. Koreańska drama i najlepsza historia, jaką ostatnio poznałam.


Raz na jakiś czas zdarza się historia, która łamie serce, wciąga w siebie, tak, że wydaje się nam, że ci ludzie są prawdziwi i zostawia po sobie ból, jakby umarł ktoś ukochany. Tak się czuję po obejrzeniu koreańskiej dramy „Cheese in the trap”. Pokochałam ją do tego stopnia, że z wrażenia kupiłam podręcznik do nauki koreańskiego, opowiadam o niej każdemu, kto chce słuchać i co najmniej kilka razy dziennie muszę obejrzeć zdjęcia Seo Kang Joona, czując się przy tym nieco głupio – to już nie na mój wiek – ale nie zmienia to faktu, że nie mogę się powstrzymać. No i muszę o tej historii opowiedzieć jeszcze komuś, czyli padło na was – tych, którzy się odważyli kliknąć na tego posta ;). Przy okazji może uporządkuję sobie trochę emocje i uda mi się wrócić do normalnego życia, bo na razie, idąc ulicą, czuję się jakbym jednocześnie była bohaterką tej dramy i spacerowała po Seulu. Wrażenie wcale nie takie fajne, jakby mogło się wydawać.

Cheese in the Trap przedstawia historię Hong Seol, Yoo Jung i Baek In Ho. Seol i Jung studiują razem na tej samej uczelni, on jest na czwartym roku, ona na trzecim, ale mają razem sporo wspólnych zajęć (nie pytajcie się, nie znam koreańskiego systemu szkolnictwa). Odkąd się poznali, Seol traktuje Junga bardzo podejrzliwie, obserwuje go i się go boi. I słusznie. Yoo Jung lubi zza kulis pociągać za sznurki, manipuluje ludźmi i doprowadza do różnych wydarzeń. Pewnego dnia „przyczepia się” do Seol i ciągle ją zaprasza na wspólny posiłek, zagaduje… Seol z początku go unika i nie chce nawiązywać kontaktu, ale w pewnym momencie (na wskutek knowań chłopaka) musi się zgodzić na jedno spotkanie i od tamtej pory powoli zaczynają się widywać coraz częściej, aż w końcu stają się parą. W między czasie Seol poznaje Baek In Ho, który jest dawnym przyjacielem Yoo Junga z dzieciństwa, a teraz są największymi wrogami. In Ho powoli zakochuje się w Seol, choć sam o tym jeszcze nie wie i dziewczyna niejako staje pomiędzy nimi, dopiero stopniowo odkrywając ich skomplikowaną historię.



Dlaczego tak pokochałam tę opowieść, skoro na razie brzmi jak jeden z miliona romansów już na tym świecie istniejących?

Po pierwsze, za sposób przekazania historii. My nie mamy czegoś takiego w kinie europejskim, czy amerykańskim. I nie chodzi o jakiś specjalnie inny sposób pracy kamerą, czy cokolwiek innego, ale o azjatycką duszę, tak po prostu. Tak mi się wydaje. Ten serial w mikroskopijny wręcz sposób ukazywał emocje targające bohaterami, ich myśli i uczucia. Reżyser skupiał się na emocjach, na ukazaniu takiego drobnego faktu, jak zaciśnięta dłoń, uniesiony kącik ust i tęskne spojrzenie. Na pewno też pomagało to, że my, jako widzowie, mogliśmy „słyszeć” myśli bohatera, a przecież nie ma nic bardziej prywatnego niż myśli. Dzięki temu mogliśmy poznać, co np. Seol myśli na temat Yoo Junga i skąd się wzięła jej decyzja.

Po drugie, bohaterowie. Każda z postaci jest skrajnie inna, więc widziane razem tworzą wielobarwny obrazek, który nie tylko nie nudzi, ale łatwiej wtedy o intensywną historię. Teraz może przedstawię bohaterów trochę lepiej.

Hong Seol – cicha, spokojna, niesamowicie pracowita, druga najlepsza studentka na uczelni. Bardzo miła i uprzejma – bo tak jest łatwiej. Przez to daje się często wykorzystywać innym ludziom, którzy nie mają skrupułów zrzucać na nią swojej części pracy. Bardzo zamknięta w sobie, musi się nauczyć otwierać i głośno wyrażać swoje zdanie. Nawet jej najlepsza przyjaciółka często nie wie, co się dzieje w głowie Seol. W porównaniu z chłopakami jest najbardziej bezbarwna jako postać, choć to wokół niej toczy się historia. Dobrze pokazuje, że cicha osoba też ma swoje zdanie i doprowadzona do granicy, wybucha.

Yoo Jung – to naprawdę skomplikowany charakter. Typ nieco patologiczny. Podobnie jak Seol cichy i zamknięty w sobie, z tym że on jest do tego zimny. Bezwzględnie potrafi dopiąć swego, manipuluje ludźmi i ich krzywdzi. Kompletnie nieczuły, ale nawet nie umie czuć. Jedyny syn właściciela wielkiej korporacji, od dziecka był przyuczany, by chować swoje uczucia, uśmiechać się, nawet jeśli nie ma na to ochoty. Nigdy nie mógł robić tego, co chciał, nigdy nie mógł zadowolić swojego ojca. To w dzieciństwie nauczył się osiągać cel w ukryciu i radzić sobie sam. Takie wychowanie sprawiło, że w dorosłym wieku był „samotny, zimny i dziecinny”. Oglądałam kolejne odcinki i nie mogłam się nadziwić, jak doskonale uchwycono tak dziwną i amoralną osobę. Jak doskonale oddano jego okrucieństwo, ale przy tym całkowitą niewinność. Pomimo tego, że widziałam, jak knuje i krzywdzi innych ludzi, nie mogłam żywić do niego antypatii. Współczułam mu i go rozumiałam. Co nie zmienia faktu, że zastanawiałam się, co dokładnie sprawiło, że Seol go pokochała. Może to, że mimo wszystko, gdzieś w środku była do niego podobna? A może, tak po prostu, oddała mu się, uznała, że z nim będzie, nieważne co. Reżyser pięknie ukazał jak się do siebie przyzwyczajają, jak docierają, jak się siebie nawzajem uczą. Czyż nie tym jest związek dwojga ludzi?

