czwartek, 26 kwietnia 2012

Stos kwietniowy i 30 dni z książkami, dni 13-15




Jakie książki, każdy widzi. Kolejny prawie całkowicie mój stos, tylko dwie książki dostane do recenzji. Robię postępy w byciu jeszcze większym molem ;p. Powiem jedynie, że:
"Wszystko dla niej" Diany Palmer kupiona dla mamy, ale też ją przeczytam (ostatnio coś mi osobliwie wróciła ochota na łagodniejsze klimaty).
"The Fountainhead" Ayn Rand, w Polsce wydane jako "Źródło". Książka nigdzie niedostępna poza Allegro gdzie skandaliczna cena wynosi 90zł. Kupiłam na eBay za 5zł, z przesyłką za 30.
"Still reading Khan" Mushtaq Shiekh. Biografia Shah Rukh Khana. Ostatnio mnie bardzo inspiruje, więc na jedyną porządną biografię napaliłam się straszliwie. W Polsce również niedostępna (chyba że ktoś ma 400zł), więc także zakupiona na eBay. Mój prezent urodzinowy :)). I jest wielka, ciężka (około 5kg) i cudowna. Może kiedyś napiszę o niej coś więcej.

A to książki, które kupię, jak tylko będę miała pieniądze. Już bardzo, ale to bardzo nie mogę się doczekać.

Dramatyczny telefon zmusza Anitę Blake, aby udała się do małej miejscowości w Tennessee, spiesząc z pomocą swemu dawnemu kochankowi Richardowi, oskarżonemu o brutalny gwałt. Richard jest wilkołakiem, ale tę tajemnicę zna tylko Anita. Jeśli nie uda się jej wyciągnąć go z więzienia w ciągu paru najbliższych dni, jego sekret zostanie ujawniony, nadchodzi bowiem pełnia księżyca. Anita uczyni wszystko, aby tajemnica Richarda nie wyszła na jaw, narażając się na starcie z całą zgrają skorumpowanych gliniarzy, dla których ludzkie życie znaczy tyle co nic - w leśnych dołach pełno jest ciał tych, którzy ośmielili się z nimi zadrzeć. Jednak Anita Blake nie jest zwykłą kobietą. Połączona tajemną więzią z Jean-Claudem, Mistrzem Wampirów, nie podda się bez walki, nawet gdy wśród jej przeciwników znajdzie się żądny krwi i ludzkich ofiar demon z piekła rodem…

Zawrotne tempo, przemoc nieustannie tląca się w sercu Afryki – oto Informacjonistka – thriller z bohaterką, jakiej dotąd nie spotkaliście.

Vanessa Munroe ma dość nietypowe zajęcie: handluje informacjami – drogimi informacjami. Wśród jej klientów są korporacje, przywódcy państw i osoby prywatne. Pewien teksański miliarder wynajmuje ją, by odnalazła jego córkę, która zaginęła kilka lat wcześniej w Afryce. Zaintrygowana zagadką zaginięcia dziewczyny Munroe wraca do krainy swego dzieciństwa, gdzie szybko odkrywa, że została zdradzona, odcięta od cywilizacji i pozostawiona na pewną śmierć. Żeby wydostać się z dżungli i uciec przed prześladującymi ją demonami, musi stawić czoło przeszłości, o której od dawna próbowała zapomnieć.

Autorka stworzyła wyjątkową postać – niezwykle inteligentnej, przenikliwej, silnej, ale i kruchej, walczącej o swoje miejsce w świecie pięknej kobiety – która będzie główną bohaterką także jej następnych powieści.

Ostatnio książki wywołują we mnie zdecydowanie więcej emocji, co chyba jest dobre, jako że często miewałam okresy niemalże zniechęcenia. Także... książkoholizmu ciąg dalszy. Zapraszam na 30 dni z książkami.

Dzień 13. Najukochańsza książka z dzieciństwa.

Zdecydowanie "Dzieci z Bullerbyn". I wszystkie baśnie. Wszyściusieńkie, ale najbardziej chyba braci Grimm. I przygody Pippilotty Viktualii Rollgardiny Pfefferminz Efraimstochter Langstrumpf, czyli Pippy Langstrumpf. I "Tajemniczy Ogród" i "Ania z Zielonego Wzgórza" ze wszystkimi częściami. Ale to już trochę starsze dzieciństwo. Tak jak "Harry Potter". Ach, jak ja wtedy uwielbiałam czytać!

Dzień 14. Książka, która powinna się znaleźć na obowiązkowej liście lektur w szkole średniej.

Hm, o szkole staram się zbytnio nie myśleć. I ciężko mi podać taką książkę. Książki czytam czysto rozrywkowo i raczej nie myślę o nich w kwestiach "czego można się z nich nauczyć", a chyba tego typu książki są wybierane do szkoły. Ale wiem, że "Duma i Uprzedzenie" mogłaby być. Jest tak świetnym opisem ludzkich charakterów, tak dobra psychologicznie, ale również dotycząca innego okresu, że mogłaby być. A ze współczesnych wsadziłabym do pierwszej klasy liceum "Światła pochylenie" Laury Whitcomb. Choć mam wrażenie, że obie by były koszmarem dla męskiej części klasy ;).


Dzień 15. Ulubiona książka traktująca o obcych kulturach.

Wstyd się przyznać, ale żadna mi do głowy nie przychodzi. Raczej nie czytam książek czysto podróżniczych czy antropologicznych. Choć kiedyś je czytałam, ale zdecydowanie żaden tytuł nie chce się przypomnieć. Chociaż, jeśli miałabym się uprzeć, to o obcej kulturze, chińskiej dokładnie, są wszystkie powieści Lisy See, którą uwielbiam. Także mogę wskazać "Kwiat Śniegu i sekretny wachlarz", "Miłość Peonii" czy "Sieć rozkwitającego kwiatu".

Przy okazji odkryłam, że jest już najnowsza książka Lisy See "Marzenia Joy", dalszy ciąg "Dziewcząt z Shanghaju".

W „Dziewczętach z Szanghaju” poznaliśmy dwie siostry, Pearl i May, uciekające do Ameryki przed koszmarem wojny z Japonią. Pearl była w ciąży, o czym nie wiedziała… Jest rok 1957. Jej córka, dziewiętnastoletnia Joy, zła na matkę i ciotkę, że nie wyjawiły jej prawdy, ucieka do Chin, by odnaleźć rzeczywistego ojca. Wchodzi w tamtejsze „wyższe sfery” nie wiedząc, jak niebezpieczny jest komunistyczny reżim… Dramatyczna opowieść o miłości, zdradzie i rodzinnych sekretach na doskonale opisanym tle epoki. See pisze tak obrazowo jakby sama to wszystko przeżyła.

Kolejna do kupienia. Moje finanse się załamują a ja razem z nimi... I tym pozytywnym akcentem skończę ;).

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

30 dni z książkami: Dni 9-12

Dzień 9. Książka wielokrotnie przez ciebie czytana.

Gdybym miała podać wszystkie wielokrotnie czytane książki, to wyszłaby spora lista. Bardzo lubię wracać do już raz czytanych książek, po to by ponownie znaleźć się w danym świecie, poczuć te same uczucia, emocje, znowu tego doświadczyć, bo tak bardzo to lubię. Podobnie zresztą jest z filmami. Jeśli nie znajdę filmu w danym klimacie, to wracam już do tego kiedyś obejrzanego. Jednak takimi najczęściej czytanymi książkami będą:
"Duma i Uprzedzenie" Jane Austen
Cała "Jeżycjada" Małgorzaty Musierowicz
"Wiedźma.com.pl" Ewy Białołęckiej
"Dziwne losy Jane Eyre" Charlotte Bronte
I lista mogłaby się ciągnąć dalej. Ale przyznam się, że kiedyś znacznie częściej powtarzałam książki. Miałam więcej czasu? Teraz tylko byle do przodu...

Dzień 10: Pierwsza książka przeczytana przez ciebie.

Trudno taką wskazać, kiedy czytanie rozpoczęło się w trzecim lub czwartym roku życia. Ale pamiętam taką cudną książeczkę o rudym kotku, który podróżował przez las i spotykał na swojej drodze inne zwierzątka (pamiętam wiewiórki i inne koty) ;).

Dzień 11: Książka, dzięki której zaraziłaś się czytaniem.

Taką również trudno wskazać. Czytam odkąd pamiętam i wątpię by to zaczęło się jakąś szczególną książką. Po prostu lubiłam znikać w innym świecie, poznawać inne istoty, ludzi i ich historie. Dla wielu osób taką książką był Harry Potter, czym szczyci się tylna okładka książki, ale ja już przed nim przeczytałam naprawdę dużo książek (powiedziałabym, że kilkaset, ale nie wiem czy liczba ta by sięgała stu czy może trzystu. Ile jest wstanie przeczytać dziecko między 4 a 11 rokiem życia, kiedy każdego dnia coś czytało?)

Dzień 12: Książka, która tak wycieńczyła Cię emocjonalnie, że musiałaś przerwać jej czytanie lub odłożyć na jakiś czas.

Hm... Kiedyś "Heroina" Tomasza Piątka. Po niej nigdy już nie sięgnęłam po żadną książkę o narkomanach i zdecydowanie nie sięgnę. Teraz nieco mnie śmieszy, że każdy 14-16 latek przechodzi przez fazę zaczytywania się w takich książkach. Innej książki nie mogę sobie przypomnieć, raczej przerywam czytanie kiedy książka mnie nudzi, a nie ta, która emocjonalnie wykańcza.

Jeśli ktoś chce, ponawiam zaproszenie do wzięcia udziału w zabawie! Pytania na każdy dzień tutaj.

niedziela, 22 kwietnia 2012

Biały gołąbek z Kordoby. Dina Rubina

Zachar Kordobin, główny bohater powieści „Biały gołąbek z Kordoby” to postać skomplikowana, choć w swoim poszukiwaniu ukojenia niezwykle prosta. Zachary jest malarzem, znawcą sztuki, z jego usług korzystają największe muzea, kolekcjonerzy dzieł sztuki i galerie. Ale nie tylko. Jako wspaniały fałszerz ma również kontakty z ciemną stroną tego świata, w którym zdawałoby się, że powinno być tylko piękno. Swoje życie spędza na odnalezieniu zabójców swojego najlepszego przyjaciela Andriuszy, a także na ucieczce przed mafią oraz sobą samym. Wyrzuty sumienia mogą być gorsze w skutkach niż mordercy, o czym na końcu powieści Zachar się dowie. Dina Rubina stworzyła powieść, w której mieszają się różne składniki. Mamy malarstwo, jeden z najpiękniejszych przejawów sztuki, ale zarazem jest okraszony fałszem i krwią. Mamy bohatera, który choć jest wspaniale wykształcony, znawca i koneser sztuki, niezwykle inteligentny (sprzedawał innym swoje obrazy jako dzieła wielkich twórców, często niefortunnie mało znanych), znający kilka języków to żyje gdzieś na skraju własnego ja, kochając wszystkie kobiety na ziemi (szuka w nich matki), w dodatku gnębiony przez poczucie winy. Na swojej drodze spotyka mnóstwo kobiet, które oddałyby za niego wszystko a on, choć je kocha, to zawsze zostawia. Ale nigdy nie zapomina. Taki z niego wspaniały mężczyzna. Nie przekonała mnie autorka tym swoim wizerunkiem wrażliwego samca alfa. Nie przekonała także i samą konstrukcją. Chociaż styl ma dobry i czasem wsiąkałam w daną scenę, to zbyt często znajdowałam coś, co mnie rozdrażniało i sprawiało, że musiałam odłożyć książkę na później. Czytana długo i z przerwami. Mam wrażenie, że pisarka jest dobra w tworzeniu pojedynczych scen, niezbyt długich. Dobrze jej wychodziło coś mocnego, krótkiego, męsko-damskiego z jakąś tęsknotą w tle, czyli sceny z kolejnymi pannami Zachara. Jednak to są pojedyncze akcenty a sama powieść jako całość niezbyt do mnie trafiła. Miałam wrażenie zapętlenia, zbytnie przykładanie wagi do wewnętrznego życia, chociaż przekładało się ono na rzeczywistość, w której żył obecnie jak i we wspomnieniach. Niestety nie jest to powieść o Nealu Caffrey’u z serialu White Collar, przez którego szczerze mówiąc, chciałam tę książkę przeczytać. Nie jest to nawet autobiografia Stephane Breitwiesera z „Wyznania kolekcjonera dzieł sztuki”, notabene prawdziwa. Ale może to tylko mój taki odbiór? Nie czytałam innych recenzji, więc nie mogę porównać reakcji. Może po prostu jestem teraz w innym nastroju na zupełnie inne powieści? Dlatego ani nie zniechęcam, ani nie polecam. Za książkę dziękuję wydawnictwu MUZA SA. „Biały gołąbek z Kordoby” Dina Rubina, wydawnictwo MUZA SA, str. 557 *Chciałam oznajmić, że sprawa tak brzydko ułożonego tekstu, czyli nierozklejonych akapitów nie jest moją winą. Odpowiedzialność za to ponosi całkowicie nowy, w tej chwili denerwujący mnie blogger, który coś zmienia, kiedy nikt o to nie prosił. Więc lepiej niech naprawi co popsuł, bo odechciewa mi się cokolwiek publikować, a chciałam jeszcze zrobić kolejny dzień z "30 dni z książkami".

piątek, 20 kwietnia 2012

Pod nocnym niebem. Rachel Hore

Ten dom z okładki nieodmiennie kojarzy mi się z domem Bennetów z „Dumy i Uprzedzenia” i żeby było zabawnie, to w książce występują Bennettowie. Ale nie mieszkają w tym domu. Do tego bez przerwy nazywam książkę „Dom snów” zamiast poprawnym tytułem „Pod nocnym niebem”. Nie wiem dlaczego. Aczkolwiek mój wyimaginowany tytuł ma bliżej do oryginalnego „Miejsce sekretów”. Ale może opowiem wam co nieco o treści.

Główną bohaterką jest Judith zwana Jude. Pracuje w domu aukcyjnym w Londynie, a jej pracą jest pozyskiwanie cennych staroci. W jej ręce wpada kolekcja Anthony’ego Wickhama (znowu jakieś nazwisko z „DiU”!) osiemnastowiecznego astronoma, który spędził życie na badaniu nieba nad swoją posesją w hrabstwie Norfolk. Tak się składa, że Jude pochodzi z tamtych rejonów, a jej babcia za czasów swojego dzieciństwa mieszkała w Chatce Gajowego na terenie posiadłości. Po przyjeździe Jude odkrywa, że jej siostrzenica Summer jest dręczona w nocy przez ten sam koszmar senny, który i ją dręczył, i w trakcie swoich badań nad pamiętnikami Anthony’ego zaczyna się zastanawiać czy to wszystko nie wiąże się z wieżą zwaną folly, którą astronom wybudował by móc lepiej obserwować niebo. Więcej nie zdradzam, żebyście mieli również tyle samo radości w odkrywaniu kolejnych tajemnic jak ja.

Powieść ta zdecydowanie należy do literatury kobiecej, ale dzięki ogólnej tajemniczości jaka tam panuje pozbawiona jest zbytecznej ilości sielankowości i słodyczy, choć bez przesady. Ogólnie rzecz biorąc wielbicielki takiej literatury będę w pełni usatysfakcjonowane lekturą. Styl autorki, choć miejscami dość prosty i pozbawiony szczególnego rysu charakteru, że tak to określę, jest bardzo przyjemny i skutecznie kreśli kolejne sceny, które bez problemu się w naszej wyobraźni pojawiają. Autorka bardzo mnie zaskoczyła scenami z przeszłości, które były o wiele lepsze niż te z teraźniejszości. Niezwykle plastycznie oddała osiemnastowieczne czasy posiadłości. Pochwalić należy także jej bohaterów, bo chociaż posiadali wyczuwalne cechy autorki, w końcu to z jej głowy się narodzili, to każdy z nich był odrębną postacią, z własnym wyrazistym charakterem, np. siostra Jude, Claire. Kocha siostrę, ale i jej nienawidzi, a wszystko to kłębi się w niej od czasów dzieciństwa i im bardziej zagłębiamy się w powieść tym lepiej jest nam dane ją zrozumieć.

No i klimat książki, niby łagodny i przyjemny, ale jak doszło co do czego (do folly), to można było przejąć atmosferę tego miejsca i mieć poczucie czegoś mrocznego. Jak się wszystkie tajemnice rozwiązują, tego oczywiście nie zdradzę, ale gorąco polecam zajrzeć do książki, bo to naprawdę dobra powieść.

„Pod nocnym niebem” Rachel Hore, wyd. Prószyński i S-ka, str. 575

czwartek, 19 kwietnia 2012

30 dni z książkami. Dni 6-8

Dzień 6. Książka przy której płaczesz.

Mam dwie takie i trudno powiedzieć, że przy nich płaczę, w czasie ciągłym, bo czytałam tylko jeden raz, ale tak się przy nich spłakałam, że nadal to pamiętam. Generalnie książki przy których płaczę, należą do rzadkości, bo bardzo często płaczę na filmach i to w zupełnie głupich momentach. Ale wracając do tematu. Książki, przy których tak się spłakałam to "Kwiat Pustyni" Waris Dirie i "Spotkamy się pod drzewem Ombu" Santa Montefiore.

Pierwszy tytuł to autobiograficzna opowieść znanej w latach 90 etiopskiej modelki, Waris Dirie. Opowiada o swoim życiu na pustyni, kiedy była małą dziewczynką, podróży do Londynu, życiu tam aż wreszcie odkryciu przez ważną postać ze świata mody. Jest to opowieść pełna bólu, tym bardziej odczuwalnego bo dotyczącego serca kobiecości. Uważam, że nie ma kobiety, która mogłaby pozostać całkiem obojętną na relację Waris.

Druga książka to argentyńska saga rodzinna rozgrywająca się na tle wielu lat, ale jej główną bohaterką jest dziewczyna (wybaczcie, nie pamiętam już imienia, czytałam z 9 lat temu), która zakochuje się w swoim kuzynie. Oczywiście ich miłość jest zakazana, mimo to przeżywają romans, później ona wyjeżdża do Londynu, tam układa sobie życie, ale całość jest tak przejmująco opisana, ta ich miłość, jej tęsknota, i to cudowne piękne drzewo ombu... Naprawdę przeryczałam całą książkę. Ale nie wiem czy teraz też bym tak płakała, wtedy miałam z 15 lat ;p.



Dzień 7. Książka, przez którą trudno przebrnąć.

Oj, tutaj miałabym listę tak długą, że zanudziłabym was na śmierć. Uwielbiam książki, ale równie mocno nie jestem w stanie niektórych czytać. W skrócie powiem, że jakieś 90% lektur gimnazjalnych i licealnych (te w podstawówce są fajne). Te na pewno. Ale konkretny tytuł... Hm... "Diabeł autobiografia" Tosca Lee. Tego się nie da czytać! Akcji brak (według autorki jakaś jest, ale weźcie), jakieś religijno-filozoficzne dywagowanie i główny bohater rozmamłany jak namoczona w wodzie bułka. Ble.


Dzień 8. Mało znana książka, która nie jest bestsellerem, a powinna nią być.

