
Stephane Breitwieser ukradł na przestrzeni siedmiu lat prawie trzysta dzieł, których łączna suma opiewa na ponad miliard dolarów. Żadnego z nich nie sprzedawał, wszystkie umieszczał w swoich dwóch pokojach w domu, w którym mieszkał razem z matką i swoją dziewczyną wspólniczką. Jego miłość do sztuki była tak wielka, że nie potrafił się powstrzymać przed sięganiem po takie przedmioty jak malarstwo flamandzkie, róg myśliwski z XIII wieku czy złocone przedmioty z wieku XVIII.
W tej dwustu stronicowej książce Stephane opowiada o swoich kradzieżach, o ich genezie, przeprowadza powierzchowną psychoanalizę i stara się zrozumieć dlaczego zaczął kraść. Szczęście które mu dopisywało przez te siedem lat w końcu się od niego odwróciło i w 2001 został zatrzymany przez szwajcarską policję, co skończyło się łącznie pięcioma latami w więzieniu zarówno szwajcarskim jak i francuskim.
Czytało mi się dobrze, chociaż dialogów praktycznie nie ma, a ciąg wyczynów Breitwiesera ciągnie się przez ponad sto stron. Z rozbawieniem podzielałam spostrzeżenia Stephane’a na temat zabezpieczeń muzeów, inteligencji strażników a nawet kustoszów – strażnicy pilnują odwiedzających, a nie eksponaty i bardzo często kradzieże obrazów zauważano po kilku dniach, a raz się zdarzyło, że nawet po czterdziestu pięciu dniach nie zauważono skradzionego przedmiotu. Natomiast kiedy Breitwiesera zatrzymano i przeprowadzano śledztwo, kustosz jednego z muzeów upierał się, że u nich takiego przedmiotu nie było…
Historia ta kończy się smutno dla wielu dzieł sztuki – zostają zniszczone przez matkę Stephane’a albo tak schowane, że do tej pory ich nie odnaleziono, ponieważ kobieta nie chce nikomu o nich powiedzieć. Zresztą zniszczenie tych dzieł sztuki kończy się dla niej źle. Z kradzieżami syna nie miała nic wspólnego, ale za zniszczenie dostała trzy lata więzienia, na szczęście część wyroku spędziła z elektroniczną bransoletką na nodze.
To książka dla tych, którzy są ciekawi prawdziwej historii o złodzieju sztuki. Ja do takich ludzi należałam i biografia Stephane’a mi się spodobała. Poza tym, dzięki niemu mam teraz przeogromną ochotę na wycieczki po muzeach. Nie, nie w celu kradzieży, a w celu nacieszenia się pięknymi przedmiotami z przeszłością. Choć jak on słusznie zauważył, człowiek chce dotknąć dany przedmiot, powąchać, żeby go poczuć, żeby cofnąć się w przeszłość. Muzea są zimne i bezlitosne – człowiek pragnący takich przeżyć nie znajdzie ich w tych marmurowych przybytkach. Dlatego kradł.