Baek In Ho – ach. Uwielbiam go, chciałabym, żeby istniał naprawdę i to jego najbardziej polubiłam. Całkowite przeciwieństwo zimnego i eleganckiego Yoo Junga. In Ho jest pełen energii, ciągle się uśmiecha pomimo przeciwieństw losu, ubiera się kolorowo i na luzie, mówi głośno i ciągle się z kimś bije. Bardzo porywczy, agresywny na zewnątrz, nie knuje gdzieś za plecami. Jak ktoś mu się naraził, to wygarnie prosto w twarz. Jego relacja z Seol zaczyna się bardzo śmiesznie (choć jej wtedy nie było do śmiechu). Zaczepia Seol na terenie uczelni, a ona myśli, że to jakiś ulicznik i że chce jej zrobić krzywdę. Na szczęście później się to wyjaśnia i co i rusz się na siebie natykają. Ich relacja wprowadza do historii dużo ciepła i humoru, nie sposób się nie śmiać słuchając tego, co In Ho wygaduje. Jest czarującym łobuzem i nie można go nie lubić. Kocham twórców historii za pogłębienie jego postaci i ukazanie zagmatwanych meandrów wnętrza tego człowieka. Wszystko to, co opisałam powyżej, to tylko wierzchnia warstwa Baek In Ho. W środku jest niesamowicie samotny, nigdy nie miał nikogo, kto tak naprawdę by go pokochał. Przygarnięty wraz z siostrą przez ojca Yoo Junga wcale nie był kochany, jak takie małe dziecko być powinno. Yoo Jung wyrządził mu niesamowitą krzywdę i In Ho nie może mu tego przebaczyć. Z kolei Yoo Jung uważa, że to Baek In Ho go skrzywdził. Ich zagmatwana relacja jest główną siłą napędową tej opowieści.

Baek In Ha – siostra In Ho. Straszna krzykaczka, nic nie może dziać się bez niej, rozpieszczona pannica i egoistka, jakiej świat nie widział. Na początku strasznie mnie drażniła i nie mogłam jej znieść (kto się tak zachowuje?!). Potem, kiedy poznałam jej historię, mogłam zrozumieć, czemu tak się zachowywała. Kolejna strasznie samotna osoba, wychowywana bez miłości, a tak straszliwie jej potrzebująca. Wszystko co czyni, czyni z potrzeby przynależenia do rodziny Yoo. Myślała, że jest najbardziej przebiegła, w ostateczności okazała się być najbardziej naiwna.

To czwórka bohaterów, których się najlepiej pamięta. Mamy jeszcze dwójkę przyjaciół Hong Seol i trójkę „złych” bohaterów, którzy wiecznie szkodzą Seol i w jakiś sposób ją prześladują. Zostały one oczywiście „użyte” do ukazania zagmatwanej sieci knowań Yoo Junga.

Kocham tę opowieść za to, jak doskonale każdy z bohaterów został ukazany i jak nikt nie był czarny albo biały. Nawet te „złe” postaci zostały tak przedstawione, że można zrozumieć powody ich zachowania. Ogromnie ujęła mnie koreańska skromność i taka wdzięczność ich zachowań. Są uprzejmi aż do przesady, czasami taka Seol wpadała przez to w kłopoty. Fajnie było też móc zobaczyć co nieco z innej kultury, tak odmiennej od naszej. Była to moja pierwsza drama, ale coś czuję, że nie ostatnia. Nie umiem dalej mówić, choć wciąż nie udało mi się oddać sedna moich przeżyć. To trzeba zobaczyć, samemu poczuć tą całą złożoność ich zachowań i charakterów. Najbardziej boli mnie, że Seol związała się Yoo Jungiem, a Baek In Ho był sam, a też jej potrzebował. Cóż, nie zawsze wszystkie relacje dochodzą do skutku. Zakończenie niestety nijakie, trochę rozmyte. Niby szczęśliwe i życiowe jednocześnie, a z drugiej strony… Chciałabym to zakończyć inaczej. A tak naprawdę przydałby się drugi sezon. Może nadmiernie to przeżywam, w końcu to tylko drama, a oni nie istnieją naprawdę. Ale ta historia naprawdę została genialnie opowiedziana i nigdy nie przeżywałam takich emocji przy żadnym zachodnim serialu. Może czasem przy „Grey’s Anatomy”, w relacji Christiny i Owena. Ale tam nie było tego spokoju, elegancji i wdzięku, które, jak się okazało, posiadają Koreańczycy.

Mam nadzieję, że tym ekstra długim wywodem zachęciłam chociaż jedną osobę do obejrzenia tego serialu. Naprawdę warto.

Tutaj możecie obejrzeć piosenkę z historią Seol i Junga, to właśnie to video sprawiło, że momentalnie pokochałam tę historię. Swoją drogą, to najładniejsza koreańska piosenka, jaką kiedykolwiek słyszałam.



A TU link do pierwszego epizodu, gdybyście chcieli oglądać. 


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...