piątek, 30 listopada 2012

W jednej osobie. John Irving



Może zmylił mnie tytuł, może jakiś opis gdzieś, przypadkiem przeczytany, w każdym razie byłam pewna, że czytam autobiografię pisarza i nawet nie zauważyłam, że główny bohater nazywa się inaczej. Po prostu umknęło to mojej uwadze, nie połączyłam faktów. Ale czy to moja wina, że autor pisze w pierwszej osobie, a jego słowa są tak autentyczne i tak prawdziwe, że naprawdę trzeba dokonać sporego wysiłku aby uznać, że to nie o sobie pisze? Trochę o sobie, ma z głównym bohaterem, Billy’m Abbotem, sporo wspólnego, niemniej jednak jest to tylko powieść.

Małe, amerykańskie miasteczko, lata pięćdziesiąte. Poznajemy kilkunastoletniego Billy’ego, który opowiada nam swoją historię z punktu widzenia już siedemdziesięcioletniego mężczyzny. Historia zaczyna się od panny Frost, miejscowej bibliotekarki, która (z dla mnie niezrozumiałych powodów) pociąga chłopca. Panna Frost (co za zmarzłe nazwisko, świetnie budujące obraz stereotypowej bibliotekarki) przeplata się potem w historii jego życia, na zawsze zapamiętana, jak tylko dziecko potrafi. Billy przedstawia nam swoją rodzinę, gdzie ma się wrażenie kobiet wariatek i mężczyzn, którzy jakoś muszą z nimi żyć. Sprawia to, że mamy całą galerię zabawnych postaci, m.in. dziadka Billy’ego, zapalonego aktora miejscowego kółka teatralnego, który najchętniej gra… kobiety.
Billy dorasta, poznaje mężczyzn i kobiety, całe życie mierząc się z innością i próbą akceptacji, tworząc sobie swój świat, który jednak nie ostaje się skazie, jaką jest AIDS.

Irving ma niesamowitą zdolność stworzenia postaci tak żywych, że już bardziej chyba nie można. Każdy bohater z krwi i kości, zdarty z kart prawdziwego życia. Charaktery opisane genialnie i niezwykle psychologicznie, choć prosto i normalnie, chciałoby się rzec. Dialogów tam niewiele, większość to jeden wielki opis, opowieść prowadzona głosem dorosłego Billy’ego. A ja cały czas myślałam, że to głos Irvinga i myślałam sobie „Muszę koniecznie sięgnąć po jego powieści”.

John Irving ma niesamowity zmysł gawędziarski, dość nieczęsto spotykany. Czytając książkę co chwila parskałam śmiechem, albo chichotałam. Nie zabrakło też momentów smutku i refleksji. Za wadę książki uważam to, że pomimo wszystkich plusów niekiedy mnie nużyła, nie mogłam dalej czytać. Irving nieustannie tutaj kręci się wokół seksualności, jakby to głównie miało wpływ na rozwój człowieka. Owszem, było to ważne dla głównego bohatera, jego biseksualność nie była czymś prostym, szczególnie w czasach kiedy najpierw uważano, że można to leczyć (zresztą, istnieją tacy, którzy uważają tak do dziś), a potem skończyło się na "epidemii" AIDS, ale potrafiło to znużyć, szczególnie przy tak jednolitej postaci tekstu. Książka kończy się słowami nieodmiennie kojarzącymi mi się z cytatem z „Doriana Graya” – „Określać znaczy ograniczać”. A teraz zgadnijcie od kogo pochodzą następujące słowa: „Drogi chłopcze, bądź łaskaw nie przypinać mi etykietki. Nie rób ze mnie kategorii, zanim mnie nie poznasz!”.

„W jednej osobie” John Irving, wyd. Prószyński i S-ka 2012, str. 514

2 komentarze:

  1. Jeśli to Twoje pierwsze spotkanie z Irvingiem - mocno zazdroszczę. Tyyyyle przed Tobą :)Uwielbiam go, niemal bezkrytycznie. Mocno polecam jego wcześniejsze powieści - są o wiele lepsze. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Śmiało mogę zaliczyć Irvinga do swoich ulubionych pisarzy, uwielbiam sposób w jaki opoiwada swoje historie. Nie mogę się już doczekać kiedy będę mogła przeczytać "W jednej osobie"

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...