To istotnie księga dziwnych nowych rzeczy. Nie takiej
książki się spodziewałam. Ciężko mi określić, jakie były moje oczekiwania (po
przeczytaniu opisu z okładki, a szczególnie ostatniego zdania, chyba się
spodziewałam jakiegoś dystopijnego thrillera z mnóstwem akcji na naszej i obcej
planecie),ale na pewno nie tego, co dostałam. W moim odczuciu, „Księga dziwnych
nowych rzeczy” to powieść o człowieku i Bogu. O naturze stworzenia, zaufaniu,
miłości, wierze i wszystkim tym, co na co dzień człowiekiem targa. O naszych
emocjach, pytaniach bez odpowiedzi, o tym co nas powstrzymuje i jak daleko
jesteśmy w stanie sięgnąć. I tak piszę te słowa i nasuwa mi się pytanie – A co
jeśli to my jesteśmy Bogiem?
Michel Faber stworzył bardzo ascetyczny świat. Nową, obcą
planetę, na której nic nie ma, tylko ziemia i od czasu do czasu białe kwiaty, z
których da się stworzyć niemalże każdy gatunek jedzenia znany nam na Ziemi. I
ta pustynność Oazy, bo tak nazywa się ta planeta, staje się sceną, po której
stąpa człowiek – Peter. Peter jest pastorem (chciałam napisać pasterzem, co w
sumie ma sens), który ma nieść Słowo Boże grupie Oazjan, Miłośników Chrystusa
jak sami siebie nazywają. To wymarzone zadanie dla pastora, wlewać słodki napój
biblii w spragnione serca wiernych. Tylko dlaczego z czasem się okazuje, że
jest coraz trudniej? Początkowo Peter jest pełen miłości i entuzjazmu, misję
kończy stwierdzeniem, że na razie nie może się modlić. Co się zmieniło?
Kiedy zaczęłam czytać, z trudem przedzierałam się przez
kolejne strony, ale z czasem książka coraz bardziej mnie pochłaniała. Nie jest
to łatwa lektura, ale miałam momenty, kiedy strony dosłownie mi uciekały i po
chwili „budziłam” się z transu, zdziwiona, że jestem tu, a nie tam, pośród
łagodnych i wrażliwych Oazjan. Autor poruszył tu mnóstwo kwestii odnoszących
się do istoty człowieczeństwa; książka niejako jest dysputą filozoficzną z
samym sobą. Niemalże na każdej stronie książki jest wspomniane istnienie Boga,
ale myślę, że nawet osoby antyreligijne nie będą tą książką urażone czy do niej
zniechęcone. Można powiedzieć, że pomimo całej swojej intensywności, kwestie
Boga i religii były tu poruszane bardzo łagodnie i neutralnie, a zarówno główny
bohater, jak i autor, pozwalali osobom niewierzącym zachować własną przestrzeń.
Zresztą o tym mogłabym naprawdę długo rozmawiać, ale nie chcę was pozbawiać
radości odkrywania samemu.
Dużo słyszałam o geniuszu tego pisarza i po tej książce,
mojej pierwszej jego, stanowczo mogę potwierdzić wszystkie dobre opinie. Jest
coś ujmującego w jego sposobie pisania. Niby prosto, niby zwyczajnie, niby niemalże
nudno, a jednak niesamowicie płynnie, inteligentnie, zachwycająco. Zmusza
czytelnika do własnego odczuwania i przemyśleń. Potrafi też wstrząsnąć i wywołać
grozę. Przeżycia bohaterów zdawały się być niesamowicie realne. Moim jedynym
zastrzeżeniem jest tylko zakończenie. Chyba rzadko autorzy potrafią czytelnika
usatysfakcjonować w tych ostatnich chwilach. Tutaj się lekko zawiodłam. Kiedy
wiedziałam, że za kilka stron będzie koniec, napięcie wzrastało, czułam dziwny
niepokój, zastanawiając się co i jak, po czym dosłownie ostatnie półtorej
strony kompletnie mnie zawiodło. Może niepotrzebnie, ale… Chciałabym dowiedzieć
się, co dalej. Co z Beą, żoną Petera, co z naszą Ziemią, na której następowały
wszelkiego rodzaju kataklizmy? Co z ich wiarą? Tak, nawet to mnie nurtowało. Z
drugiej strony zakończenie jest bardzo smutne i niesamowicie symboliczne. W
czasie pisania tej książki, żona Michela, Eva, bardzo chorowała i na kilka dni
przed oddaniem książki do wydawnictwa zmarła. Odniosłam wrażenie, że to
wydarzenie ogromnie wpłynęło na treść książki, na wybrnięcie pisarza z pewnych
wątków i na samo zakończenie. Peter jest bardzo zagubiony, ale nie traci
nadziei. Kiedyś się z Beą spotkają. To takie symboliczne.
Nie mogę też nie wspomnieć o wspaniałym projekcie
okładki. Osoba „niewtajemniczona” widzi kroplę wody i przypadkowe esy floresy,
ja już wiem, że to wizualizacja niesamowitych wirów deszczu i wiatru
istniejących na Oazie. Wspaniale się to komuś udało. Do wydawnictwa mam tylko
zastrzeżenie o jakość materiału, z którego wykonano te złote wzory. Strasznie
się ścierają, kiedy trzyma się książkę w rękach. Po skończonej lekturze książka
nie wygląda już tak pięknie, jest powycierana i wyblakła. Ogromna szkoda, bo to
jedna z najładniejszych okładek jakie widziałam.
„Księgę dziwnych nowych rzeczy” bardzo polecam,
szczególnie jeśli szukacie powieści pięknych i niebanalnych.
„Księga dziwnych nowych rzeczy” Michel Faber, wyd. WAB
2015, str. 590
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz