Przy poprzednim tomie nie byłam zbyt zachwycona poziomem
ogólnym „Flawii” (krótka i wcześniej niepublikowana recenzja do przeczytania
poniżej). Ale, ku mojemu sporemu zaskoczeniu było o wiele, wiele lepiej. Co
prawda pan Bradley stworzył stuprocentowy kryminał, wręcz zwięzły w swej
formie, nie rozczulając się nad wątkami pobocznymi i trochę mi tego brakowało,
ale szczerze mówiąc, w czasie czytania tego nie zauważałam.
Do Buckshaw zjeżdża się duża grupa filmowców i to z
bardzo sławnymi aktorami. Dziewczynki de Luce są zachwycone i możemy
obserwować, jak odsłaniane są kolejne cechy ich osobowości, systematycznie
budujące ich postać. Podobało mi się, że było tu tak dużo Doggera, bardzo go
lubię i w poprzednim tomie było go odrobinę za mało.
Ciężko pisać o kolejnych, tak dalszych tomach jednej,
poniekąd, opowieści, dlatego nie wiem, czy kolejne tomy będą zrecenzowane, ale
być może w kilku zdaniach coś o nich powiem. Najważniejsze to to, że Flawia w
ogóle istnieje :).
Daje mi bardzo dużo radości i takiego wytchnienia. Świat Buckshaw jest bardzo
malowniczy, pomimo dość okrojonego miejsca akcji, a stara posiadłość, nieco
zaniedbany park i najczęściej jesienna aura, robią swoje i dla wielbicieli
(takich) brytyjskich klimatów jest to prawie konieczność do przeczytania.
Ten tom zdecydowanie przywraca poziom poprzednich części
i jest niezwykle smacznym kąskiem. Byłby prawie idealny gdyby był nieco grubszy
(tak, zawsze się znajdzie coś, co mogłoby być lepsze, idealny jest chyba tylko
tom pierwszy „Zatrute ciasteczko”). Flawię jak zawsze polecam.
"Flawia de Luce. Tych cieni oczy znieść nie mogą" Alan Bradley, wyd. Vesper 2012, str. 275
Flawia, Flawia, Flawia… Kocham tę małą dziewczynkę, tak
bystrą, tak nadzwyczajnie inteligentną, tak samotną.
W trzeciej części „Ucho od śledzia w śmietanie” mamy
kolejną zagadkę kryminalną, a Flawia ekscytuje się, że dane jej było spotkać
tyle trupów. Bo są znacznie ciekawsze niż ludzie żywi. Flawia jednocześnie
usiłuje odleźć mordercę Brookiego i niedoszłego mordercę cyganki Fenelli oraz
rozwiązuje szajkę wioskowych złodziei i fałszerzy antyków, do której Brookie
należał. A także zagadkę zaginięcia dziecka Bullowej przed dwoma laty. Oj, tak.
Flawia znowu ma ręce pełne roboty.
Tak jak uwielbiam Flawię i jej przygody, to żałuję, że po
znakomitej części pierwszej „Zatrute ciasteczko”, im dalej w las, tym gorzej.
Trzecia część niestety się nawet nie umywa do pierwszej, brakuje jakiegoś
polotu, tego czegoś, co mnie zauroczyło w „Ciasteczku”. Niby wszystko jest tak
jak być powinno – Flawia podje ciekawostki ze świata chemii, robi psikusa
starszej siostrze, rozmawia z tajemniczym i sympatycznym Doggerem, ale jednak
jakoś ciężej tę część mi się czytało.
Pomimo tego nadal jest to świetna rozrywka, a także
cenna, bo każde spotkanie z Flawią się liczy. Może w „Uchu od śledzia” autor miał lekki spadek formy? Mam nadzieję,
że więcej się to nie powtórzy.
Znalazłam też ciekawą informację na temat Flawii. Otóż
jest planowany serial na podstawie serii i to robiony przez nikogo innego, jak
Brytyjczyków. Jak ktoś ma perfekcyjnie oddać klimat posiadłości Buckshaw, to
tylko oni. Już nie mogę się doczekać. Choć na razie nawet obsada nie jest
znana.
„Flawia de Luce. Ucho od śledzia w śmietanie” Alan
Bradley, wyd. Vesper 2011, str. 385
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz