„Insurgent” to druga część popularnej (Post utopijnej? Dystopijnej?
Ijnej?) serii „Divergent”. W pierwszym tomie zakochałam się już w czasie
oglądania filmu, ale powiem wam, że druga jest o wiele, wiele lepsza. Nagle „Divergent”
wygląda jak uogólniony wstęp.
W „Insurgent” mamy rozpad systemu frakcyjnego, a
przynajmniej ścierające się ze sobą siły. Erudite dąży do utrzymania ustalonego
porządku, Abnegation do upublicznienia jakiejś ważnej i wręcz przełomowej informacji,
a Factionless nagle zbiera siły i dąży do całkowitego rozpadu wszystkich
frakcji i ustalenia nowego porządku ze sobą u władzy. Dauntless są przedzieleni
na pół i część walczy po stronie Erudite, a część nie za bardzo wie, co ze sobą
zrobić. Do tej grupy należy Tris, której umysł jako Divergent pracuje zupełnie
inaczej i coś jej w tym wszystkim nie gra. Jako jedyna stara się działać dla
dobra wszystkich ludzi niezależnie od frakcji, a nie dąży do celów podjudzanych
własnym ego.
Ta książka była dla mnie prawdziwą ucztą pod każdym
względem. Po pierwsze, miałam wrażenie, że nagle styl autorki bardzo się
wzbogacił i pisała troszkę bardziej skomplikowanie, podając więcej informacji i
tworząc zdania złożone. Troszkę żartuję, ale chodzi mi o poczucie, że przy „Divergent”
miałam wrażenie powieści bardzo prostej, pisanej jakby typowo pod nastolatków,
a w „Insurgent” jakby poszła o stopień wyżej i postarała się, aby książka była
też odpowiednia dla dorosłych.
Po drugie, było tu więcej informacji na temat frakcji i
już zaczęło to wyglądać trochę bardziej logicznie niż w tomie pierwszym. Możemy
zajrzeć do wnętrza dystryktów Erudite, czy Amity i poznać szczegóły ich funkcjonowania.
I po trzecie, to co najbardziej mnie urzekło i co mnie
wręcz zachwyciło, to sposób przedstawienia bohaterów i ich relacji między sobą.
Głównie mówię o Tris i Tobiasie, ale pomniejsze postaci również nie zostały
potraktowane byle jak. Ogromnie mi się spodobał rozwój wewnętrzny Tris,
stopniowe fazy przez które przechodziła i rzetelne potraktowanie jej postaci od
strony psychologicznej. Autorka doskonale opisała i wykorzystała wątek żałoby
Tris (w tomie pierwszym zginęli jej rodzice, a ona sama zabiła własnego
przyjaciela). Dziewczyna jest targana poczuciem winy, żalem, dręczy ją chęć
zadość uczynienia i nieuświadomiony pęd do autodestrukcji. Autorka po prostu
wspaniale wplotła to w wydarzenia i dialogi, stopniowo rozwijając ten wątek
zarówno przed nami jak i przed samą Tris. Jeżeli zaś chodzi o Tobiasa, to
spodobało mi się, że ich relacja nie była słodka i tkliwa, a prawdziwa, taka
jak życie. Często się kłócili, ścierali ze sobą, nie rozumieli wzajemnie, ale
później godzili i docierali się. Autorka uczyniła ich ludzkimi i żadne z nich
nie jest przedstawiane jak bohater bez wad, przeciwnie. Oboje nie są bez winy i
po jakimś czasie to rozumieją.
Jeżeli zaś ktoś jest fanem Jeanine (są tacy? ;)), to mogę
powiedzieć, że i jej postać jest rzetelnie potraktowana i nawet są nam wyjaśnione
pobudki jej okrutnych poczynań (co nie usprawiedliwia masowych morderstw).
Po przeczytaniu części drugiej mogę stanowczo stwierdzić,
że to moja ulubiona seria tego typu. Jest bogata jak żadna inna. Czasami
surowa, dojrzała. Czasami wciąż nieco dziecinna, potrzebująca ciepła. Jak Tris.
„Insurgent”
Veronica Roth, wyd. Harper Collins 2013, str. 525
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz