Wydaje mi się, że nie ma człowieka, który nie znałby Sherlocka Holmes’a. Można ewentualnie nie kojarzyć Arthura Conana Doyle’a (na nieszczęście dla niego), ale o Sherlocku każdy słyszał i wie o co chodzi. Ten najsłynniejszy detektyw świata tak bardzo wrósł w nasza kulturę, że ja, która nie czytałam ani jednego kryminału o nim, zorientowałam się o tym dopiero w trakcie czytania „Sherlockisty” i tak, jak bohaterowie omawianej książki, byłam skłonna przyznać, że Sherlock Holmes jest postacią autentyczną. Bo niby wiadomo, że literacką, ale przecież tak bardzo prawdziwą… Jeśli przeczytacie „Sherlockistę”, będziecie wiedzieli, że Arthur Conan Doyle właśnie przewraca się w grobie.
„Sherlockisty” nie należy mylić ani z Sherlockiem ani z listą, ani z listą Sherlocka. Sherlockistą jest ten, który żyje studiami nad Sherlockiem. Jeżeli jeszcze nie dostaliście zawrotu głowy, zapraszam dalej. Harold właśnie został drugim najmłodszym członkiem elitarnego klubu Chłopców z Baker Street – historycznego już zgromadzenia zrzeszającego największych i najlepszych sherlockistów. W noc po przyjęciu ginie inny sławny sherlockista (pierwszy najmłodszy przyjęty), Alexander Cale. Tuż przed śmiercią mówił, że ktoś go śledzi, co miało być związane z odnalezieniem przez niego świętego Graala wszystkich sherlockistów, mianowicie zaginionego tomu dziennika Arthura Conan Doyle’a. Harold nie może się powstrzymać i rozpoczyna własne śledztwo, które prowadzi go dalej niż na początku zamierzał. Równocześnie z jego historią jest prowadzona opowieść z życia Arthura Conan Doyle’a, która płynnie przeplata się z czasami współczesnymi.
Wszyscy wielbiciele kryminałów powinni być zachwyceni. Po pierwsze mają dwa kryminały w jednym, można starać się rozwiązać sprawę zarówno zaginionego dziennika, jak i śledztwo, które prowadził Doyle w wiktoriańskiej Anglii. Całość jest napisana naprawdę dobrze. Bardzo podobało mi się, jak autor odmalował czasy Doyle’a. Są niezwykle rzeczywiste, a wręcz powiedziałabym, że naturalne. Same zagadki opowiedziane dobrze, nie da się ot tak, na początku znaleźć wyjaśnienia, choć pewne wskazówki można. Nie wiem, na ile autentycznie został opisany Arthur Conan Doyle, ale jego postać jest wyrazista, niejednoznaczna. Mężczyzna posiada plusy i minusy, co tworzy go jeszcze bardziej rzeczywistym. Harold natomiast nie był w stanie wzbudzić we mnie sympatii, choć dobrze śledziło się tok jego rozumowania i razem z nim dochodziło do rozwiązania. Myślę, że zakończenie jest zaskakujące, choć z drugiej strony… Jakoś się tego spodziewałam.
Dla pragnących ciekawostek, dodam, że będziecie mogli poznać w pewnym stopniu losy twórcy najsławniejszego wampira w historii, czyli Brama Stokera, a także znaleźć wzmiankę o Oskarze Wilde i jego „Dorianie Gray’u”. Ciekawie było spojrzeć na tych sławnych pisarzy „od kuchni”.
Polecam wszystkim „Sherlockistę”, gdyż jest to dobry kawałek rozrywki. Wciągający, z kilkoma zaskakującymi zwrotami akcji i całkiem niegłupi ;).
Dziękuję wydawnictwu Prószyński i S-ka za możliwość przeczytania książki.
„Sherlockista” Graham Moore, wyd. Prószyński i S-ka 2011, str. 373
niedziela, 30 października 2011
poniedziałek, 17 października 2011
Huna - Starożytny Hawajski Sekret. Serge Kahili King
Chciałabym przedstawić książkę, która jest dla każdego, kto pragnie w swoim życiu (lub sobie samym) zmiany, ale nie wie jak to zrobić. To również książka dla tych, którzy czegoś takiego nie czują, ale przeczytanie „Huny” mogłoby podarować im nowe, być może ciekawe spojrzenie na świat, nas samych i naszą rzeczywistość. Lub rzeczywistość każdej pojedynczej jednostki.
Huna jest starodawną hawajską wiedzą, która uczy żyć i osiągać to, czego się pragnie, w każdej dziedzinie. Może brzmi dla niektórych jak bajka, ale jest jak najbardziej prawdziwe. Huna uczy, że nie ma ograniczeń, a wszelka moc pochodzi z wnętrza. My sami jesteśmy sprawcami swojej rzeczywistości, tego co nas spotyka, tego co mamy, jacy jesteśmy. Życie jest tylko zbiorem odbić naszych myśli i wewnętrznego nastawienia. To my decydujemy, jak zareagować na dane wydarzenie i ile ładunku emocjonalnego w siebie przyjmiemy. A co za tym idzie, jaki łańcuch zdarzeń i reakcji z tego wyniknie.
To piękna książka. Podczas czytania czerpałam z niej wiele radości, odczuwałam niesamowity spokój, czasami również ekscytację. Bo wykonałam jakąś technikę i to zadziałało. Bo to, o czym pisze autor wielokrotnie występowało w moim życiu, tylko nie zawsze to dostrzegałam. Bo świadomość wzięcia zupełnej odpowiedzialności za swój los jest jednocześnie ciężka i fascynująca. Bo już nie można się zdawać na ślepy los, karmę, szczęście czy pecha. Spotyka nas to, czym sami jesteśmy.
Książka w dodatku jest napisana bardzo przystępnie. Niby jest poradnikiem, ale jednocześnie nie. Czytałam jak powieść, a uwierzcie, to dla mnie ogromne osiągnięcie i świadczy o książce. Zwykle poradniki i inne tego typu niemożliwie mnie męczą. Można też sporo się dowiedzieć o samych Hawajach, mentalności Hawajczyków i łyknąć nieco ich języka, który kojarzy mi się z czymś ciepłym, dobrym i delikatnym.
Ogromnie polecam, czy to zdecydujecie się skorzystać z wiedzy autora, czy potraktować „Hunę” jako jedną z ciekawostek świata.
Serge Kahili King – jest uznanym autorem międzynarodowych bestsellerów poświęconych Hunie – starożytnej hawajskiej wiedzy. Posiada tytuł doktora psychologii oraz magistra zarządzania międzynarodowego. Przez wiele lat swoich doświadczeń pogłębił wiedzę na temat tradycji szamańskich z różnych zakątków całego świata. Założyciel i szef Aloha International – znanej na całym świecie fundacji skupiającej nauczycieli, masażystów, terapeutów i ludzi dobrej woli, którzy wymieniają się wiedzą. (Opis zaczerpnięty z okładki).
„Huna. Starożytny hawajski sekret. Praktyka w XXI wieku”. Serge Kahili King. Wyd. Illuminatio 2009, str. 247
Huna jest starodawną hawajską wiedzą, która uczy żyć i osiągać to, czego się pragnie, w każdej dziedzinie. Może brzmi dla niektórych jak bajka, ale jest jak najbardziej prawdziwe. Huna uczy, że nie ma ograniczeń, a wszelka moc pochodzi z wnętrza. My sami jesteśmy sprawcami swojej rzeczywistości, tego co nas spotyka, tego co mamy, jacy jesteśmy. Życie jest tylko zbiorem odbić naszych myśli i wewnętrznego nastawienia. To my decydujemy, jak zareagować na dane wydarzenie i ile ładunku emocjonalnego w siebie przyjmiemy. A co za tym idzie, jaki łańcuch zdarzeń i reakcji z tego wyniknie.
To piękna książka. Podczas czytania czerpałam z niej wiele radości, odczuwałam niesamowity spokój, czasami również ekscytację. Bo wykonałam jakąś technikę i to zadziałało. Bo to, o czym pisze autor wielokrotnie występowało w moim życiu, tylko nie zawsze to dostrzegałam. Bo świadomość wzięcia zupełnej odpowiedzialności za swój los jest jednocześnie ciężka i fascynująca. Bo już nie można się zdawać na ślepy los, karmę, szczęście czy pecha. Spotyka nas to, czym sami jesteśmy.
Książka w dodatku jest napisana bardzo przystępnie. Niby jest poradnikiem, ale jednocześnie nie. Czytałam jak powieść, a uwierzcie, to dla mnie ogromne osiągnięcie i świadczy o książce. Zwykle poradniki i inne tego typu niemożliwie mnie męczą. Można też sporo się dowiedzieć o samych Hawajach, mentalności Hawajczyków i łyknąć nieco ich języka, który kojarzy mi się z czymś ciepłym, dobrym i delikatnym.
Ogromnie polecam, czy to zdecydujecie się skorzystać z wiedzy autora, czy potraktować „Hunę” jako jedną z ciekawostek świata.
Serge Kahili King – jest uznanym autorem międzynarodowych bestsellerów poświęconych Hunie – starożytnej hawajskiej wiedzy. Posiada tytuł doktora psychologii oraz magistra zarządzania międzynarodowego. Przez wiele lat swoich doświadczeń pogłębił wiedzę na temat tradycji szamańskich z różnych zakątków całego świata. Założyciel i szef Aloha International – znanej na całym świecie fundacji skupiającej nauczycieli, masażystów, terapeutów i ludzi dobrej woli, którzy wymieniają się wiedzą. (Opis zaczerpnięty z okładki).
„Huna. Starożytny hawajski sekret. Praktyka w XXI wieku”. Serge Kahili King. Wyd. Illuminatio 2009, str. 247
poniedziałek, 10 października 2011
Matki, żony, czarownice. Joanna Miszczuk
Joanna Miszczuk napisała książkę, którą każda kobieta powinna przeczytać. A dlaczego? Z tego prostego powodu, że to bardzo dobra, nasza kobieca rozrywka. Zadowoli zarówno romantyczki, jak i feministki. Wielbicielki obyczaju i odrobiny fantasy. Historii i współczesności. A łączy to wszystko świetna historia i bardzo dobry styl autorki. Nie pamiętam kiedy już czytałam tak dobrą polską książkę. Jestem zachwycona.
„Matki, żony, czarownice” to opowieść o kilku pokoleniach kobiet, w których życiu powtarza się pewien zapis – zawsze rodzą jedną córkę i po nieudanych, rozczarowujących związkach z mężczyznami ostatecznie znajdują prawdziwą miłość. Powiedziałabym, że pierwsza połowa książki nie wskazuje ani trochę na to, co spotkamy później. Z początku jest to po prostu historia współczesnych kobiet, wiodących zwyczajne życie ze swoimi wzlotami i upadkami. Do czasu.
Ja nawet nie wiem, jak mam wyrazić swoje uczucia względem tej książki, aby nie zdradzić za dużo treści. Powiem tyle, że książka ta nie zawiodła nawet w tych elementach, które zazwyczaj mnie denerwują, mianowicie przeskakiwanie z wątku do wątku, przenoszenie się w czasie niezliczoną ilość razy, krótkie historie kobiet, które niemalże można traktować jak opowiadania (nie znoszę opowiadań)… A tu wszystko łączyło się w jedną, spójną całość, płynnie przechodziłam od jednej opowieści do kolejnej, za każdym razem tak samo się wciągając i nie mogąc się oderwać od treści.
Moim zdaniem, ta książka jest na swój sposób genialna. Doskonale ukazuje tak zwany zapis genetyczny i jak obciążenia z poprzedniego pokolenia mogą wpływać na nasze życie dzisiaj. Jest świetnym studium kobiecej psychiki, siły i determinacji, ale także próżności, głupoty i naiwności. Tego, jak uczymy się na błędach i jak bardzo chcemy wszystko przeżyć sami, nieważne, że ktoś inny dobrze nam radzi. Mam też wrażenie, że autorka zawarła w tej książce mnóstwo samej siebie i własnych przeżyć oraz doświadczeń. Całość kręci się wokół miłości, rozstań i rozwodów, a z treści przebija także kosmopolityzm pisarki, jej wiedza zdobyta dzięki życiu za granicą. Myślę, że jak przeczytacie tę krótką notatkę o autorce podaną na okładce, to zrozumiecie, o co mi chodzi.
W całej książce jest też smaczek, wynikający z zawarcia w treści kilku autentycznych osób, płynnie wplecionych w całą historię, między innymi polskiej hrabianki Marii Kalergis, ukochanej Cypriana Kamila Norwida (on sam zresztą też ma swoją rólkę do odegrania), Marii Baszkircewej, malarki i rzeźbiarki a także, co szczerze mówiąc mnie rozśmieszyło, hrabiego de Saint-Germain. Rozśmieszyło dlatego, że jego postać wielokrotnie wystąpiła w literaturze. Pisarze lubią go „wykorzystywać”, jako że swoją tajemniczością, wiedzą i majątkiem wspaniale uatrakcyjnia powieści. Niemniej jednak, on również odegrał swoją rolę, powiedziałabym nawet, że bardzo ważną, choć z ukrycia. Więcej zdradzać nie będę.
„Matki, żony, czarownice” polecam gorąco wszystkim, gdyż jest to kawałek świetnej literatury i rozrywki, niezwykle wciągającej, napisanej bardzo plastycznie, z wyczuciem i smakiem. Szczerze mówiąc, mam ochotę nie tyle może na ciąg dalszy, co na coś nowego, podobnego. Najlepiej spod pióra Joanny Miszczuk.
Za egzemplarz ogromnie dziękuję wydawnictwu Prószyński i S-ka.
„Matki, żony, czarownice” Joanna Miszczuk, wyd. Prószyński i S-ka 2011, str. 495
„Matki, żony, czarownice” to opowieść o kilku pokoleniach kobiet, w których życiu powtarza się pewien zapis – zawsze rodzą jedną córkę i po nieudanych, rozczarowujących związkach z mężczyznami ostatecznie znajdują prawdziwą miłość. Powiedziałabym, że pierwsza połowa książki nie wskazuje ani trochę na to, co spotkamy później. Z początku jest to po prostu historia współczesnych kobiet, wiodących zwyczajne życie ze swoimi wzlotami i upadkami. Do czasu.
Ja nawet nie wiem, jak mam wyrazić swoje uczucia względem tej książki, aby nie zdradzić za dużo treści. Powiem tyle, że książka ta nie zawiodła nawet w tych elementach, które zazwyczaj mnie denerwują, mianowicie przeskakiwanie z wątku do wątku, przenoszenie się w czasie niezliczoną ilość razy, krótkie historie kobiet, które niemalże można traktować jak opowiadania (nie znoszę opowiadań)… A tu wszystko łączyło się w jedną, spójną całość, płynnie przechodziłam od jednej opowieści do kolejnej, za każdym razem tak samo się wciągając i nie mogąc się oderwać od treści.
Moim zdaniem, ta książka jest na swój sposób genialna. Doskonale ukazuje tak zwany zapis genetyczny i jak obciążenia z poprzedniego pokolenia mogą wpływać na nasze życie dzisiaj. Jest świetnym studium kobiecej psychiki, siły i determinacji, ale także próżności, głupoty i naiwności. Tego, jak uczymy się na błędach i jak bardzo chcemy wszystko przeżyć sami, nieważne, że ktoś inny dobrze nam radzi. Mam też wrażenie, że autorka zawarła w tej książce mnóstwo samej siebie i własnych przeżyć oraz doświadczeń. Całość kręci się wokół miłości, rozstań i rozwodów, a z treści przebija także kosmopolityzm pisarki, jej wiedza zdobyta dzięki życiu za granicą. Myślę, że jak przeczytacie tę krótką notatkę o autorce podaną na okładce, to zrozumiecie, o co mi chodzi.
W całej książce jest też smaczek, wynikający z zawarcia w treści kilku autentycznych osób, płynnie wplecionych w całą historię, między innymi polskiej hrabianki Marii Kalergis, ukochanej Cypriana Kamila Norwida (on sam zresztą też ma swoją rólkę do odegrania), Marii Baszkircewej, malarki i rzeźbiarki a także, co szczerze mówiąc mnie rozśmieszyło, hrabiego de Saint-Germain. Rozśmieszyło dlatego, że jego postać wielokrotnie wystąpiła w literaturze. Pisarze lubią go „wykorzystywać”, jako że swoją tajemniczością, wiedzą i majątkiem wspaniale uatrakcyjnia powieści. Niemniej jednak, on również odegrał swoją rolę, powiedziałabym nawet, że bardzo ważną, choć z ukrycia. Więcej zdradzać nie będę.
„Matki, żony, czarownice” polecam gorąco wszystkim, gdyż jest to kawałek świetnej literatury i rozrywki, niezwykle wciągającej, napisanej bardzo plastycznie, z wyczuciem i smakiem. Szczerze mówiąc, mam ochotę nie tyle może na ciąg dalszy, co na coś nowego, podobnego. Najlepiej spod pióra Joanny Miszczuk.
Za egzemplarz ogromnie dziękuję wydawnictwu Prószyński i S-ka.
„Matki, żony, czarownice” Joanna Miszczuk, wyd. Prószyński i S-ka 2011, str. 495
poniedziałek, 3 października 2011
Świat magii czarownic. Andre Norton
Jako czternastolatka przeczytałam kilka książek Andre Norton. Pomijając fakt, że wtedy myślałam, że to mężczyzna, bardzo mi się podobały, choć uznawałam je za nieco trudne w czytaniu. Niemniej jednak do tej pory zapamiętałam książkę o planecie kotów – niestety tylko tyle, więc jeśli ktoś wie o jaką książkę chodzi, to proszę o podpowiedź, bo chętnie bym ją sobie odświeżyła. Na serię o Świecie Czarownic miałam ochotę od dłuższego czasu, jednak jakoś zawsze trudno mi było na nią trafić w całości. Pewnego dnia nagle się okazało, że moja biblioteka posiada pierwsze części! W ten oto sposób powróciłam do Andre Norton.
Autorka w tej serii wykreowała unikalny, całkowicie własny świat magii, niezwykle szczegółowy i bogaty. Magia nie dotyczy tylko machania różdżką, ale również ciemnych istot wywodzących się z mroku, klątw, Najstarszych – potężnych pradawnych ludzi, którzy władają magią zarówno czarną jak i białą, telepatii, magii kojarzącej się nam z przesądami, zwykłych zaklęć… O czym tylko się pomyśli. „Świat magii czarownic” to tak naprawdę zbiór opowiadań, których akcja dzieje się w różnych czasach dla opisywanej krainy i z różnymi bohaterami w roli głównej. Całość czyta się jak zbiór baśni, które czytywaliśmy jako dzieci, może tylko nie każda zawiera morał, natomiast każda kończy się dobrze.
Niestety książka ta nieco mnie rozczarowała. Po pierwsze, że to zbiór opowiadań. Nie cierpię opowiadań. Ledwo się wczuję w bohatera i jego historię, zostaje mi to zabrane i autor każe mi się przerzucić na inną postać. Tak się nie robi. Tu było ciut lepiej, ponieważ było to bardziej baśniowe, jak już powiedziałam i od biedy mogłam czytać. Kilka początkowych historii było przyjemnych. I tyle. Wpasowały się wtedy w mój nastrój, później niestety już nie i muszę mało chwalebnie dopisać tę książkę do dość sporej listy książek przeczytanych do połowy i nieskończonych.
Samą pomysłowością autorka też nie powala, ot, garść stereotypów wrzuconych w środek lasu i chat sprzed kilkuset lat. Za mało ognia, takiej iskry, która by to wszystko rozpaliła i podgrzała. Zupełnie inaczej zapamiętałam Andre Norton, o wiele lepiej. Niemniej jednak mam drugą część serii i zamierzam ją przeczytać. Mam nadzieję, że wszystko będzie na plus, bo sam pomysł na magię nie jest zły, należy go tylko teraz umiejętnie wykorzystać. No i poproszę więcej prawdziwych czarownic, a nie jakichś popłuczyn, które mają potencjał, ale brakuje im wiedzy. A bohaterka każdego opowiadania właśnie taka była…
Autorka w tej serii wykreowała unikalny, całkowicie własny świat magii, niezwykle szczegółowy i bogaty. Magia nie dotyczy tylko machania różdżką, ale również ciemnych istot wywodzących się z mroku, klątw, Najstarszych – potężnych pradawnych ludzi, którzy władają magią zarówno czarną jak i białą, telepatii, magii kojarzącej się nam z przesądami, zwykłych zaklęć… O czym tylko się pomyśli. „Świat magii czarownic” to tak naprawdę zbiór opowiadań, których akcja dzieje się w różnych czasach dla opisywanej krainy i z różnymi bohaterami w roli głównej. Całość czyta się jak zbiór baśni, które czytywaliśmy jako dzieci, może tylko nie każda zawiera morał, natomiast każda kończy się dobrze.
Niestety książka ta nieco mnie rozczarowała. Po pierwsze, że to zbiór opowiadań. Nie cierpię opowiadań. Ledwo się wczuję w bohatera i jego historię, zostaje mi to zabrane i autor każe mi się przerzucić na inną postać. Tak się nie robi. Tu było ciut lepiej, ponieważ było to bardziej baśniowe, jak już powiedziałam i od biedy mogłam czytać. Kilka początkowych historii było przyjemnych. I tyle. Wpasowały się wtedy w mój nastrój, później niestety już nie i muszę mało chwalebnie dopisać tę książkę do dość sporej listy książek przeczytanych do połowy i nieskończonych.
Samą pomysłowością autorka też nie powala, ot, garść stereotypów wrzuconych w środek lasu i chat sprzed kilkuset lat. Za mało ognia, takiej iskry, która by to wszystko rozpaliła i podgrzała. Zupełnie inaczej zapamiętałam Andre Norton, o wiele lepiej. Niemniej jednak mam drugą część serii i zamierzam ją przeczytać. Mam nadzieję, że wszystko będzie na plus, bo sam pomysł na magię nie jest zły, należy go tylko teraz umiejętnie wykorzystać. No i poproszę więcej prawdziwych czarownic, a nie jakichś popłuczyn, które mają potencjał, ale brakuje im wiedzy. A bohaterka każdego opowiadania właśnie taka była…
Subskrybuj:
Posty (Atom)