Nie ma nic, co pewnie już o „Grze o tron” nie zostało
powiedziane, ale szczerze, to kiedy wszyscy się nią zachwycali, ja trzymałam
się z daleka, w ogóle nie odczuwając zainteresowania. Zwykle tak mam, to samo
się tyczy np. „Igrzysk Śmierci”. Nie robię tego celowo, ale musi minąć trochę
czasu nim podejdę do tego, czym się wszyscy tak zachwycają. A potem rozumiem,
dlaczego.
Mnie osobiście „Gra o tron” zdumiała, tak zwanie wbiła w
siedzenie i zostawiła z poczuciem "Wow". To niezwykle soczysta i krwista
opowieść, tak realnie napisana. Postaci są rzetelne, mocne, zdarzenia
całkowicie logiczne i ten realizm… Przyzwyczaiłam się już do tego, że w
zasadzie głównych bohaterów się nie rusza, nigdy żadna krzywda im się nie
dzieje, tyle co dostaną pstryczka w nos, aby udawać, że oni też cierpią. Tutaj
głównym bohaterem jest ród Starków i o mój Boże, jak oni dostają po dupie.
Nadal nie mogę wyjść z podziwu nad tym, jak to George Martin wszystko rozpisał.
I te realia, jakby średniowieczne, ale nagle daje znać, że to książka z gatunku
fantastyki i wyskakują jakieś ożywione trupy, czy smoki. Dawno nie czytałam
czegoś tak wiarygodnego, co tylko zostało zrodzone w wyobraźni pisarza.
Moje serce zawsze idzie do uciskanych, o ile nie są
wybitnie głupimi i irytującymi postaciami. Na szczęście Arya i Jon, a także
Bran, nie są. Bardzo się przywiązałam do tych młodych Starków, a najbardziej do
Aryi, najdzielniejszej dziewczynki jaką znam. Za to głupią i naiwną (chciała
dobrze) Sansę posłałabym daleko. I Daenerys. Jeśli można to tak nazwać, to od
początku coś do niej czułam i moje przeczucie mnie nie zawiodło. Zakończenie
totalnie oszałamiające, choć się go spodziewałam. Piękna scena, mocna.
Chciałoby się rzec „I w takim momencie przerywać!”. Ale genialnie pasuje na
zakończenie, a i ja muszę nieco odpocząć od wszystkich walk i intryg, choćby
nie wiem jak były wciągające. Moim marzeniem na część drugą jest aby Arya była
bezpieczna i żeby Nymeria do niej wróciła… Pewnie tak się nie stanie, bo czemu
któremuś z bohaterów miałoby być dobrze? To chyba dewiza autora i przepis na
sukces.
Jeśli ktoś jeszcze się znajdzie, kto nie czytał „Gry o
tron”, to wiedzcie, że jest po co sięgać i na co poświęcać czas. To mega dobra
powieść i kawał solidnej fantastyki „jak za dawnych lat”. Może nie ma tu elfów
i orków, ale momentami czułam się jak kiedyś, kiedy pierwszy raz czytałam „Władcę
pierścieni”. Pewnie nie powinnam porównywać, bo to jednak dwie zupełnie różne
opowieści, dwa różne style autorów, ale jedno mają wspólne – to epicka
fantastyka. Nie myślałam, że jeszcze kiedyś dane mi będzie coś takiego
przeczytać.
„Gra o tron” George R.R. Martin, wyd. Zysk i S-ka 2011,
str. 837
P.S Czyżby receptą na sukces w dziedzinie fantastyki były
inicjały podwójnego „R”? J.R.R. Tolkien...