Kolejność przypadkowa.
1.
„Atlas
Chmur” David Mitchell – To książka, która od roku 2012 tkwi w mojej głowie
niczym wyrzut sumienia. Film bardzo mi się spodobał, przez co chciałam ją
przeczytać, aby jeszcze lepiej odczuć wszystkie wydarzenia (a tak naprawdę,
głównie wątek Hae Joo Changa). Niestety ilekroć ją zaczęłam, wciąż miałam przed
oczami film, ponieważ pierwsza scena z książki została bardzo wiernie
odwzorowana w filmie, a to sprawiało, że zwyczajnie się nudziłam. Uczucie
pogłębiało to, że wątek od którego się zaczyna książka jest jednym z najmniej
przeze mnie lubianych. Ostatnio czuję, że nastał czas i postanowiłam sobie, że
w listopadzie tę książkę przeczytam. Szczególnie, że mam ochotę na inne dzieła
tego autora, a nie sięgnę po nie, dopóki nie uporam się z „Atlasem Chmur”.
2.
„Smilla
w labiryntach śniegu” Peter Hoeg – Kolejny tytuł, który chciałabym już
skończyć. Utknęłam równo w połowie. Pierwsza część bardzo mi się podobała, ale
od momentu jak Smilla wsiadła na statek do Grenlandii, całkowicie utknęłam. Mam
nadzieję, że do końca roku wreszcie dopłyniemy do brzegu ;).
3.
4.
„Łaskawszy
niż samotność” Yiyun Li – Jak tylko przeczytałam opis, to się zakochałam.
Książka została określona jako „surowa i elegancka”, „przeszywająca, czysta i
mądra”. Chyba dawno nic takiego nie czytałam.
5.
„Znikasz” Christian Jungersen – Jak dobrze, że
istnieją blogi i są ludzie, którzy piszą o książkach i komentują posty! Dzięki
temu dowiedziałam się o najnowszej książce mojego absolutnie ulubionego
duńskiego pisarza (aż tylu ich nie ma, ale niech to „absolutnie” zostanie).
„Wyjątek” do tej pory zostaje najlepszą kiedykolwiek przeczytaną przeze mnie
książką (może z nim konkurować jedynie „Harry Potter”, ale też nie do końca, bo
to zupełnie inna kategoria wiekowa), także możecie sobie wyobrazić moją radość,
kiedy mi oznajmiono, że czeka na mnie kolejna porcja psychologicznego studium,
tym razem na temat procesów neurobiologicznych i duszy. Nawet angielskie „I’m
so excited” nie oddaje pełni mojego podekscytowania ;). Tutaj cytat z okładki:„Czy rzeczywiście posiadamy duszę – czy może nasza osobowość jest jedynie splotem neuronów, świetlistych plamek na ekranie rezonansu magnetycznego? Jungersen dociera do najgłębszych zakamarków natury ludzkiej, oferując nam lekturę niezwykle wartościową i skłaniającą do myślenia”.
6.
„Moby
Dick” Herman Melville – Bo ostatnio odkryłam radość z czytania książki grubej. To tak pół
żartem. Raczej właśnie to odkrycie sprawiło, że książki ponad sześćset
stronicowe przestały mnie przerażać. Ogólnie należę do czytelników, którzy
książkę chcą szybko skończyć. Nieważne o czym jest, po czterech-pięciu dniach
zaczyna mnie nudzić. Książki o tak dużej ilości stron nie jestem w stanie w tym
czasie przeczytać (wyjątkiem są tomy „Harry Pottera”, dla których zwykle
zarywałam noc i kończyłam w 24 godziny), w związku z czym jest kilka tytułów,
które od dawna pomijam. Czas z tym skończyć! A „Moby Dicka” zachwala Choncey,
przeczytałam pierwszą stronę – wciągnęło – także będę czytać.
7.
„Podróżniczka”
Diana Gabaldon – Bo kocham, uwielbiam i na pewno się nie oprę kontynuacji tej
historii. Ktoś kojarzy serial „Outlander”? Właśnie.
8.
„Rosencrantz and Guildenstern are
dead” Tom Stoppard. To sztuka teatralna, do której przeczytania zachęcił
mnie trzyminutowy filmik na YT, będący fragmentem sztuki z Benedictem Cumberbatchem
w roli głównej. Tak szczerze, to wolałabym to obejrzeć, ale że nie jest nigdzie
dostępne, a przedstawiony dialog bardzo mi się spodobał, postanowiłam
przeczytać. Ktoś chce mi życie bardzo utrudnić, bo nie jest to nawet dostępne
po polsku, ale cóż…
9.
„Boginie
z Zitkovej” Katerina Tuckova – Pozwolę tu sobie wkleić opis książki:
„Wysoko w Białych Karpatach, na pograniczu Moraw i
Słowacji, w odciętej od świata wsi Žítková żyły wyjątkowe kobiety. Potrafiły
leczyć ziołami, przepowiadać przyszłość, poskramiać żywioły. Nazywano je
boginiami, a ich tajemniczą sztukę bogowaniem.
Dora Idesová należy do ostatnich z rodu bogiń, nie chce jednak praktykować magii. Opuszcza rodzinne strony, kończy etnografię i postanawia zgłębiać fenomen bogiń od strony naukowej. Pewnego dnia odkrywa, że wśród materiałów tajnych służb StB znajduje się teczka jej ciotki, bogini Surmeny.”
Ta książka nie jest jakimś „must read”, ale zaciekawiła mnie. Połączenie historii, może kryminału i słowiańskich korzeni.
Dora Idesová należy do ostatnich z rodu bogiń, nie chce jednak praktykować magii. Opuszcza rodzinne strony, kończy etnografię i postanawia zgłębiać fenomen bogiń od strony naukowej. Pewnego dnia odkrywa, że wśród materiałów tajnych służb StB znajduje się teczka jej ciotki, bogini Surmeny.”
Ta książka nie jest jakimś „must read”, ale zaciekawiła mnie. Połączenie historii, może kryminału i słowiańskich korzeni.
10.
„Dożywocie”
Marta Kisiel – Nie jest to książka jakoś szczególnie ważna, ale bardzo chcę ją
przeczytać. Jeżeli będzie tak dobra, jak „Nomen omen”, to czeka mnie kilkaset
stron przepysznej zabawy. Daję na listę, żeby o niej nie zapomnieć, bo już to
zrobiłam i dopiero wczoraj mi się przypomniało ;). I ta słodka okładka!
Na liście znajduje się kilka nowości, jeden z
największych klasyków, i kilka książek z „pomiędzy”. Nie za starych, ale i nie
za nowych. To oczywiście lista, która bardziej jest dla mnie inspiracją i
kierunkowskazem, niż sztywnym wymogiem. Na oku mam jeszcze wiele innych książek
i zawsze czytam tylko według tego, co czuję, więc pod koniec roku może się
okazać, że z tej listy przeczytam na przykład tylko trzy książki, zobaczymy.
Choć będę z siebie dumna, jeżeli uda mi się przeczytać je wszystkie :D. A Wy
macie jakieś szczególne, „ostatnie” plany na ten rok? To już tylko dwa i pół
miesiąca!