Chociaż na blogu cisza, „za kulisami” dzieje się aż miło.
Od początku roku udało mi się przeczytać kilka książek, w bardzo miłej ilości
prawie cztery (dzisiaj skończę). W grudniu, w niektórych miesiącach tyle miałam
przeczytane przez dni trzydzieści, a nie 10. Dla niektórych może to mało
(słyszałam o jednej osobie która miała chyba sześć książek w tydzień), ale dla
mnie wynik super. I nie wiem, czemu tak rozprawiam o liczbach, bo nie one się
przecież liczą. (Łapiecie dowcip? Liczby się nie liczą? ;)). Przejdźmy do
rzeczy.
Nowy rok postanowiłam zacząć rozrywkowo i zamiast kończyć
„Nad Niemnem”, o którym będzie zaraz, przeczytałam „Kijem i mieczem” Kevina
Hearne. Jest to kolejny tom o przygodach naszego nieśmiertelnego druida (no
serio, miał tyle okazji do śmierci i wciąż żyje). Najśmieszniejsze jest
to, że książkę zaczęłam mniej więcej rok
temu, ale coś mi nie leżała i po kilku stronach odłożyłam. Teraz, po roku
wróciłam i ponownie się ubawiłam. To książka bardzo rozrywkowa, nie tylko ze względu
na akcję, ale chyba przede wszystkim na różne żarty językowe i kulturowe,
którym oddaje się autor. Pan Hearne jest nauczycielem języka angielskiego i
doskonale to widać w jego powieściach. Naprawdę druida uwielbiam, bo nie jest
to zwykła książka „zabili go i uciekł” (ach, jak to doskonale do naszego
Atticusa pasuje!), ale dzięki językowej pasji autora możemy doświadczyć czegoś nieco
bardziej inteligentniejszego, ubranego w bardzo rozrywkowe szatki. Jak dla mnie
super.
„Kijem i mieczem”
Kevin Hearne, wyd. Rebis 2013, str. 367
Kolejną książką przeze mnie przeczytaną, czy w tym
wypadku raczej dokończoną, bo zaczęłam w grudniu, jest „Nad Niemnem” Elizy
Orzeszkowej. Jak znajomym mówiłam, co aktualnie czytam, wszyscy patrzyli na
mnie pełnym niedowierzania wzrokiem, wykrzywiali usta i mówili „O nie, nigdy w
życiu” i „Ty chyba żartujesz, naprawdę to czytasz?”. A mnie wzięło coś na „polskie
klimaty” i zapragnęłam tę książkę przeczytać w trakcie lektury „Dziedziczki
Soplicowa”. Większość licealnych lektur ominęłam i pod tym względem mam duże
braki. Szkolne lektury czytałam pilnie do końca gimnazjum (jedynie „Dziady”
sobie odpuściłam), ale w liceum już nie mogłam. Każda zadawana książka wydawała
się być wtedy drogą przez mękę. Jednak czytając tę książkę dzisiaj, byłam w
stanie o wiele lepiej ją docenić, zrozumieć i przeżyć. I doszłam do wniosku, że
system szkolnictwa sam sobie wyrządza krzywdę, zadając takie książki tak młodym
ludziom i jeszcze „omawiając” je w tak beznadziejny sposób. Jak człowiek
17-letni, któremu w głowie jedynie życie towarzyskie i inne bzdety, ma odczuć i
zrozumieć życie chłopów pod koniec XIX wieku? Przecież to w ogóle nie ta skala!
Mi „Nad Niemnem”
bardzo się podobało, choć nie była to łatwa lektura. Miałam wrażenie, że
książce przydałaby się redakcja, poprawiająca sposób przedstawienia nam tekstu.
Może tylko mi to przeszkadzało, ale często się przez moment gubiłam w treści,
kiedy czytałam np. o Andrzejowej Korczyńskiej, a za chwilę w następnym zdaniu,
nie oddzielonym niczym oprócz nowego akapitu, nawet żadnej spacji pomiędzy
poprzednim akapitem a nowym, była już inna miejscowość i zupełnie inne
postacie, a treść poprowadzona tak, jakbyśmy to o nich przed chwilą czytali.
Oprócz tego małego mankamentu, czytałam z przyjemnością, poznając bardzo dobrze
opisanych bohaterów, ich skazy i zalety, opis wiejskiego wesela czy przepiękne
opisy więzi międzyludzkich (Justyna i Jan!).
„Nad Niemnem” to
bardzo piękna powieść, opowiadająca o miłości do ziemi, o radości płynącej z
pracy, o miłości do siebie nawzajem oraz o jej przeciwieństwach – trudzie i wysiłku,
jaki trzeba włożyć w zarządzanie majątkiem, o bolesnej utracie, śmierci, o tym
jak dobre intencje niepoparte mądrym działaniem mogą się skończyć bardzo źle. O
potrzebie wybaczania sobie i innym, o nauce jaka płynie po prostu z więzi
międzyludzkich.
Miałam drobne
wrażenie, że też była powieść z gatunku wychowawczych, mająca pokazać ludziom,
co jest dobre i jak się powinno żyć, ale naprawdę nie miałam nic przeciwko, bo
bardzo wzruszająco autorka to pokazała. Ze swojej strony polecam.
„Nad Niemnem” Eliza
Orzeszkowa, wyd. Czytelnik 1954, str. 285
I ostatnia omawiana dzisiaj książka, to „Rzecz o
zbłąkanej duszy” Siergieja Sadowa, tom 1. Książka, przy której chichotałam jak
najęta i naprawdę świetnie się ubawiłam, skończywszy ją w półtora dnia. Kiedyś
tak czytałam każdą książkę i wybierałam je dokładnie z tego gatunku. Ta książka
przypomniała mi, jak kiedyś, dobrych parę lat temu „połykałam” książki.
„Rzecz o zbłąkanej duszy” to historia nastoletniego diabła
Ezergila, który żeby nie zostać na drugi rok w tej samej klasie, musi wypełnić
zadanie, które dostał na praktyki. Ale ponieważ ma wujka anioła, a ten
ewidentnie marzy o przeciągnięciu Ezergila na anielską stronę mocy, pokrętnie
musi pomóc duszy pewnej kobiety, a nie jej zaszkodzić. I chociaż Ezergilowi się
wydaje, że knoci i psoci ile wlezie, to ostatecznie czyni wiele dobrego. A do
tego zakochuje się w anielicy, którą mu wujek przysłał do pomocy… Ezergil jest
bardzo inteligentnym młodym czło… e, diabłem i obserwowanie jego poczynań oraz
czytanie jego komentarzy (narracja pierwszoosobowa) jest czystą rozrywką.
W dodatku autor przedstawia ciekawą, choć nie do końca
oryginalną wizję piekła i nieba i tworzy bardzo udany świat. Niby ludzki, ale
jednak inny. Jeżeli lubicie się pośmiać, to gorąco zachęcam do tej książki. Ja
mam jeszcze tom drugi do przeczytania i już zacieram rączki ;).
„Rzecz o zbłąkanej
duszy, tom 1” Siergiej Sadow, wyd. Fabryka Słów 2008, str. 398
Nadmienię jeszcze, że lata około 2008, to był właśnie
złoty wiek fantastyki na naszym rynku, a Fabryka Słów królowała. Ile ja ich książek
wtedy przeczytałam! Cieszę się, że coś mnie wtedy ominęło, abym dzisiaj mogła
doświadczyć ówczesnej radości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz