sobota, 13 lipca 2013

Londyn we krwi. James Craig



Kryminały lub thrillery czytam rzadko, aczkolwiek ostatnio mam wrażenie, że nieco częściej niż kiedyś. Zapewne jest to wina Jussi Adler-Olsena. To po lekturze „Zabójców bażantów” chorowałam na kolejny kryminał, a akurat wtedy wyszła zapowiedź „Londynu we krwi” i później nie mogłam się tej książki doczekać. Czy spełniła moje oczekiwania?

Mamy Londyn, jedną z największych światowych metropolii, mamy bogatą klikę wychowanków najlepszych prywatnych szkół, którzy teraz zajmują najważniejsze stanowiska w kraju, mamy tajemniczego zabójcę, który w brutalny sposób morduje po kolei owych wyśmienitych członków społeczeństwa i mamy inspektora, Carlayle’a, który stara się ową sprawę rozwiązać.

Kryminał nieco sztampowy, ale tutaj jak z paranormalami – nie da się nic nowego wymyślić (choć bardzo bym chciała coś takiego zobaczyć). John Carlyle to taki szaraczek, na obecnym stanowisku jest dziwnym fartem i nawet jego przełożeni i koledzy dziwią się, czemu jeszcze z nimi jest. Coś mu się udaje, więcej rzeczy nie, nie czuje odpowiedniej więzi z kolegami policjantami i w ogóle wszyscy mu życzą przedwczesnej emerytury. Ma żonę, którą musiał niemalże błagać, aby się z nim pierwszy raz umówiła i córkę, dla której stara się być dobrym ojcem, ale na mój gust średnio mu wychodzi (ciągle go nie ma i córka woli matkę). 

To debiut autora i troszkę się to czuje. Mam wrażenie jakby pan Craig się bardzo starał odrobić pracę domową, ale nauczycielka wciąż daje mu ledwo czwórkę. Akcja rozwija się powoli, rzetelnie, z początku więcej jest opisów pana inspektora pijącego kawę, niż właściwej akcji, choć dla urozmaicenia mamy wgląd w naszego mordercę i jego akty zbrodni. Mam mieszane uczucia co do tej książki, ponieważ z jednej strony mi się podobała, a z drugiej chciałam krzyknąć, żeby wszystko jakoś się ruszyło. Książkę możemy traktować jako przewodnik po Londynie, który to widziany oczami Carlyle’a rozsnuwa się przed nami włącznie z historycznymi faktami dotyczącymi danych miejsc. Ma to swoje plusy i minusy. Wszystko w tej książce ma te przysłowiowe dwa końce. 

„Londyn we krwi” ma coś w sobie, jakiś taki rodzaj codzienności pomieszanej z bajkowością (czyt. opisy myśli inspektora przemieszane z opisami życia najbogatszych), a specyficzna narracja sprawia, że te wrażenia jeszcze się pogłębiają. Najlepsze są kawałki momentu dokonywania zbrodni, wtedy puls przyspiesza, człowiek niejako zatrzymuje bieg myśli i czeka na to, co się stanie.
Dlatego też czytało mi się bardzo dobrze, choć nierówno. Mam nadzieję, że w kolejnej książce z serii autor rozkręci trochę inspektora (na razie widzę go chodzącego w takich obwisłych wytartych sztruksowych spodniach i rozmemłanych brązowych butach) i sam nabierze większej wprawy. Powiedziałabym, że nowością jest tutaj policjant, który nie ma traumatycznych przeżyć, nie jest alkoholikiem, żona go nie zostawiła, nie dręczy go wydarzenie z przeszłości… Plus czy minus? Oceńcie sami. Ze swojej strony polecam, gdyż ma potencjał.

„Londyn we krwi” James Craig, wyd. Akurat 2013, str. 332

2 komentarze:

  1. Ja też rzadko czytam kryminały. Jeśli po jakieś sięgam, to po takie z pogranicza gatunku (a nawet gatunków). A najchętniej zaczytuję się w antykryminałach. Skoro zatem szukasz czegoś nowego, spróbuj pójść tą drogą. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja właśnie ją czytam i muszę przyznać, że bardzo mi się podoba, ale muszę Ci przyznać rację z tym, że akcja z początku jest monotonna, a od bohatera oczekiwała się, że będzie takim superbohaterem, który potrafi rozwiązać zagadkę bardzo szybko. Ale jest jego przeciwieństwem, co moim zdaniem jest jak najbardziej na plus z jednej strony, bo ileż można czytać o superbohaterach?

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...