W tej powieści Murakami dotyka sensu egzystencji i swego
rodzaju depresji wynikającej z braku poczucia więzi z rzeczywistością. Główny
bohater jest oderwany od ludzi, żyje samotnie i nawet jego praca (dziennikarz,
wolny strzelec) nie jest w stanie przykuć go do życia. Do czasu, aż w snach zaczyna
wołać go dawna kochanka Kiki, która przyzywa go do małego hoteliku w odległym
mieście, w którym kiedyś oboje się zatrzymali. Tam główny bohater poznaje
recepcjonistkę Yumiyoshi, która jest duszą hotelu, piękną i intrygującą
trzynastoletnią Yuki, a także zostaje wciągnięty w inny wymiar na szesnastym
piętrze. Wydarzenia zapoczątkowane w tym hotelu prowadzą głównego bohatera do
poznania kolejnych ludzi oraz do wielu wydarzeń, które swoim dziwnym splotem i
surrealnością odzwierciedlają poplątane wnętrze głównego bohatera i mają za
zadanie połączyć go z rzeczywistością, aby wyzdrowiał i wrócił do siebie. Ale
czy tak się jednak stanie?
Pełna recenzja niedługo.
"Tańcz, tańcz, tańcz" Haruki Murakami, wyd. Muza S.A. 2013, str. 528
Po Murakamim miałam ochotę na coś lekkiego i nie ma wtedy
nic lepszego, niż prosta amerykańska literatura rozrywkowa. „Pierwszy grób po
prawej”, paranormalny kryminał połączony z romansem, doskonale się w tym sprawdził.
Charley Davidson to chodząca śmierć, a także prywatny detektyw. Duchy muszą
przez nią przejść, żeby na zawsze opuścić ten padół łez, a żeby zarobić na
życie Charley służy pomocą policji wykorzystując to, że może rozmawiać z
duszami zmarłych i często jest w stanie odkryć rzeczy, które inaczej zostałyby
na zawsze niewiadomą. A teraz, nie dość że rozwiązuje sprawę trzech
zamordowanych prawników, to jeszcze w snach nawiedza ją tajemniczy facet, o
którym nie może zapomnieć również na jawie.
To książka służąca kilku chwilom lekkiej rozrywki, nawet
nie była jakoś szalenie wciągająca, ale przyjemnie się czytało. Może kiedyś
przeczytam dalszy ciąg. Problem w tym, że sporo już takich książek przeczytałam
i choć czasem mam na nie ochotę, to później się okazuje, że wszystko już było i
mało co mnie zachwyca. Ale książka ok.
„Pierwszy grób po prawej” Darynda Jones, wyd. Papierowy
Księżyc 2012, str. 372
Demian. Demian. Od czego tu zacząć? To moja pierwsza
powieść Hermanna Hesse i pewnie nie ostatnia. Choć to się jeszcze okaże.
Demian. Historia młodości.
O tym, jak dziecko staje się młodzieńcem, aby stać się
dorosłym.
O tym, jak wiele własnych barier trzeba złamać.
I jak bardzo to boli.
Jak kłamstwo na zawsze zostawia ślad.
I jak daleko można zajść, aby potem wrócić po
przebaczenie.
Jak trudno zapomnieć i jak łatwo wszystko spamiętać.
Demian. Historia przeciwstawiania się swoim lękom.
Walka z własną podświadomością.
I czy po tym wszystkim można jeszcze mówić, że jest się sobą.
Kim tak naprawdę jest ta osoba?
Dziwię się, że ta książka nie jest szerzej znana, że nie
jest w szkole pozycją obowiązkową. To idealna książka dla dorastającego
człowieka, podająca szerokie pole do dyskusji na tak wiele ważnych tematów. To
książka, którą można pamiętać do końca życia, jeśli tylko przeczytało się ją w
odpowiednim momencie. Nie ze wszystkim się zgadzałam, co Hermann Hesse napisał,
zdecydowanie nie podobała mi się postać Abraxasa, trochę też mącił a propos
snów, mocno pachniało Freudem (co nie dziwi, „Demian” powstał po tym jak pisarz
poddał się psychoterapii u dr. Langa oraz mocno zainteresował psychoanalizą),
ale ogólnie całość bardzo mi się podobała i wiele elementów mogłam odnieść do
siebie.
Posłużę się cytatem, tym razem z okładki,
ponieważ uważam, że żadne moje słowa nie oddadzą tak dobrze istoty tej książki.
„Trzymasz w ręku jedną z tych książek, które stały się
rodzajem katechizmu dla wielu pokoleń poszukujących nowych wartości etycznych.
Ludzi, dla których często alternatywą wobec szarej, bezwartościowej
obyczajowości drobnomieszczańskiej stawał się cyniczny nihilizm. Bohater „Demiana”
to człowiek, któremu „ból egzystencji” kazał wystawić głowę ponad bezrefleksyjnie
przyjmowane stereotypy myślowe, by poszukiwać nowych dróg rozwoju. Bohater ów –
tak samo jak ci, których myśli i uczucia werbalizował Hesse – pragnie odnaleźć
prawdę o człowieczeństwie, dotrzeć do elementarnej istoty istnienia, wspólnej
dla całego kosmosu. Próbuje on odnaleźć drogę do miejsca, z którego wyrasta
uniwersalne prawo moralne, gdzie zacierają się różnice między skrajnościami:
etyką a instynktem; gdzie obecność skrajności jest przejawem pełni i gwarancją
harmonii.”
„Demian” Hermann Hesse, wyd. „Wydawnictwo Głodnych Duchów”
1990, str. 169
Trzeci tom, kontynuacja „Króla kruków” i „Złodziei snów”.
Blue, Gansey, Ronan i Adam wreszcie znajdują grób. Tylko, że nie jest to Glendower.
I wciąż nie ma matki Blue. Za to śmierć się zbliża i można wyczuć, jak jest
coraz bliżej, jak oddycha prosto w kark… To zdecydowanie mroczniejsza książka
od pierwszych dwóch. I bardziej koncentruje się na relacjach między bohaterami
i ich wnętrzach niż na samych wydarzeniach, choć oczywiście sporo akcji też tu
jest. Widać, jak każde z nich się zmienia i jak dojrzewa.
W trakcie czytania przyszło mi do głowy, że mogliby te
książki sfilmować. Wyszłyby świetne filmy YA, trochę nawet dziwne, ze jeszcze
tego nie zrobiono. Wybaczcie, że nie mam za dużo do powiedzenia, ale to trzeci
tom…
„Wiedźma z lustra” Maggie Stiefvater, wyd. Uroboros 2016,
str. 448
Książka, o której słyszałam na długo przed jej polską
premierą i też chciałam ją przeczytać. Każdy się nią zachwycał! Nie spotkałam
się z ani jedną złą opinią. W dodatku to książka o magii. O jej mroczniejszym
odcieniu. Mniam. Ja również powinnam być nią zachwycona.
Głównymi bohaterami są Kell, jedyny z dwóch żyjących
antari, czyli mogący podróżować pomiędzy światami oraz Lila, złodziejka z
Szarego Londynu, która dołącza do Kella w jego misji ratowania nie jednego, a
czterech światów! Autorka sięgnęła po trochę już oklepany pomysł z magicznym
Londynem i zrobiła z niego aż cztery Londyny, istniejące w alternatywnych
światach. Istnieją Londyn Czerwony, Biały, Szary i Czarny. Czerwony to ten
najlepszy, magiczny i najzdrowszy, Biały to świat zimny, wrogi, wygłodniały,
Szary nie ma magii, a Czarny to ten, w którym istnieje tylko magia i to w
najbardziej złej postaci. Ten świat jest odcięty od pozostałych, ale pewne
wydarzenie sprawia, że Kell musi się do niego udać. Czy idzie na pewną śmierć?
Co się wydarzy po drodze?
Ja naprawdę nie wiem, czym się wszyscy zachwycają.
Książka jest zdecydowanie przereklamowana, a już wypowiedź jakiegoś pisarza, że
„Akcja tak pędzi, że potrzebuje drugiego egzemplarza, bo w tym podarł kartki od
przewracania ich zbyt szybko” to już jakiś mało śmieszny żart. Akcja wręcz stoi
w miejscu do jakiejś 140 strony albo i dalej (na 140 spojrzałam jak długo już
znoszę tę nudę), a i potem wcale jakoś nie przyspiesza. Mam wrażenie, że przez
prawie pół książki autorka dzielnie, acz nieudolnie usiłuje nam przedstawić uniwersum,
jakie stworzyła, jego zasady, historię, to jak funkcjonuje teraz i kim jest
główny bohater. Niestety, całość wydaje się być płaska, pozbawiona barw, miasta
które niby są takie ważne dla fabuły są jakimś marnym tłem dla postaci Kella,
który miota się równie nieudolnie między Londynami, tu słuchając jakiejś
pozytywki, tam popisując się przed niemagicznym człowiekiem, tam wzdychając
ciężko w czasie rozmowy z królem. Dopiero postać Lili trochę urozmaica powieść
i wtedy można mówić o jakimkolwiek przyspieszeniu. Mimo to, wciąż odczuwałam
niedosyt. Mam wrażenie, że autorka rozpisywała się nie tam, gdzie powinna, a
tam gdzie powinna zaznaczyć tło, poszerzyć nieco plan wydarzeń, to właśnie
wtedy traktowała dany fragment najbardziej pobieżnie. W sumie szkoda, bo
mogłoby z tej książki wyjść coś o wiele lepszego.
Chociaż ostatecznie czytało mi się nienajgorzej, to wcale
nie jestem pewna, czy sięgnę po drugi tom. Szkoda mi chyba na to czasu. A
książkę uważam ze perfidnie przereklamowaną i ewidentnie na siłę wypromowaną (w
mediach zachodnich, nie wiem jak u nas, ale echa tej promocji są widoczne na
okładce i skrzydełkach książki).
„Mroczniejszy odcień magii” V. E. Schwab, wyd. Zysk i
S-ka 2016, str. 405
Najnowsza wydana u nas pozycja Maggie Stiefvater. Jak już
zdążyliście się przekonać, bardzo lubię jej powieści, styl pisania i wrażliwość
emocjonalną. Po „Grzesznika” sięgnęłam tym bardziej chętnie, gdyż jest to
nawiązanie do jej trylogii „Drżenie”, „Niepokój” i „Ukojenie”. Książki te
kocham i ostatnio nawet bardzo intensywnie je wspominałam, jako że dzieją się
na jesieni i w zimę, a my właśnie jesień powitaliśmy. Niestety, akcja „Grzesznika”
nie dzieje się w jesiennych lasach, a w słonecznym Los Angeles. Głównymi
bohaterami są postaci drugoplanowe wspomnianej trylogii – Isabel i Cole.
Autorka tym razem stworzyła romans w jego czystej postaci
i gdyby nie drobne epizody, kiedy Cole zamieniał się w wilka, książkę spokojnie
można by uznać za powieść obyczajową, a nie fantastykę. Isabel jest piękna i
boleśnie niedostępna. Jej lodowata otoczka nie dopuszcza do siebie nikogo. Zbyt
wiele razy została skrzywdzona, by pozwolić sobie komuś ponownie zaufać. Cole
za to wręcz przeciwnie - gwiazda rocka, pozornie otwarty na wszystkich, kiedyś
uznany za zmarłego, teraz usiłuje udowodnić wszystkim, że się zmienił. Kocha
Isabel i tylko ona utrzymuje go na powierzchni. Tyle tylko, że to ona też
najczęściej spycha go na samą krawędź. Dwie poranione istoty walczą ze sobą
samym, aby móc tej drugiej osobie wyznać, że ją kochają.
Hm… Co tu dużo mówić. Taki romans YA. Parę lat temu
byłabym zachwycona, teraz jakoś nie bardzo. Czytałam chyba tylko dzięki temu,
że napisała to Maggie Stiefvater, a ja jednak bardzo lubię jej pisarstwo.
Momentami powieść mnie nudziła. Nie dlatego, że była źle napisana, ale po
prostu sama tematyka. Mnóstwo takich historii kiedyś przeczytałam, a nawet sama
napisałam. Równie dobrze ta historia mogłaby być dowolnym fan fickiem, tyle
tylko że napisanym przez znaną pisarkę i wydanym.
Sięgnęłam po tę książkę, bo tęsknię za magią wykreowaną w
„Drżeniu”, ale tutaj kompletnie tego nie było.
Myślę, że książka spodoba się większości nastolatek i
wielbicielek młodzieżowych romansów. W tej kategorii wypada naprawdę super.
"Grzesznik" Maggie Stiefvater, wyd. YA! 2016, str. 429