sobota, 23 stycznia 2016

Księga dziwnych nowych rzeczy. Michel Faber

To istotnie księga dziwnych nowych rzeczy. Nie takiej książki się spodziewałam. Ciężko mi określić, jakie były moje oczekiwania (po przeczytaniu opisu z okładki, a szczególnie ostatniego zdania, chyba się spodziewałam jakiegoś dystopijnego thrillera z mnóstwem akcji na naszej i obcej planecie),ale na pewno nie tego, co dostałam. W moim odczuciu, „Księga dziwnych nowych rzeczy” to powieść o człowieku i Bogu. O naturze stworzenia, zaufaniu, miłości, wierze i wszystkim tym, co na co dzień człowiekiem targa. O naszych emocjach, pytaniach bez odpowiedzi, o tym co nas powstrzymuje i jak daleko jesteśmy w stanie sięgnąć. I tak piszę te słowa i nasuwa mi się pytanie – A co jeśli to my jesteśmy Bogiem?

Michel Faber stworzył bardzo ascetyczny świat. Nową, obcą planetę, na której nic nie ma, tylko ziemia i od czasu do czasu białe kwiaty, z których da się stworzyć niemalże każdy gatunek jedzenia znany nam na Ziemi. I ta pustynność Oazy, bo tak nazywa się ta planeta, staje się sceną, po której stąpa człowiek – Peter. Peter jest pastorem (chciałam napisać pasterzem, co w sumie ma sens), który ma nieść Słowo Boże grupie Oazjan, Miłośników Chrystusa jak sami siebie nazywają. To wymarzone zadanie dla pastora, wlewać słodki napój biblii w spragnione serca wiernych. Tylko dlaczego z czasem się okazuje, że jest coraz trudniej? Początkowo Peter jest pełen miłości i entuzjazmu, misję kończy stwierdzeniem, że na razie nie może się modlić. Co się zmieniło?

Kiedy zaczęłam czytać, z trudem przedzierałam się przez kolejne strony, ale z czasem książka coraz bardziej mnie pochłaniała. Nie jest to łatwa lektura, ale miałam momenty, kiedy strony dosłownie mi uciekały i po chwili „budziłam” się z transu, zdziwiona, że jestem tu, a nie tam, pośród łagodnych i wrażliwych Oazjan. Autor poruszył tu mnóstwo kwestii odnoszących się do istoty człowieczeństwa; książka niejako jest dysputą filozoficzną z samym sobą. Niemalże na każdej stronie książki jest wspomniane istnienie Boga, ale myślę, że nawet osoby antyreligijne nie będą tą książką urażone czy do niej zniechęcone. Można powiedzieć, że pomimo całej swojej intensywności, kwestie Boga i religii były tu poruszane bardzo łagodnie i neutralnie, a zarówno główny bohater, jak i autor, pozwalali osobom niewierzącym zachować własną przestrzeń. Zresztą o tym mogłabym naprawdę długo rozmawiać, ale nie chcę was pozbawiać radości odkrywania samemu.

Dużo słyszałam o geniuszu tego pisarza i po tej książce, mojej pierwszej jego, stanowczo mogę potwierdzić wszystkie dobre opinie. Jest coś ujmującego w jego sposobie pisania. Niby prosto, niby zwyczajnie, niby niemalże nudno, a jednak niesamowicie płynnie, inteligentnie, zachwycająco. Zmusza czytelnika do własnego odczuwania i przemyśleń. Potrafi też wstrząsnąć i wywołać grozę. Przeżycia bohaterów zdawały się być niesamowicie realne. Moim jedynym zastrzeżeniem jest tylko zakończenie. Chyba rzadko autorzy potrafią czytelnika usatysfakcjonować w tych ostatnich chwilach. Tutaj się lekko zawiodłam. Kiedy wiedziałam, że za kilka stron będzie koniec, napięcie wzrastało, czułam dziwny niepokój, zastanawiając się co i jak, po czym dosłownie ostatnie półtorej strony kompletnie mnie zawiodło. Może niepotrzebnie, ale… Chciałabym dowiedzieć się, co dalej. Co z Beą, żoną Petera, co z naszą Ziemią, na której następowały wszelkiego rodzaju kataklizmy? Co z ich wiarą? Tak, nawet to mnie nurtowało. Z drugiej strony zakończenie jest bardzo smutne i niesamowicie symboliczne. W czasie pisania tej książki, żona Michela, Eva, bardzo chorowała i na kilka dni przed oddaniem książki do wydawnictwa zmarła. Odniosłam wrażenie, że to wydarzenie ogromnie wpłynęło na treść książki, na wybrnięcie pisarza z pewnych wątków i na samo zakończenie. Peter jest bardzo zagubiony, ale nie traci nadziei. Kiedyś się z Beą spotkają. To takie symboliczne.

Nie mogę też nie wspomnieć o wspaniałym projekcie okładki. Osoba „niewtajemniczona” widzi kroplę wody i przypadkowe esy floresy, ja już wiem, że to wizualizacja niesamowitych wirów deszczu i wiatru istniejących na Oazie. Wspaniale się to komuś udało. Do wydawnictwa mam tylko zastrzeżenie o jakość materiału, z którego wykonano te złote wzory. Strasznie się ścierają, kiedy trzyma się książkę w rękach. Po skończonej lekturze książka nie wygląda już tak pięknie, jest powycierana i wyblakła. Ogromna szkoda, bo to jedna z najładniejszych okładek jakie widziałam.

„Księgę dziwnych nowych rzeczy” bardzo polecam, szczególnie jeśli szukacie powieści pięknych i niebanalnych.


„Księga dziwnych nowych rzeczy” Michel Faber, wyd. WAB 2015, str. 590

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...