O „Czarodziejach” naczytałam się i nasłuchałam tyle
mieszanych recenzji, że aż głowa od tego boli. A większość nawet była
negatywna, choć zdarzały się i takie, które rozpływały się w zachwytach nad
wspaniałością tego dzieła. Wszystko to działo się w anglojęzycznych stronach
świata, bo z polskimi recenzjami się nie spotkałam (Nie to, że szukałam. Byłam
zdziwiona, że w ogóle to u nas wydano). Książkę porównywano do Harry Pottera,
tylko dla dorosłych, do Narnii i wszystkich innych kultowych dzieł ze świata
magii. W dodatku na głównym bohaterze wieszano psy, wieszano jego i wieszano
autora. Że jak to można być nieszczęśliwym chodząc do szkoły magii?! Jak można
mieć depresję, zajmując się magią? Quentin jest rozpieszczonym bachorem i nie
wie, jakie ma szczęście. Niektórych jego depresja i malkontenctwo na tyle
odrzucały, że po wykrzyczeniu się, informowali, że rzucili książkę w diabły,
albo nie sięgnęli po tom drugi. Przecież gdyby oni (czytelnicy) mieli możliwość
studiować magię, to byliby przewiecznie szczęśliwi.
Pełna recenzja już niedługo.
„Czarodzieje” Lev Grossmann, wyd. Sonia Draga 2010, str.
493
Zawsze mnie intrygował ten tytuł, a ponieważ ostatnio
jakoś lepiej mi idzie czytanie powieści młodzieżowych (Może się cofam w
rozwoju, kto wie. Albo to kryzys wieku prawie średniego – coraz bliżej mi do
trzydziestki. O nienienie), to kiedy spotkałam się z kolejną pozytywną opinią
(oglądam za dużo BookTube), wypożyczyłam sobie tę książkę z biblioteki.
Szczerze – myślałam, że to książka o podróży dwójki nastolatków na Alaskę –
serio. Tak to sobie wyobrażałam. Okazało się, że Alaska to imię dziewczyny, a
rzecz się dzieje w prywatnej szkole z internatem. Dla wielu nastolatków to
kultowa powieść, mnie jednak ona trochę wynudziła. Po za tym widzę schemat,
według jakiego John Green pisze i to po prostu już nie wciąga, tak jak za
pierwszym razem. Ile razy można czytać o chłopaku, który jest życiową sierotą i
zakochuje się w najfajniejszej dziewczynie w szkole? Potem ona znika/ginie, a
on wyrusza w podróż (dosłowną, bądź w przenośni) jej śladami, aby ją znaleźć.
No wzruszająca historia. W dodatku denerwował mnie ewidentnie dydaktyczny
przekaz książki. Nastolatki piją, ale nie róbcie tego, to złe i oni to wiedzą.
Nie prowadźcie po pijanemu, bo skończy się to śmiercią. Itp. Itd. Rany. Zabija
to prawdziwą historię. Były dobre momenty, nawet wzruszające, w końcu John
Green lubi wyciskać w czytelnikach łzy. Może jestem jednak za stara na takie
powieści. Może jakbym miała szesnaście lat, to bym tę książkę ubóstwiała. Nie
wiem. Raczej po żadne inne jego książki już nie sięgnę.
„Szukając Alaski” John Green, wyd. Bukowy Las 2013, str.
320
Dalszy ciąg serii Lux. Po pierwszym tomie „Obsydian”
musiałam przeczytać dalszy ciąg. I nie rozczarowałam się. Poziom wciąż się
utrzymuje. Książki te są tak samo zabawne i wciągające, jak „Obsydian”. Relacja
Katy i Daemona się pogłębia, oboje trochę dojrzewają, a do tego Katy uczy się jak
funkcjonować ze swoimi nowymi mocami. Mamy emocjonującą akcję, nowych bohaterów
i dużo takich pytań jak „Co rząd robi z hybrydami? Czego chce od Luksjan? Gdzie
przetrzymuje brata Damona i jego dziewczynę?” Podoba mi się to połączenie thrilleru,
akcji, komedii i romansu. Książki są bardzo lekkie i przez to niesamowicie się
przy nich relaksuję. I naprawdę chcę wiedzieć, co dalej. Już się nie mogę
doczekać lektury tomu czwartego, bo „Opal” tak się zakończył, że chyba pierwszy
raz w życiu żałowałam, że kolejny tom od razu na mnie nie czeka. Zwykle lubię
sobie robić przerwę i nie czytam wszystkich tomów serii na raz, inaczej by mnie
to zmęczyło i znudziło. Tutaj mogłabym wszystko jednym ciągiem. Uwielbiam te
książki i gorąco je polecam żeńskiej części publiczności ;).
„Onyks”
Jennifer L. Armentrout, wyd. Filia 2014, str. 521
„Opal”
Jennifer L. Armentrout, wyd. Filia 2015, 496
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz