wtorek, 17 września 2013

Ruchomy zamek Hauru. Diana Wynne Jones



Rzadko kiedy przystępuję do jakichś wyzwań. Zwykle po prostu ich nie kończę, mój entuzjazm ginie gdzieś po drodze, czy to z braku czasu, czy znużenia danym tematem. Jednak kiedy na stronie Fangirl’s Guide To Galaxy przeczytałam o wyzwaniu Diana Wynne Jones, od razu „pobiegłam” sprawdzić kto to i co to i z czym to się je (czyta). Po czym za chwilę już zaczynałam czytać moją pierwszą powieść tej pisarki, „Ruchomy zamek Hauru”. W ebooku co prawda, ale nie przeszkodziło mi to w zachwycaniu się lekturą.

Zanim jeszcze przejdę do omawianej książki, to naszkicuję postać autorki. Diana Wynne Jones urodziła się w 1934 roku w Wielkiej Brytanii, w Oxfordzie uczęszczała na wykłady samego Tolkiena i Lewisa (co moim zdaniem cudownie przebrzmiewa z jej powieści), a zmarła dopiero w roku 2011 w wieku 76 lat. Czemu te obliczenia? Ano, jakoś mi smutno, że już jej nie ma, a jednocześnie czuję się zachwycona, że była jeszcze „w naszych czasach”. Trochę żałuję, że dopiero teraz ją poznaję, jestem totalnie oczarowana jej powieściami, ale też cieszę się, że w ogóle dane było mi ją „odnaleźć” i z całą mocą stwierdzam, że moje dzieci na pewno będą ją czytać.

Diana Wynne Jones pisała o magii, o czarach, o wielu równoległych światach. A pisała ze swadą, poczuciem humoru, lekką ironią i niezwykłą plastycznością. Jej powieści (jestem właśnie w trakcie drugiej) są niezwykłe, gdyż mogą być baśnią dla dzieci, ale także i dla dorosłych. Język jest prosty, ale nie dziecinny. Dla dziecka będzie to cały wszechświat, dla dorosłego świat, w którym znajdzie odbicie siebie. Cudowna.

„Ruchomy zamek Hauru” został zainspirowany prośbą młodego czytelnika, aby pani Jones napisała coś o ruszającym się zamku. I pisarka prośbę spełniła. Tak powstała magiczna opowieść o czarnoksiężniku Hauru, który nie jest taki zły za jakiego chciałby uchodzić i o Sophie, kilkunastoletniej dziewczynie przemienionej w staruszkę, która nie jest tak słaba, jak jej się wydaje. Oboje bohaterów poprzez ścieranie się z rzeczywistością (jak to brzydko ja, dorosła, nazwę) odkrywa siebie samego, jak i tego drugiego. To piękna opowieść o tym, jak ludzie potrafią nas pozytywnie zaskakiwać, jak my sami musimy w siebie uwierzyć i czasem pozwolić sobie pomóc. Hauru walczy ze złą Wiedźmą z Pustkowia, ale dla mnie, to on walczy sam ze sobą. Tak samo Sophie, która dopiero w ciele staruszki uświadamia sobie kim jest i na co ją stać.

Cała powieść jest niesamowicie barwna, plastyczna, cudownie opisana. Roi się w niej od różnych postaci, z których każda ma swoją ważną rolę, nawet jeśli są spotykane tylko raz czy dwa. Nie brakuje tu poczucia humoru, błyskotliwej inteligencji i Wyobraźni. Uważam, że pani Jones miała wyobraźnię przez duże „W”. I ja sama, czytając tę książkę, czułam się jakby dane mi było odwiedzić krainę dzieciństwa raz jeszcze, a jednocześnie moja „dorosła strona” zauważała wszystko to, na co dziecko zapewne nie zwróciłoby uwagi.

W tej recenzji wkleiłam zagraniczną okładkę, gdyż właśnie ten rysunek najlepiej oddaje to, jak sobie ruchomy zamek wyobrażałam. Dodam też, że gdzieś w połowie książki dowiedziałam się, że zrobiono z niej kreskówkę i potem już siłą musiałam się opierać, aby wszystkich wybuchów i innych nie widzieć w postaci japońskiej kreski. Ale muszę przyznać, że pasuje.

Gorąco wszystkim polecam, na pewno jeszcze dam znać o kolejnych książkach. Teraz zaczęłam cykl o Chrestomancim. Może kolejne recenzje nie będą tak obszerne, ale pewnie nie odmówię sobie napisania o nich. Serdecznie też zachęcam do przystąpienia do tego małego wyzwania, naprawdę nie pożałujecie :). Link po prawej.

„Ruchomy zamek Hauru” Diana Wynne Jones, wyd. Amber 2005, str. 238

Diana Wynne Jones

8 komentarzy:

  1. Kojarzę kreskówkę, nie wiedziałam, że jest też książka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja w ogóle nic nie kojarzyłam ;p. Koniecznie czytaj!

      Usuń
  2. A widziałaś anime na podstawie "Ruchomego zamku"? Bo ja strasznie lubię i ostatnio często oglądam, bo potomek też lubi. Różni się sporo od książkowego oryginału, ale warto ten film zobaczyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zerknęłam tylko i jak zobaczyłam, że się różni to jakoś nie miałam ochoty. Plus nie za bardzo trawię kreskówki. Może kiedyś :).

      Usuń
  3. Ja znam tą książkę tylko pod postacią filmu mojego ulubionego japońskiego reżysera, Miyazakiego <3 Zaintrygowałaś mnie tą recenzją, poszukam :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, jakże się cieszę :)). Mam nadzieję, że polubisz pisarstwo pani Jones, tak jak ja :).

      Usuń
  4. I ja nie słyszałam o książce, ale że uwielbiam produkcje Studia Ghibli (moje ulubione to "Mój sąsiad Totoro" i "Księżniczka Mononoke"), kiedyś zapewne po nią sięgnę. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam! Mam pytanko, gdzie kupiłaś książkę? Bo ,,poluję" na nią od jakiegoś czasu i nigdzie nie mogę jej znaleźć.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...