W tym miesiącu przeczytałam zaledwie trzy książki, ale
dwie z nich czytałam niemalże dwa tygodnie każdą.
Pierwszą był ostatni tom trylogii „Divergent”, dystopijnej powieści z gatunku young adults. Czytałam to tak długo nie tylko dlatego, że było to ponad pięćset stron po angielsku, ale również dlatego, że nie wciągnęłam się w to tak jak w dwa poprzednie tomy. Na przeczytanie „Allegiant” czekałam długo i bardzo się zdziwiłam, że mi nie podeszło. Wydaje mi się, że nastąpiło „zmęczenie materiału”. Niby nowe otoczenie, ale tak naprawdę po raz kolejny walka o wolność i lepszy świat. Nawet sama Tris zauważała ten fakt – znowu to samo. Jednak pomimo lekkiego znużenia, książkę wciąż się dobrze czytało, a nawet udało się autorce zaskoczyć mnie w dwóch rzeczach. Całkowicie przeorganizowała moje wyobrażenie na temat charakterystyki świata stworzonego, oraz w zakończeniu. Zakończenia zaczęłam się domyślać w drugiej połowie książki, ale tylko dlatego, że na jakimś bogu przeczytałam, że autorka nas zaskoczy, a ja się cały czas zastanawiałam, co to może być ;). Zgadłam, ale i tak mnie zaskoczyła. Muszę pochwalić ją za taki wybór, rzadko się autorzy na to decydują. Czy przeczytam „Four”? Nie wiem. Na razie mnie nie ciągnie. Tobias jednak nie jest tak fascynujący jak Tris.
Pierwszą był ostatni tom trylogii „Divergent”, dystopijnej powieści z gatunku young adults. Czytałam to tak długo nie tylko dlatego, że było to ponad pięćset stron po angielsku, ale również dlatego, że nie wciągnęłam się w to tak jak w dwa poprzednie tomy. Na przeczytanie „Allegiant” czekałam długo i bardzo się zdziwiłam, że mi nie podeszło. Wydaje mi się, że nastąpiło „zmęczenie materiału”. Niby nowe otoczenie, ale tak naprawdę po raz kolejny walka o wolność i lepszy świat. Nawet sama Tris zauważała ten fakt – znowu to samo. Jednak pomimo lekkiego znużenia, książkę wciąż się dobrze czytało, a nawet udało się autorce zaskoczyć mnie w dwóch rzeczach. Całkowicie przeorganizowała moje wyobrażenie na temat charakterystyki świata stworzonego, oraz w zakończeniu. Zakończenia zaczęłam się domyślać w drugiej połowie książki, ale tylko dlatego, że na jakimś bogu przeczytałam, że autorka nas zaskoczy, a ja się cały czas zastanawiałam, co to może być ;). Zgadłam, ale i tak mnie zaskoczyła. Muszę pochwalić ją za taki wybór, rzadko się autorzy na to decydują. Czy przeczytam „Four”? Nie wiem. Na razie mnie nie ciągnie. Tobias jednak nie jest tak fascynujący jak Tris.
Trylogię jako całość bardzo polecam. Zdecydowanie się
wyróżnia na tle innych.
„Allegiant” Veronica Roth, wyd. Harper Collins 2013, str.
