Książka, o której słyszałam na długo przed jej polską
premierą i też chciałam ją przeczytać. Każdy się nią zachwycał! Nie spotkałam
się z ani jedną złą opinią. W dodatku to książka o magii. O jej mroczniejszym
odcieniu. Mniam. Ja również powinnam być nią zachwycona.
Głównymi bohaterami są Kell, jedyny z dwóch żyjących
antari, czyli mogący podróżować pomiędzy światami oraz Lila, złodziejka z
Szarego Londynu, która dołącza do Kella w jego misji ratowania nie jednego, a
czterech światów! Autorka sięgnęła po trochę już oklepany pomysł z magicznym
Londynem i zrobiła z niego aż cztery Londyny, istniejące w alternatywnych
światach. Istnieją Londyn Czerwony, Biały, Szary i Czarny. Czerwony to ten
najlepszy, magiczny i najzdrowszy, Biały to świat zimny, wrogi, wygłodniały,
Szary nie ma magii, a Czarny to ten, w którym istnieje tylko magia i to w
najbardziej złej postaci. Ten świat jest odcięty od pozostałych, ale pewne
wydarzenie sprawia, że Kell musi się do niego udać. Czy idzie na pewną śmierć?
Co się wydarzy po drodze?
Ja naprawdę nie wiem, czym się wszyscy zachwycają.
Książka jest zdecydowanie przereklamowana, a już wypowiedź jakiegoś pisarza, że
„Akcja tak pędzi, że potrzebuje drugiego egzemplarza, bo w tym podarł kartki od
przewracania ich zbyt szybko” to już jakiś mało śmieszny żart. Akcja wręcz stoi
w miejscu do jakiejś 140 strony albo i dalej (na 140 spojrzałam jak długo już
znoszę tę nudę), a i potem wcale jakoś nie przyspiesza. Mam wrażenie, że przez
prawie pół książki autorka dzielnie, acz nieudolnie usiłuje nam przedstawić
uniwersum, jakie stworzyła, jego zasady, historię, to jak funkcjonuje teraz i
kim jest główny bohater. Niestety, całość wydaje się być płaska, pozbawiona
barw, miasta które niby są takie ważne dla fabuły są jakimś marnym tłem dla
postaci Kella, który miota się równie nieudolnie między Londynami, tu słuchając
jakiejś pozytywki, tam popisując się przed niemagicznym człowiekiem, tam
wzdychając ciężko w czasie rozmowy z królem. Dopiero postać Lili trochę
urozmaica powieść i wtedy można mówić o jakimkolwiek przyspieszeniu. Mimo to,
wciąż odczuwałam niedosyt. Mam wrażenie, że autorka rozpisywała się nie tam,
gdzie powinna, a tam gdzie powinna zaznaczyć tło, poszerzyć nieco plan wydarzeń,
to właśnie wtedy traktowała dany fragment najbardziej pobieżnie. W sumie
szkoda, bo mogłoby z tej książki wyjść coś o wiele lepszego.
Chociaż ostatecznie czytało mi się nienajgorzej, to wcale
nie jestem pewna, czy sięgnę po drugi tom. Szkoda mi chyba na to czasu. A
książkę uważam ze perfidnie przereklamowaną i ewidentnie na siłę wypromowaną (w
mediach zachodnich, nie wiem jak u nas, ale echa tej promocji są widoczne na
okładce i skrzydełkach książki).
„Mroczniejszy odcień magii” V. E. Schwab, wyd. Zysk i
S-ka 2016, str. 405
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz