Pewnego dnia rodziciel przyniósł tę oto książkę z
antykwariatu i z sentymentem opowiadał, jak to czytał w dzieciństwie wszystkie
książki Sat-Okh. Ja, pomimo tego, że w Indian się bawiłam (ach, to namiętne
budowanie co chwila zawalających się wigwamów) oprócz wielokrotnego obejrzenia „Winetou”
(książki Karola Maya nigdy nie przeczytałam), niewiele miałam z Indianami do
czynienia. Trochę szkoda, bo podejrzewam, że książki Sat-Okh nieźle by moją
wyobraźnię pobudziły, ale z drugiej strony może dobrze, bo wydaje mi się, że
jako osoba dorosła inaczej odbierałam „Ziemię słonych skał”. Więcej z niej „wyciągnęłam”.
Sat-Okh był Indianinem zrodzonym z wodza Szewanezów i
Polki, Stanisławy Supłatowicz. Przez pierwszych osiemnaście lat żył ze swoim
plemieniem na terenach Kanady, a potem wraz z matką wyruszył do Polski. Jego
życie jest bardzo ciekawe. W Polsce niestety trafili prosto na wojnę. Jestem
ciekawa losów jego matki, bo o niej nie ma żadnych wiadomości, natomiast
Sat-Okh w okolicach Kielc pomagał partyzantom, wykorzystując swoje
indiańskie umiejętności. Myślę też, że to one uratowały jego życie, kiedy
wyskoczył z jadącego do obozu koncentracyjnego pociągu. W późniejszym życiu
pisał książki o krainie swojej młodości i propagował kulturę indiańską,
występując nawet w telewizji. Czytałam, że niektórzy zarzucają mu fabrykowanie
swojego pochodzenia i tak naprawdę urodził się w Rosji… Moim zdaniem mówi
prawdę, wystarczy nawet spojrzeć na rysy jego twarzy. Częściowo indiańskie,
częściowo słowiańskie.
W „Ziemi słonych skał” Sat-Okh przedstawia swoje
dzieciństwo, to jak go przygotowywano do bycia wojownikiem, jak walczył z orłem, jak
zdobywali pożywienie i jak uciekali przed białymi, którzy chcieli ich zamknąć w
rezerwacie. Najbardziej ujął mnie sposób, w jaki Indianie traktowali Matkę
Ziemię. Z szacunkiem i z wdzięcznością. Nie zabijali zwierząt bezmyślnie, tak
nie wolno było robić. Zabijali, bo musieli przeżyć. Każdemu zwierzęciu
dziękowali, że poświęciło swoje życie dla ich życia i mówili, że spotkają się w
krainie, gdzie żyją wszystkie duchy ludzi, zwierząt i drzew. Jak potrzebowali
kory, to poprosili brzozę, żeby im ją dała i dopiero wycięli. A co my robimy?
Masowe hodowanie i zabijanie zwierząt. Czy ktoś kiedyś docenił ich życie? Nie
mówię, że kiedyś było lepiej, ale myślę, że ludzie wiele w sobie zatracili.
Książka jest napisana sprawnie, a autor niesamowicie
plastycznie odmalował i życie w osadzie i w puszczy. Bardzo dużo pisze o lesie,
opisuje drogę, ptaki i drzewa, a tak to robi, że ani chwili się nie nudziłam,
wręcz chodziłam razem z nim jego ścieżkami.
Ogromnie polecam, dużym i małym. Mam nadzieję, że te
książki nie zginą, że ktoś je kiedyś wznowi.
„Ziemia słonych skał” Sat-Okh, wyd. Czytelnik 1986
(książka oryginalnie napisana w 1958), str. 185
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz