W czasie czytania książki, zastanawiałam się, jak napisać
tę recenzję? Co chcę przekazać? Co warto przekazać? Jak ułożyć zdania, akapity?
Co opowiedzieć, a co przemilczeć? Wybaczcie więc, jeśli miejscami wyda wam się
ten tekst chaotyczny. Ostrzegam też, że nie będę powstrzymywać się przed
zdradzeniem wydarzeń. Ta książka we mnie „siedzi” i muszę się wypowiedzieć.
Mam kilka „wow” po tej książce. Po pierwsze, to jak
bardzo jest doskonała. Ktoś się oburzy, że nic nie jest doskonałe, w takim
razie możemy pójść na kompromis. Jest naprawdę bardzo dobra. Posiada cechy
wybitnego kunsztu i życzę jej wszystkich możliwych nagród. Drugie „wow”, to
wiek autora. Mimo wszystko spodziewałabym się kogoś starszego. Na ogół młodzi
ludzie tak dobrze nie piszą. Okay, przesadzam z tym młodym. Właśnie sprawdziłam
jego wiek i ma czterdzieści trzy lata. Patrząc na zdjęcie myślałam, że około
trzydziestu pięciu. Ale i tak po książce spodziewałam się kogoś jeszcze
starszego. Trzecie „wow” to moc tej książki. Jest tak boleśnie realna, że chyba
za każdym razem jak ją czytałam, miałam doła. Nie przesadzam. Sporo podczas jej
czytania myślałam o sobie i o życiu ogólnie oraz… o śmierci.
Tytułowe pięć okien to pięciu bohaterów mieszkających w
Szanghaju. Phoebe, Gary, Yinghui, Justin i Walter. Ja dodałabym jeszcze
szóstego bohatera – Szanghaj. Miasto jest przedstawione jako brutalny stwór
pożerający marzenia, dający i zabierający według własnego widzimisię. To także
bezlitosna maszyna, w której dadzą radę istnieć tylko najsprawniejsze jej
części. Można to także interpretować jeszcze szerzej. Czytając o Szanghaju, a
żyjąc w Polsce, niestety widziałam wiele analogii zarówno do naszego kraju, jak
i po prostu do całego świata.
Zacznijmy od Phoebe. Początkowo jej imię mnie zmyliło,
myślałam, że jest na przykład z USA, ale nie. Tak naprawdę nie wiemy z jakiego dokładnie
kraju pochodzi, ale jest Azjatką, a Phoebe jest jej imieniem zachodnim. Chyba
mają tam taki zwyczaj. Phoebe ma marzenia i ambicje. Chce być kobietą z klasą.
Mieć pieniądze i bogatego męża, który zapewni jej bezpieczeństwo. Szuka
miłości. Oszukana przez koleżankę, która zwabiła ją do Chin, dziewczyna uczy
się „prawdziwego życia”. Aby osiągnąć swoje cele, które momentami wydają jej
się bardziej odległe niż sam księżyc, Phoebe studiuje poradniki. Jak dobrze
wyglądać, jak być perfekcjonistką, czego oczekują mężczyźni… Powoli zmienia
siebie, staje się kimś nowym. Na sekundę wydaje się, że wszystko, czego
pragnęła ma w zasięgu ręki…
Później mamy Gary’ego, na którego przykładzie przepięknie
widać blaski i cienie bycia supergwiazdą, szczególnie azjatyckiego popu.
Wyrwany z małej wioski gdzieś w Malezji, od młodego wieku szkolony do bycia
bożyszczem nastolatek. Nagle w wieku dwudziestu pięciu lat mu odbija, a cała
jego kariera legnie w gruzach. Kim jest Gary, jeśli jego życiem nie rządzi cały
zespół menadżerów, agentów i producentów? Kiedy nie ma pieniędzy i jest
ośmieszony przed milionami ludzi? Czy człowiek na scenie jest tą samą osobą za
zasłoniętymi oknami we własnym mieszkaniu?
Yunghui to około czterdziestoletnia bizneswoman, której
się dobrze powodzi, zanim obcy ludzie nie uwidaczniają jej marnej egzystencji,
a na horyzoncie nie pojawia się oferta życia. Kobieta wpada w wir nadziei,
obietnic, strachu, pragnień.
Justin pochodzi z możnej rodziny deweloperów,
podbijających Chiny, posiadających jedną z najstarszych w Singapurze firm.
Nagłe bankructwo rodzinnego biznesu jest szokiem, ale i możliwością odbudowania
życia.
Walter, jedyny bohater opisywany w pierwszej osobie. Zdaje
się potrząsać innymi postaciami niczym mistrz kukiełkami, chociaż pozornie nie
ma z nimi nic wspólnego. Pisze pod pseudonimem poradniki, które czyta Phoebe, a
każdy rozdział „Pięciu okien…” jest opatrzony tytułem, jakby wziętym z jego
porad. Trzeba uważać, bo samemu też można wpaść w jego sidła. Łapałam się na
chęci zapisywania tych „złotych myśli”.
Dlaczego poświęciłam tyle czasu na opisanie głównych
bohaterów? Aby opisać kunszt autora, to jak misternie powiązał ze sobą
wszystkie postaci. Każda z osób jest związana z przynajmniej jedną, jak nie
trzema albo wszystkimi osobami. Zachodzą tu relacje sięgające przeszłości,
mające posmak zemsty, ale również woli życia, bezwzględności i marzeń. Można
zadać pytanie, kto pierwszy kogo „zje”?
Autor opisał każdą z postaci tak realnie, że ma się
wrażenie, iż oni wszyscy tam żyją. Pomijam już wspaniałe pisarstwo Tash Awa.
Myślę, że to porażający ból egzystencji tych ludzi sprawił, że stali mi się tak
bliscy. Każde z nich dosłownie każdego dnia walczyło o przetrwanie, siłowało
się z niewidzialnym wrogiem jakim jest życie. Tu nie ma szczęścia. Jest tylko
praca, znój, bezsilność. A nawet gdy są pieniądze zapewniające podstawowe
potrzeby, to towarzyszy im samotność, smutek, lęk. W każdym z bohaterów mogłam
znaleźć część siebie, to było tak, jakby w danym zdaniu czy fragmencie, ja i ta
osoba stanowiliśmy jedność. Nasze przeżycia były takie same. Nasze odczucia i emocje
były takie same. Nasz ból i nadzieje były takie same.
Ja wiem, że życie nie jest tylko szarością i może być
piękne, ale podczas lektury tej książki, łatwo o tym zapomnieć. Tu jest
codzienna proza życia, odarta ze wszelkich upiększających łatek. I nie pomaga
nawet najdroższy na świecie szampan i limuzyna z szoferem. Nawet to ma posmak
goryczy. Siłą rzeczy ta książka powoduje pytanie „To po co ja żyję?” Aby tyrać
od rana do nocy, nigdy tak naprawdę nie mając tego, czego się pragnie? I co
jest tym pragnieniem? Dlaczego życie zamyka się takich ciasnych ramach
zdobywania najpotrzebniejszych rzeczy? Czasy jaskiniowców dawno minęły, ale nie
wyglądamy, jakbyśmy wyszli poza etap polowań na mamuta. Przeciwnie, wręcz się
ścigamy, kto dalej, wyżej, szybciej. Czy istnieją ludzie szczęśliwi? Kiedy tak
naprawdę czujemy się całkowicie bezpieczni? W ekskluzywnym penthousie? W
ramionach mężczyzny? Na kierowniczym stanowisku?
Tash Aw porusza wszystkie te zagadnienia, skłania do
refleksji, każe się zastanowić. Dotyka sedna człowieczeństwa dwudziestego
pierwszego wieku. A oprócz tego, prowadzi genialną grę z czytelnikiem.
Wiedziałam, że coś jest na rzeczy, że coś zaraz komuś wybuchnie prosto w twarz.
Literacko to także kryminał, historia zemsty. Tylko w rzeczywistości nie ma tu
winnych.
Ogromnie polecam, ale należy się wewnętrznie uzbroić. To
książka zbyt prawdziwa, by pozostać obojętnym. Myślę, że niektóre sceny i bohaterowie
wbudowali się we mnie na zawsze.
Zaciekawiłaś mnie tym Walterem i uwagą, by nie wpaść w jego sidła, lubię, jak różne wątki przenikają się wzajemnie (mam na myśli np. czytanie poradników jednego bohatera przez inną postać).
OdpowiedzUsuńOj, tutaj nawet przenika się jeszcze więcej. Chciałam to oddać w recenzji, chyba nie do końca mi się udało. Ale może to dobrze. Więcej rzeczy pozostanie tajemnicą :). Świetnie było czytać i łączyć różne wątki ze sobą i poznawać co ze sobą wspólnego mają bohaterowie :),
UsuńTakie łączenie wątków i bohaterów to najlepsze, co się może przytrafić. :) Właśnie tego szukam w książkach.
OdpowiedzUsuńWłaśnie zobaczyłam z jakiego bloga jesteś. No, to teraz koniecznie musisz przeczytać "Pięć okien..." a ja nie mogę się doczekać Twojej recenzji! :D
Usuńwow, pięknie napisałaś o tej książce.... u mnie ona narazie w kolejce.. ale wiedziałam że musze ją mieć jak tylko się ukazała. Bardzo jakoś tak emocjonalnie tąpnęło mną po przeczytaniu informacji zapowiadającej... czuję że gdzieś tam znajdę siebie.. i trochę się boję lektury.
OdpowiedzUsuńO, dziękuję :) No mówię, dla mnie ta książka jest niemalże straszna i miałam doła przez te kilka dni jak ją czytałam, ponieważ autor tak doskonale oddał tzw. szarą rzeczywistość. Wiadomo, że nie każdy dzień życia jest taki i że on skoncentrował się akurat na tych "gorszych" elementach, ale sposób w jaki to opisał, tak mega doskonale prawdziwie... Może trzeba jeść dużo czekolady podczas lektury ;).
UsuńBardzo lubię, kiedy w książce występuje kilku bohaterów, a ich historie w pewnym momencie łączą się i zazębiają, poza tym po takiej recenzji to mam ochotę pobiec do księgarni i kupić sobie tę książkę :)
OdpowiedzUsuńHaha, i o to chodzi ;D.
Usuń