Rzadko kiedy przystępuję do jakichś wyzwań. Zwykle po
prostu ich nie kończę, mój entuzjazm ginie gdzieś po drodze, czy to z braku
czasu, czy znużenia danym tematem. Jednak kiedy na stronie Fangirl’s Guide To Galaxy przeczytałam o wyzwaniu Diana Wynne Jones, od razu „pobiegłam” sprawdzić
kto to i co to i z czym to się je (czyta). Po czym za chwilę już zaczynałam
czytać moją pierwszą powieść tej pisarki, „Ruchomy zamek Hauru”. W ebooku co
prawda, ale nie przeszkodziło mi to w zachwycaniu się lekturą.
Zanim jeszcze przejdę do omawianej książki, to naszkicuję
postać autorki. Diana Wynne Jones urodziła się w 1934 roku w Wielkiej Brytanii,
w Oxfordzie uczęszczała na wykłady samego Tolkiena i Lewisa (co moim zdaniem
cudownie przebrzmiewa z jej powieści), a zmarła dopiero w roku 2011 w wieku 76
lat. Czemu te obliczenia? Ano, jakoś mi smutno, że już jej nie ma, a
jednocześnie czuję się zachwycona, że była jeszcze „w naszych czasach”. Trochę
żałuję, że dopiero teraz ją poznaję, jestem totalnie oczarowana jej
powieściami, ale też cieszę się, że w ogóle dane było mi ją „odnaleźć” i z całą
mocą stwierdzam, że moje dzieci na pewno będą ją czytać.
Diana Wynne Jones pisała o magii, o czarach, o wielu
równoległych światach. A pisała ze swadą, poczuciem humoru, lekką ironią i
niezwykłą plastycznością. Jej powieści (jestem właśnie w trakcie drugiej) są
niezwykłe, gdyż mogą być baśnią dla dzieci, ale także i dla dorosłych. Język
jest prosty, ale nie dziecinny. Dla dziecka będzie to cały wszechświat, dla
dorosłego świat, w którym znajdzie odbicie siebie. Cudowna.
„Ruchomy zamek Hauru” został zainspirowany prośbą młodego
czytelnika, aby pani Jones napisała coś o ruszającym się zamku. I pisarka
prośbę spełniła. Tak powstała magiczna opowieść o czarnoksiężniku Hauru, który
nie jest taki zły za jakiego chciałby uchodzić i o Sophie, kilkunastoletniej
dziewczynie przemienionej w staruszkę, która nie jest tak słaba, jak jej się
wydaje. Oboje bohaterów poprzez ścieranie się z rzeczywistością (jak to brzydko
ja, dorosła, nazwę) odkrywa siebie samego, jak i tego drugiego. To piękna
opowieść o tym, jak ludzie potrafią nas pozytywnie zaskakiwać, jak my sami
musimy w siebie uwierzyć i czasem pozwolić sobie pomóc. Hauru walczy ze złą
Wiedźmą z Pustkowia, ale dla mnie, to on walczy sam ze sobą. Tak samo Sophie,
która dopiero w ciele staruszki uświadamia sobie kim jest i na co ją stać.
Cała powieść jest niesamowicie barwna, plastyczna,
cudownie opisana. Roi się w niej od różnych postaci, z których każda ma swoją
ważną rolę, nawet jeśli są spotykane tylko raz czy dwa. Nie brakuje tu poczucia
humoru, błyskotliwej inteligencji i Wyobraźni. Uważam, że pani Jones miała
wyobraźnię przez duże „W”. I ja sama, czytając tę książkę, czułam się jakby
dane mi było odwiedzić krainę dzieciństwa raz jeszcze, a jednocześnie moja „dorosła
strona” zauważała wszystko to, na co dziecko zapewne nie zwróciłoby uwagi.
W tej recenzji wkleiłam zagraniczną okładkę, gdyż właśnie
ten rysunek najlepiej oddaje to, jak sobie ruchomy zamek wyobrażałam. Dodam
też, że gdzieś w połowie książki dowiedziałam się, że zrobiono z niej kreskówkę
i potem już siłą musiałam się opierać, aby wszystkich wybuchów i innych nie
widzieć w postaci japońskiej kreski. Ale muszę przyznać, że pasuje.
Gorąco wszystkim polecam, na pewno jeszcze dam znać o
kolejnych książkach. Teraz zaczęłam cykl o Chrestomancim. Może kolejne recenzje
nie będą tak obszerne, ale pewnie nie odmówię sobie napisania o nich.
Serdecznie też zachęcam do przystąpienia do tego małego wyzwania, naprawdę nie pożałujecie :). Link po prawej.
„Ruchomy zamek Hauru” Diana Wynne Jones, wyd. Amber 2005,
str. 238
Diana Wynne Jones |