526
Książką przeczytaną „w między czasie”, jest piąta część przygód
Flawii de Luce. Czekała na mnie kilka dobrych miesięcy i wreszcie się
doczekała. Z radością stwierdzam, że autor wrócił do swojej dobrej formy, po
nieco słabowitym tomie poprzednim (podejrzewam, że i tak moja recenzja cz. 4
jest pozytywna) i Flawia znowu odkrywa tajemnice małego angielskiego miasteczka
Bishop’s Lacey. Swoją drogą, to jak na taką małą mieścinę, trup ściele się tam
gęsto. Nowo przybyli powinni się o siebie obawiać, gdyż średnia na pewno
podwyższa całą krajową. Nie muszę już chyba powtarzać, jak uwielbiam tę
dziewczynkę (autor wreszcie zauważył, że czas płynie i Flawia ma już 12 lat, a
od pierwszego tomu minął rok, czasu powieściowego). Nie dziwię się, że jej
ojciec chowa się za kolekcjami znaczków pocztowych. Sama bym chyba nie
wiedziała, co zrobić z tak nadprzeciętnie inteligentnym dzieckiem. Dzięki niej
zaczynam się interesować chemią! A przynajmniej już nie odstręcza mnie tak
bardzo. Polecam ogromnie i nie mogę się doczekać wydania u nas kolejnego tomu.
„Flawia de Luce: Gdzie cis się nad grobem schyla” Alan
Bradley, wyd. Vesper 2014, str. 327
Ostatnią przeczytaną przeze mnie książką, którą
zdecydowanie czytałam najdłużej (acz tylko w komunikacji miejskiej, więc chyba
muszę sobie pogratulować), jest popularnonaukowe dzieło pt. „Pole”. Lynne
McTaggart napisała pracę na temat badań i wyników odkryć dotyczących fizyki
kwantowej oraz pola energii zerowej. Chociaż w szkole z fizyki byłam jedną z
najgorszych uczennic, fizyka kwantowa jakoś zawsze mnie bardzo ciekawiła, może
dlatego, że kojarzy mi się z magią (i nie jestem w tym osamotniona, ha! Jeden z
naukowców miał tak samo). Autorka zebrała i w skrócie przedstawiła historię powstawania
teorii pola punktu zerowego. Pole to jednolita globalna kwantowa świadomość,
która daje nam możliwość porozumiewania się „telepatycznie”, zdobywania
informacji na najprzeróżniejsze tematy, a nawet leczenia, a wszystko to na
odległość z dowolnego miejsca na Ziemi.
Przez większą część książki byłam nieco zdenerwowana,
ponieważ oczekiwałam jakiejś opowieści powiększającej moją wiedzę na temat
właściwości kwantów, a autorka uparcie przedstawiała historie coraz to
kolejnych badań. Zupełnie jakby usilnie próbowała wszelkim sceptykom udowodnić,
że te cuda naprawdę istnieją. Przy czym miałam wrażenie, że sama nie do końca w
to wierzy. Mnie przekonywać nie trzeba i dlatego cały czas byłam podminowana,
bo dostawałam nie to, co chciałam, ale pod koniec zrozumiałam, że nawet te
zapisy badań też mi coś dadzą, że powiększą moją wiedzę. Dzięki tej książce
przypomniałam sobie wiele rzeczy, które nareszcie w pełni sobie uświadomiłam, a
przez to zapamiętałam (zauroczyły mnie tachiony, o których kiedyś słyszałam,
ale dopiero teraz zrozumiałam pełną definicję), a także dowiedziałam się o
wielu innych, które zainspirowały mnie do głębszego interesowania się tematem
(ja i fizyka!).
To dobra książka dla ludzi, którzy chcą zrozumieć fizykę
kwantową i jej cuda. Książka dla wszystkich niedowiarków energoterapii i
czytania w myślach, a także dla początkujących w świecie fizyki. Fizyka to nie
tylko wzory i formuły, to także magia naszego świata. A szczególnie kwantowa.
To cały wszechświat niezbadanych możliwości. I wiecie co? Ja myślę, że po
kwantach odkryją coś jeszcze. Może jeszcze nawet tego doczekam.
P.S. Książka została napisana w 2002 roku, a
przedstawione w niej badania prowadzone były od kilkudziesięciu. Minęło kolejne
12 lat. Ciekawe do jakich wniosków doszli teraz?
„Pole” Lynne McTaggart, wyd. Czarna Owca 2014, str. 375
Jakoś w tym miesiącu dominowały niebieskie okładki ;).