niedziela, 5 września 2010
Emancypacja Mary Bennet. Colleen McCullough
- Ty kanalio, Darcy! – wrzasnęła. – Ty cholerny potworze bez serca!
Tym oto znalezionym przypadkowo zdaniem, książka ta podbiła moje serce i natychmiast postanowiłam ją kupić. Bo jakże to? Mój kochany Darcy nazwany w ten sposób? A cóż takiego on zrobił? Moja wyobraźnia natychmiast zajęła się przywoływaniem tej cudownej postaci (w mojej głowie Darcy zawsze wygląda jak z „Dumy i Uprzedzenia” z 2005 roku) i za nic w świecie nie chciała się dostosować do tego zdania. No, a cała otoczka, jakoby są to dalsze losy wszystkich znanych nam z „Dumy…” postaci dodała pieprzyku, aczkolwiek wcześniej nie byłam aż tak przekonana by to kupować. Jednak „Ty kanalio, Darcy!” przeważyło szalę.
I cóż by tu rzec. Rzeczywiście, autorka pokusiła się o przedstawienie dalszych losów wszystkich Bennetów, Bingley’ów, Wickhamów, a nawet de Burgh. Być może najbardziej zaskakująca jest jej wizja jak rozwinęły się małżeństwa Jane i Lizzie i jakimi osobami stały się po dwudziestu latach. I nie wiem, czy teraz mam zdradzać wszystkie tajniki, czy zachować je dla siebie i udawać, że nic nie chciałam powiedzieć. Może powiem tylko tyle, że Jane jest po trzynastu ciążach, z czego tylko ośmioro dzieci przeżyło, Charles Bingley ma kochankę i dzieci na Jamajce, Lizzie ma dzieci pięcioro, z czego nieudanego syna (jak dla Darcy’ego), a reszta to córki, i że Fitzwilliam Darcy uważa, że krew Bennetów jest przeklęta oraz, że mezalianse zawsze kończą się źle. To chyba na początek wystarczy i teraz każdy sam się może domyślić wspaniałej atmosfery panującej w małżeństwie głównej pary bohaterów z książki Jane Austen.
Co zaś się tyczy postaci Mary Bennet, którą każdy, kto czytal „Dumę…” lub chociaż oglądał film, kojarzy jako brzydką, bezsensownie przemądrzałą pannę, to uważam, że jest najdziwniejszą metamorfozą, na jaką sobie pozwoliła pani Mc Cullough. Z dziewczyny nudnej przeistacza się w piękność nie mniejszą niż Elizabeth, o nowoczesnych, a wręcz ekscentrycznych poglądach, a jej osobowość ewoluuje tak, że własne siostry jej nie poznają. I chociaż przez własny brak obycia (przez całe lata opiekowała się matką i prawie nie wychodziła z domu) i wiedzy o świecie naraża się na niebezpieczeństwa, to szybko się uczy i nie najgorzej rozumuje. W sumie bardzo ją lubię i uważam za jedyną dobrze napisaną postać w tej książce, być może dlatego, że pani Austen nie poświęciła jej zbyt wiele czasu w swojej powieści. Reszta zaś… okay, przejdę do wyżywania się.
Colleen McCullough poległa na tym, że żyje w wieku XXI, a nie na początku XIX. Choć bardzo się starała, za nic nie udało jej się pisanie w cudownym tonie Jane Austen, a wszyscy bohaterowie są zbyt nowocześni, brak im swoistego rozleniwienia, które jest znamionującą cechą „Dumy i Uprzedzenia”, a także za bardzo chciała ich uczłowieczyć, by bajka mogła trwać nadal. Powieść sama w sobie jest bardzo dobra, ale drażni jako kontynuacja, tym bardziej, że tuż przed „Emancypacją…” skończyłam czytać „Dumę…”. Nie powiem, „Duma i Uprzedzenie” to czysta baśń dla dorosłych i być może właśnie dlatego jakże ludzkie nagle oblicze bohaterów, ich „zejście na ziemię” ze swego baśniowego Olimpu jest takie drażniące. Pomijając fakt że, jak dla mnie przynajmniej, autorka w ogóle nie umiała wczuć się w postacie Austen i narzuciła im swój własny charakter, co sprawiło, że za nic w świecie nie mogę uznać „Emancypacji…” za kontynuację. Nie za taką, jaką powinna być kontynuacja, gdyby napisała ją Jane Austen.
Taki Darcy, na przykład. Sposób, w jaki pokazywała jego dumę, jako skrajnie negatywną cechę, za nic nie przystawał do jego obrazu, jaki miałam w głowie po „Dumie…” i nie potrafiłam połączyć tej postaci z postacią, jaką stworzyła Jane Austen. I tak było z każdym. Można by rzec, że nie wyczuwałam w tej powieści klimatu z początków dziewiętnastego wieku, że autorka postawiła tylko na przedstawienie swojej wizji, jak też mogły potoczyć się dalsze losy wszystkich bohaterów, a to nie przysłużyło się dobrze „kontynuacji”.
Talentu i możliwości Coleen McCulough nie odbieram. Ale niech zajmie się tworzeniem własnych światów, niechby i tych dziewiętnastowiecznych. Ale niech nie zabiera się za kontynuację jednej z największych w dziejach powieści. Może i jej pomysły były ciekawe, może i nawet mogłyby mieć miejsce. Ale istnieje wielkie „ale”, nad którym nie potrafię przejść obojętnie.
Na koniec dodam, że „Emancypacja Mary Bennet” zawiera dziwny wątek „kryminalny”, który, choć dobrze się czytało, wydaje mi się być, hm, dziwny. Ja na takie wpadam, kiedy nie mam pomysłu jak pociągnąć dalej akcję w którymś ze swoich opowiadań. A to nie jest nic dobrego.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Tak faktycznie masz rację. Zupełnie bezpodstawnie nazywa się te książke kontynuacją, bo w ogóle nie ma tu klimatu takiego jaki byłby odpwiedni jesli juz porównywac do Jane Austen. To jest to czego mi zabrakło. Ale ja się skupiłam raczej czytając tą ksiązkę, na kompletnie osobnej historii, bo naczytałam sie juz wczsniej w recenzjach ze to kompletna porażka jesli chodzi o słowo "kontynuacja". Niemniej jednak dobrze sie czytało :)
OdpowiedzUsuńTo, zdaje się, naturalna reakcja w obliczu kontynuacji powieści kultowej, jaką jest "Duma i uprzedzenie". Ja akurat nie przepadam za Austen, historia Lizzie nie wywarła na mnie większego wrażenia, a i samych głównych bohaterów nie polubiłam. Stąd też nazwanie Fitzwilliama kanalią mnie nie dziwi. Sama w trakcie lektury myślałam o nim w kategoriach negatywnych, choć nie tak emocjonalnie wyrażonych.
OdpowiedzUsuńMary: O, tak, czytało się dobrze. Dlatego chętnie przeczytam kolejną powieść pani McCullough, byleby nie zapożyczała postaci z innych powieści ;). Ja nie wiedziałam, że nie należy przywiązywać się do słowa "kontynuacja", dlatego tak mnie zdenerwował fakt 'zbeszczeszczenia' mojej kochanej książki ^^.
OdpowiedzUsuńKasjeusz: W trakcie której lektury? A może obu? ;) Och, Darcy mógł sobie być kanalią. Chodzi tylko to, że Colleen McCullough nie umiała stworzyć jego postaci, wczuć się w niego tak, żebym ja poczuła, że tą kanalią jest. On był płaski, że użyję tego słowa i opis jego niecnych czynów wcale nie był dowodem, że jest kanalią. Zabrakło mu wielowymiarowości, którą cudownie stworzyła Jane Austen.
Czy to debiut Colleen? Wiem, głupie pytanie, ale chodzi mi teraz po głowie.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że zepsuła naszych bohaterów. Ale i tak bardzo chcę ją przeczytać ^^.
W trakcie lektury "Dumy i uprzedzenia". ;)
OdpowiedzUsuń