niedziela, 15 września 2013

Drozdy. Chuck Wendig/ Wyzwanie: Diana Wynne Jones



„Drozdy”  to powieść niecodzienna. I chociaż nic tego nie zapowiada – ani główna bohaterka, ani jej niesamowite zdolności, to możecie być pewni, że jest to coś innego, co na księgarnianych półkach się nie powtarza.

Dwudziestoletnia Miriam Black umie przewidzieć, kiedy człowiek umrze. Musi go tylko dotknąć, co tam, wystarczy zaledwie muśnięcie i ona zna dokładną datę, godzinę i przyczynę śmierci. Wraz ze swoim darem – lub przekleństwem – wędruje, choć lepiej pasowałoby tu słowo „szlaja się” po Stanach Zjednoczonych, bez wyraźnego celu, choć wiemy dlaczego. Miriam chce uciec zarówno od przeszłości, jak i tego czym jest. Oczywiście jest to niemożliwe. Pewnego dnia Miriam poznaje Lucasa, kierowcę ciężarówki, w którym się zakochuje i Ashley’a, który chce ją wykorzystać. Co połączy tę trójkę i dlaczego każde z nich na swój sposób ucieka, tego wam nie powiem, ale gwarantuję jazdę, w czasie której lepiej się mocno trzymać.

To byłoby tak pokrótce o książce, a teraz o moich odczuciach i przemyśleniach. „Drozdy” to książka wybitnie dziwna i nie przychodzi mi do głowy żadna pozycja z literatury pięknej, do której mogłabym ją porównać (co oczywiście nic nie znaczy). To trochę powieść drogi, a trochę pomysł na dwunastoodcinkowy serial (nadawany w okresie letnim). Chuck Wendig stworzył coś prostego, soczystego (bohaterowie nie owijają w bawełnę i mięso wylewa się z każdej strony), co poniekąd jest kwintesencją amerykańskości, a przynajmniej tej jej części, gdzie występują przydrożne bary i liche motele, a normalnych ludzi się nie uświadczy. I na tym w zasadzie mogłabym skończyć, ponieważ w tej książce nie ma żadnej głębszej filozofii, sztuki, czy nawet mocnego pomysłu. Ot, jest sobie dziwna dziewczyna, przyczepiają się do niej szumowiny, zostaje wkręcona w narkotyki, ucieka, parę osób po drodze zginie. Koniec. Nie mam zielonego pojęcia, co tutaj robią drozdy, do czego mają być metaforą (jeśli do śmiertelnych właściwości Miriam, to chyba kruk lepiej by się nadawał) i chociaż parę razy bohaterka coś tam o nich bełkocze, to nie ma to większego znaczenia. Za to możemy podziwiać, jak bardzo ma zrytą psychikę.

W czasie czytania tej książki, naprawdę się zastanawiałam, czy mi się podoba, czy nie, dlaczego ją dalej czytam i czy warto. I nadal nie wiem, uczucia mam bardzo mieszane. Doczytałam do końca, także to już coś, bo gdyby mnie męczyła, to bym ją odłożyła. Nawet chciałam wiedzieć, co będzie dalej. A jednak teraz po przeczytaniu uważam, że nie ma sensu jej czytać, choć nie powiem, pewnie zapadnie mi w pamięć i później po latach będzie się odzywać jednym czy dwoma obrazami. Ale tak ogólnie? Zwyczajnie nie ma sensu. Chociaż pewnie przeczytam drugą część, a przynajmniej zajrzę do środka. To naprawdę dziwna książka. Prosta, ale mroczna. Intensywna, choć pod koniec nie dzieje się nic, o czym już byśmy nie wiedzieli. Także… Nie wiem. Niespecjalnie polecam, ale z ciekawości można przeczytać. Na pewno jest to coś innego od typowych kryminałów i paranormalni. Unosi się gdzieś pomiędzy nimi.

„Drozdy. Dotyk przeznaczenia” Chuck Wendig, wyd. Akurat 2013, str. 317

---
Chciałam też wszystkich zachęcić do październikowego wyzwania organizowanego przez Rusty Angel (i przy okazji odwiedzenie jej niesamowicie ciekawego bloga), propagującego odkrywanie wspaniałych pisarzy literatury dziecięcej. Tutaj konkretnie chodzi o panią Dianę Wynne Jones. Więcej nie mówię, zapraszam do kliknięcia w banner, który przeniesie was na stronę z informacjami.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...