czwartek, 23 stycznia 2014

Pisane szkarłatem. Anne Bishop

Jeżeli coś jest autorstwa Anne Bishop, to ja to muszę przeczytać. Wyjątkiem jest tylko Efemera, która jakoś mnie nie porwała, a momentami przyprawiła o ciarki (ktoś by powiedział, że to komplement dla książki. Ten pożeracz światów wyszedł aż nazbyt realnie). Na szczęście najnowsze dzieło mojej ukochanej autorki całkowicie mnie usatysfakcjonowało i nawet przypomniało, co to znaczy czytać 5-6 godzin z rzędu, nie mogąc się oderwać. Uwierzcie mi, odkąd skończyły się moje nastoletnie lata takie coś się nie zdarza, a przecież jest najwspanialszym przeżyciem książkowym.

W „Pisane szkarłatem” (cały czas chcę mówić „Pisane krwią”. Szkarłat jest zbyt skomplikowany.) autorka wprowadza nas w zupełnie nowy świat, co jest bardzo przyjemne. To taka paranormalno-urbanistyczna wersja naszego. Mamy Stany Zjednoczone, małe miasteczko, a w nim dwie społeczności. Ludzi i Innych. Za istnieniem ich wszystkich stoi fajna legenda i przez całą książkę zastanawiałam się, kim tak naprawdę są Inni. Duchy Ziemi? Może. W każdym razie, Inni ludzi nie lubią. Zjadają ich. Ludzie są bardzo smaczni. Inni nazywają ich mięsem. Ludzie oczywiście się Innych boją, tym bardziej, że ich egzystencja jest oparta na dobrej woli Innych, którzy kontrolują całe naturalne zasoby. Obie te społeczności jakoś koło siebie egzystują, podzieliwszy miasteczko na część ludzką i tą dla Innych – Dziedziniec. I pewnego niezwykle śnieżnego wieczoru, do księgarni Innych, zawiadywanej przez samego Simona Wilczą Straż, zachodzi ludzka dziewczyna, ewidentnie przed czymś uciekająca. Poszukuje schronienia. Simon jej go udziela, dziwiąc się samemu sobie. I tak zaczyna się ta historia.

Historia, z której sączy się ciepło, niczym światło z jasnych okien, pełgające po śniegu w zimny wieczór. Meg znajduje wśród Innych miejsce, w którym może żyć i być bezpieczną. Swoją słodyczą, życzliwością i pracowitością zdobywa serca stworów, które przecież mogą ją zjeść z byle kaprysu. Meg wiele przeszła, posiada zdolność przewidywania przyszłości, tak więc i ona okazuje się być Inną. Tyle, że nie jada ludzi. Ta opowieść jest po trosze bajką, może baśnią, ukazującą złych i dobrych i tych, którzy nigdy nie są tacy, jakimi się wydają. Każdy ma dwa oblicza. Z tej książki aż bucha ogromna serdeczność, ciepło… Niezwykle mnie Meg ujęła swoją niewinnością, naiwnością, dziecinnością, chociaż jest już dorosła. To historia przyjaźni, miłości, zaufania.

Uwielbiam Anne Bishop, bo tylko ona przekazuje te wartości w tak cudowny sposób, że aż mam ochotę się roztopić w jej świecie. Niby taki banalny przekaz by się rzekło, tak łatwo to popsuć. A ona jednak ukazuje piękno serca. W każdej ze swoich książek. Ta książka grzeje, przytula, okrywa kocem i podaje gorącą herbatę (najlepiej miętową, Meg i ja ją uwielbiamy).

Serii „Czarne kamienie” nic nie przebije, Kamienie są jedyne w swoim rodzaju, najwspanialsze, najpiękniejsze, z najlepszymi bohaterami pod słońcem, ale w „Pisane szkarłatem” też znajdziemy dzielne, piękne istoty z niesamowitymi zdolnościami. Można nawet spotkać Panią Zimę, a nie tylko wilkołaki i wampiry. Zresztą te wampiry są fajne. Zamieniają się w czarny dym.

Kocham i uwielbiam. Ode mnie złego słowa o Anne Bishop nie usłyszycie nigdy. Jedynie okładkę wydawnictwo mogłoby zrobić ładniejszą. Niezbyt ładnie im wyszedł ten komputerowy portret, w ogóle nie oddaje piękna książki. „Pisane szkarłatem” polecam, acz tych, którzy pragną typowego urban fantasy ostrzegam, że to nie o tym. Ale może się miło rozczarujecie :).


„Pisane szkarłatem” Anne Bishop, wyd. Initium 2013, str. 558

---

Zdumiewające. Recenzję napisałam dwa tygodnie po przeczytaniu książki. Przeżycia związane z książką, pamięć o niej, wciąż są świeże. To chyba najlepiej o niej świadczy :).

Chciałabym pisać recenzje bardziej regularnie. Mam jeszcze jedną zaległą. Ale tyle się dzieje w "realnym" świecie, że zwyczajnie mam problem z pogodzeniem wszystkiego. Będę się znowu przeprowadzać, po raz drugi w ciągu kilku ostatnich miesięcy. Nie polecam nikomu. Pragnę już spokoju i stabilizacji. Może w tym roku się uda. Może i blog odżyje, razem ze mną. 

Odkryłam nową bibliotekę, która przypomniała mi, jak to cudownie jest wejść, odetchnąć nieco przykurzonym, swoistym bibliotecznym zapachem i zagłębić się w długich szeregach regałów, przebierać w książkach i z ekscytacją zastanawiać się ile i które zanieść do domu. Prawie o tym uczuciu zapomniałam. Może z tą nową biblioteką przy okazji trochę zaoszczędzę i nie będę kupować tylu książek, choć z tego też czerpię niesamowitą radość. Może wszystko będzie lepiej.

2 komentarze:

  1. :).
    Ta okładka jest straszna. Odrzuciło mnie od ekranu, gdy ją zobaczyłam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, niestety. Uważam, że to ogromna krzywda dla książki. Gdyby nie nazwisko autorki, możliwe że nigdy bym po nią nie sięgnęła.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...