Podam "Pochylenie światła" Laury Whitcomb. Uwielbiam tę książkę, zasługuje naprawdę na wiele atencji, a jakoś na listach "przebojów" się o niej w ogóle nie słyszało. Szkoda, bo ogromnie polecam każdemu. Recenzję znajdziecie tutaj.

I to by było na tyle, idę obejrzeć najnowszy odcinek "Revenge" i spać. Jutro powinna pojawić się recenzja i być może kolejny dzień z książkami, o ile leń mnie nie złapie.

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

30 dni z książkami. Dni 3-5.

Zupełnie się nie nadaję do czegoś, co wymaga regularności. Ja nawet lekarstw nie potrafię brać, tak jak powinnam! Dlatego wzięcie udziału w zadaniu "30 dni z książkami", które wymaga systematyczności, było aktem spontanicznym i zupełnie nieprzemyślanym. Mam nadzieję, że nie sprawi Wam to zbyt większej różnicy, jeśli kilka zdań o jakiejś książce nie będzie się pojawiać codziennie a raz na wczas, jak dzisiaj. Mam wrażenie, że psuję akcję, ale cóż ^^.

Dzień 3: Książka, która cię kompletnie zaskoczyła.

Przyznam, że trochę nie rozumiem tego pytania. Książki mnie nie zaskakują. Zwroty akcji są wpisane w czytanie książek. Więc nie wiem. Czytam książkę i na te ileś godzin przyjmuję ją taką jaką jest. Więc mnie nie zaskakuje. Nie mam żadnego typu.

Dzień 4: Książka, która przypomina ci o domu.

Ha, takiej też nie ma, podejrzewam, że z tego względu, że po tylu przeprowadzkach przez które ja przeszłam raczej nie mam w sobie "domu". Ale za to podam tytuł serii, która stała się dla mnie domem, moją drugą rodziną i którą chyba będę czytać co jakiś czas do śmierci, a przynajmniej jeszcze bardzo długo. Na pewno zapoznam z nią moje dzieci. Mowa o "Jeżycjadzie" Małgorzaty Musierowicz. Stworzyła wiele postaci, które chociaż są do siebie podobne w podstawowym zarysie, to są niezwykle żywymi ludźmi, pełnymi uczuć i przeżyć, jakie targają każdym z nas. Pisarka stworzyła coś pięknego, ciepłego, pokazuje, że można kochać, być dobrym, że można śmiać się nawet z tego, co w pierwszym momencie wydaje się przykre, że życie choć potrafi "dokopać" to jest cudowne w swojej codzienności. Teraz, jak jestem starsza, widzę jak bardzo idealistyczne podejście przekazuje (szczególnie z połową bohaterów cytujących starożytnych myślicieli), ale nie zmienia to mojej sympatii do wszystkich książek z serii. Moje ulubione to "Szósta klepka", "Kwiat kalafiora", "Ida sierpniowa", "Kłamczucha" i... każda kolejna ;).

Dzień 5: Książka non-fiction, której czytanie sprawiło ci niekłamaną przyjemność.

"Huna" oraz "Bądź mistrzem ukrytego ja" obie autorstwa Serge Kahili King. Przy tym pytaniu zauważyłam jak mało czytam książek, które nie byłyby powieściami, choć na szczęście się to powoli zmienia.

piątek, 13 kwietnia 2012

Flawia de Luce: Badyl na katowski wór. Alan Bradley

Jakiś czas temu (raczej rok temu) przez blogi przeszła mała burza, która zauroczyła wszystkich, a na imię jej Flawia de Luce. Ta jedenastoletnia dziewczynka, o ponad przeciętnym umyśle, wielbicielka trucizn i chemii ogólnie podbiła moje serce pierwszą częścią swoich przygód „Zatrute ciasteczko”. Teraz, po tylu miesiącach, kupiłam nareszcie tom drugi „Badyl na katowski wór”.

Jest to zupełnie nowe śledztwo, z częściowo nowymi bohaterami, ale wielbiciele całego miasteczka Bishop’s Lacey nie będą rozczarowani, a wręcz jeszcze lepiej je poznają. Tak więc ponownie mieszkamy z Flawią w jej wielkim domu Buckshaw i spotykamy się z resztą rodziny. Ojcem zapalonym filatelistą, narcystyczną siostrą Ofelią zwaną Felą i Dafne, wielbicielką książek. W odwiedziny przyjeżdża także siostra ojca, ciotka Felicity. Nie zabraknie również Doggera, ogrodnika, lokaja i czego dusza zapragnie, czyli człowieka od wszystkiego oraz kucharki, pani Milton.

Tym razem Flawia ma nową zagadkę do rozstrzygnięcia, co powoli czyni od samego początku, powodowana zwykłą ciekawością i doskonałym zmysłem obserwacji. Wspaniała praca szarych komórek oraz intuicji prowadzi ją od jednej poszlaki do drugiej, choć niby nic nie zapowiada aby coś je łączyło. I nawet nie mogę powiedzieć kto ginie, ani kto jest podejrzany, bo żeby mieć niespodziankę, należy podejść do książki z całkowitą niewiedzą. Autor jak zwykle wspaniale podsuwa nam fałszywe tropy, niejednokrotnie zaskakujące, aby ostateczne rozwiązanie było zarówno proste jak i nie do pomyślenia.

Uwielbiam, nadzwyczajnie przygody Flawii uwielbiam. Przy „Zatrutym ciasteczku” jeszcze się na to nie zapowiadało, zważywszy, że napisałam iż czytało mi się okropnie wolno i jakby ciężko. Ale już wtedy ogromnie polubiłam Flawię, a z czasem, jak o niej myślałam, to tęskniłam jak za kimś kogo znam „na żywo” i bardzo chciałam się z nią znów zobaczyć. Duże ma tutaj znaczenie tło na jakim rozgrywa się akcja powieści. Alan Bradley bajecznie odmalował małe angielskie miasteczko lat pięćdziesiątych. Zrobił to tak sugestywnie, że można się zachwycać każdym najmniejszym szczegółem, który w dodatku dokładnie w swojej głowie ujrzymy, co jednak nie zawsze się zdarza przy różnych książkach. Atmosfera, spokojna, senna, ale przepełniona zabawnymi, charakterystycznymi postaciami, które poznajemy oczami Flawii przepływa przez nas równie spokojnie na każdej stronie. Ale to, że jest spokojnie, nie znaczy, że nudno, o nie. Flawia nigdy nas nie zanudzi, po prostu jest na to zbyt bystra, zabawna, za bardzo lubi wszędzie wtykać swój nos. Jest „wszędobylska”, jak powiedział jeden z bohaterów, ale nie pozbawiona taktu i opanowania. Jest niezwykle poważna jak na jedenastolatkę i jak na taki wiek ma aż za dobrze opanowaną psychologię dorosłych. Ale cóż, po prostu jest małym geniuszem i nie da się tego ukryć. Swoją wiedzą i spostrzegawczością przebija niejednego dorosłego, o czym sama nas informuje swoimi zabawnymi, ironicznymi komentarzami. W myślach oczywiście (większość Bishop’s Lacey ma ją za bardzo układną, przyjemną małą dziewczynkę).

Przygody Flawii de Luce polecam każdemu, szczególnie dorosłym, bo ci bardziej docenią wiedzę i osobowość dziewczynki. Już się nie mogę doczekać kolejnego tomu, który na szczęście również posiadam. Ale gdy go przeczytam, to już będę musiała czekać na wydanie czwartego tomu, bo niestety jeszcze nie wyszedł. Ach, i te okładki! Muszę przyznać, że doskonale oddają książkę. Ogromnie zachęcam do czytania.

„Flawia de Luce. Badyl na katowski wór” Alan Bradley, wyd. Vesper 2010, str. 362

30 dni z książkami. Dzień 2

Książka, którą lubisz najmniej.

Otóż taka chyba nie istnieje, a raczej istnieje mnóstwo, ale nie jestem wstanie podać ich tytułów. Należę do osób (choć mam wrażenie, że jesteśmy w mniejszości), nie mogących czytać książek, które się nie podobają. Jak coś mnie nudzi i męczy, to nie widzę sensu czytania tego i po prostu porzucam. I na pewno nie zapamiętuję tytułu...

czwartek, 12 kwietnia 2012

30 dni z książkami. Dzień 1.


Ewidentnie mi się nudzi bo tak sobie surfowałam w oceanie zwanym internetem i na falach zwanymi blogami, że trafiłam na bloga Moje Czytanie i świetny moim zdaniem pomysł (również nie jej własny, więc akcja zatacza coraz większe kręgi) - 30 dni z książkami. Zabawa polega na tym, że każdego dnia odpowiadacie na jedno z niemalże ankietowych pytań. Zapraszam każdego, kto ma ochotę!

Dzień 1 - Twoja ulubiona książka
Dzień 2 - Książka, którą lubisz najmniej
Dzień 3 - Książka, która Cię kompletnie zaskoczyła
Dzień 4 - Książka, która przypomina Ci o domu
Dzień 5 - Książka non-ficiton, której czytanie sprawiło Ci niekłamaną przyjemność
Dzień 6 - Książka, przy której płaczesz
Dzień 7 - Książka, przez którą trudno przebrnąć
Dzień 8 - Mało znana książka, która nie jest bestsellerem, a powinna nim być
Dzień 9 - Książka wielokrotnie przez Ciebie czytana
Dzień 10 - Pierwsza książka przeczytana przez Ciebie
Dzień 11 - Książka, dzięki której zaraziłeś się czytaniem
Dzień 12 - Książka, która tak wycieńczyła Cię emocjonalnie, że musiałaś przerwać jej czytanie lub odłożyć na jakiś czas.
Dzień 13 - Najukochańsza książka z dzieciństwa
Dzień 14 - Książka, która powinna się znaleźć na obowiązkowej liście lektur w szkole średniej
Dzień 15 - Ulubiona książka traktująca o obcych kulturach
Dzień 16 - Ulubiona książka, którą sfilmowano
Dzień 17 - Książka, którą sfilmowano i zrobiono to źle
Dzień 18 - Twoja ukochana książka, która już nie można kupić
Dzień 19 - Książka, dzięki której zmieniłaś zdanie na jakiś temat
Dzień 20 - Książka, którą byś poleciła osobie o wąskich horyzontach myślowych
Dzień 21 - Książka, która przyniosła ci wielką przyjemność, ale wstydzisz się przyznać, że ją czytałaś
Dzień 22 - Ulubiona seria wydawnicza
Dzień 23 - Ulubiony romans
Dzień 24 - Książka, która okazała się jednym wielkim oszustwem
Dzień 25 - Ulubiona autobiografia/biografia
Dzień 26 - Książka, którą chciałabyś przeczytać, a jeszcze nie jest napisana
Dzień 27 - Książka, którą byś napisała, gdybyś umiała
Dzień 28 - Książka, której przeczytania bardzo żałujesz
Dzień 29 - Autor, którego omijasz
Dzień 30 - Autor, którego wszystkie książki czytasz

Dzisiaj zatem rozpoczynam i ogłaszam Dzień 1.

Twoja ulubiona książka.

W pierwszym momencie nie wiedziałam, co odpowiedzieć, ponieważ jako typowy książkoholik miałam zbyt wiele typów a tym samym żadnego. Ale spojrzałam na swój regał, który specjalnie stoi na przeciwko mnie (uwielbiam na niego patrzeć :D) i po namyśle uznałam, że jest to "Duma i Uprzedzenie" Jane Austen. Brzmi tak sobie, gdyż spójrzmy w oczy, nie jest to literatura wyższych lotów a totalnie rozrywkowa. Ale nie można odmówić pannie Austen genialnie napisanych postaci, które dla tysięcy, jak nie milionów kobiet są wciąż jak żywe. Książka czytana wiele razy i wciąż nie powiedziałam jeszcze "To koniec". A zatem "Duma i Uprzedzenie" it is.

niedziela, 8 kwietnia 2012

Z Hajerem na kraj Indii. Mieczysław Bieniek

Najpierw opowiem wam o przedziwnym sposobie w jaki ta książka do mnie trafiła. Na początku marca miałam zdecydowaną fazę na Bollywood, które w takich właśnie fazach do mnie od czasu do czasu powraca. Codziennie lub co drugi dzień oglądałam jakiś nowy film, a miałam spore zaległości. Pod koniec tych dwóch tygodni zauważyłam rzecz następującą – Indie zaczęły same do mnie przychodzić. Widać tak bardzo skupiłam się na tym temacie, że wszechświat podsyłał mi to, na czym tak mocno się koncentrowałam – wyjaśnienie rodem z różnych nowatorskich poradników, ale ja akurat wierzę, nieważne czy w jednej książce jest to nazywane „sekretem”, a w innej „mocą własnej podświadomości”. W każdym razie, jednego dnia przychodzi do mnie sos curry Tikka Masala, nie widziany u mnie w domu od pół roku, drugiego jakaś indyjska przyprawa, trzy dni później odkrywam, że bluzka, którą właśnie kupiłam jest zrobiona w Indiach choć w większości bluzki są wykonywane w Turcji czy Chinach… W konkursie u Która Lektura, w którym wygrałam książkę, przemiła Viv dorzuciła czekoladkę... Jaką? – „Hot Masala from India”. A na deser zostawię właśnie recenzowaną książkę. Pewnego dnia zaglądam na pocztę, a tam powiadomienie z biblioteki, że czeka do odbioru „Z Hajerem na kraj Indii”. Przysięgam, że ani ja, ani nikt z domowników jej nie rezerwował… Trafiła na moje konto dziwnym doprawdy przypadkiem, choć jak ja to mówię: Nie ma przypadkowych przypadków. Po tym wstępie możemy przejść do części dalszej ;).

„Z Hajerem na kraj Indii” to niezwykle barwny zapis co ciekawszych elementów podróży Mieczysława Bienieka, którego miłośnicy podróży być może znają, ja spotkałam się z nim po raz pierwszy (bo i takich książek zwykle nie czytam). Zapis barwny, bo na każdej stronie znajduje się po kilka zdjęć wykonanych przez samego autora, a jak wiemy Indie są krajem niezwykle kolorowym. To także kraj wielu sprzeczności, a od podróżnika wymagający wiele plastyczności, którą na szczęście, wychowany w latach komuny autor, posiadał w ilościach wręcz nadprogramowych. Żeby dotrzeć w różne niedostępne rejony Indii, albo chociaż odbyć wycieczkę do jakiejś świątyni, trzeba się wykazać niemałym sprytem, refleksem i pomysłowością, inaczej można stracić majątek, zarówno na biletach wstępu jak i ten dosłowny – plecak i buty. Wymagana jest też spora doza cierpliwości, ponieważ to, co w Polsce byłoby nie do pomyślenia (mimo wszystko), tam jest czymś normalnym i nikt się z tego powodu nie buntuje. Zderzyły się dwa pociągi, a naprawa trwa trzy dni? Nic nie szkodzi, czekamy. Wejście na teren świątyni kosztuje 25 dolarów? Nic nie szkodzi, przechodzimy przez dziurę w ogrodzeniu a strażnikowi który przyłapał nas minutę później, mówimy tylko, że poszliśmy „w krzaczki”. Dobrze jest też umieć dostosowywać się do sytuacji i charakteru ludzi, z którymi przyjdzie nam się spotkać. Autor żołnierzom wciskał, że sam jest oficerem na wakacjach, a innym, że owszem, ma wymaganą pieczęć, choć to akurat był zakaz wstępu do innej części kraju… Może niektórzy się skrzywią na listę takich oszustw, ale bez tego można nie wyjść poza granice, a wiedzcie, że jest ich tam sporo.

Autor posługuje się językiem niezwykle swobodnym, dlatego bardzo dobrze się czyta, a dzięki zdjęciom można sobie dokładniej wyobrazić dane miejsce. Dla urozmaicenia od czasu do czasu dodaje także wspomnienia swojego własnego dzieciństwa, czy lat spędzonych w kopalniach, bo musicie wiedzieć, że kiedyś był górnikiem i takie zwroty (na szczęście wyjaśnione) śląskiej gwary również znajdziecie.

Książkę polecam każdemu, kto chciałby się w krótkim czasie dość pobieżnie rozeznać w różnych rejonach Indii, które są bardzo zróżnicowane i tak samo ciekawe. Ta książka to żaden przewodnik, ale może zainspirować i na chwilę przenieść w bardzo odległe miejsca. Przy okazji można się trochę pośmiać i doświadczyć mentalności zarówno wielu ludzi, jak i kraju jako jedności. Choć szczerze mówiąc, trochę też się pogubiłam, ponieważ autor niejako podzielił różne miasta i rejony Indii na oddzielne kraje, co trochę mnie zmyliło. Do każdego z nich trzeba mieć odpowiednie pozwolenia, aby wjechać, a nawet wyjechać. Taka Kalkuta na przykład. Myślałam, że to miasto, a zabrzmiało niemalże jak osobny kraj w kraju. Jak widać muszę się jeszcze wiele nauczyć, ponieważ moja wiedza o Indiach jest znikoma, a jak wiadomo, filmy Bollywood to bajki Disneya dla dorosłych ;). Podsumowując, książkę polecam, doskonała jako wakacje w pigułce, a słońce na zdjęciach jest oddane niezwykle sugestywnie.

„Z Hajerem na kraj Indii” Mieczysław Bieniek, wyd. Annapurna 2011, str. 320

czwartek, 5 kwietnia 2012

Kobiety z domu Soni. Sabina Czupryńska

„Kobiety z domu Soni”, jak sama nazwa wskazuje, to powieść o kobietach dla kobiet. Piękna okładka niezwykle przyciąga i sprawia, że chcemy zagłębić się w tę opowieść. A o czym ona jest? To historia pięciu kobiet: prababci Antonii, jej córki Julii, wnuczek Basi i Jagody oraz prawnuczki Soni. Oraz mężczyzn, którzy towarzyszą im w życiu, współtworząc je, ale mimo to pozostając w tle. To powieść zagłębiająca się w sferę kobiety, w jej wnętrze. Autorka ukazuje motywy, które kierowały bohaterkami przy ich działaniach, a także pokazuje jak wielką siłę sprawczą ma przeszłość, niemalże nie do zatrzymania. Jak łatwo popełnić pomyłkę, z którą później trzeba żyć, bo nie można jej odkręcić. Jak trudno wybaczyć, bo nigdy nie można zapomnieć.

Chciałabym, aby ta książka była tak piękna, jak to się zapowiadało. Tematyka wspaniała i bardzo mi bliska, bo lubię takie powieści i czasem mam na nie ochotę. Spodziewałam się czegoś podobnego do „Matki, żony, czarownice” Joanny Miszczuk i dlatego tę książkę zamówiłam. Niestety, sromotnie się pomyliłam. Sposób pisania jest wręcz niemożliwy. Ten styl… Żałuję, że nie miałam okazji wcześniej do książki zajrzeć. Jestem czytelniczką, która nie cierpi, wręcz chorobliwie nie trawi powieści napisanej w czasie teraźniejszym. Tak się nie da czytać!

- No, kochani, zaraz siadamy. Patrzcie, to już kolejna Wigilia. Jak ten czas leci! – wygłasza coroczne spostrzeżenie.
Wujek Olek zakasuje rękawy od błękitnej koszuli i kieruje się w stronę kuchni, pewnie po jakiś półmisek.
- Olek, podaj mi wody… Szybko – mówi Jagoda.”

Mam nadzieję, że ten fragment ilustruje mój problem z tą książką. Zdecydowanie wolę czas przeszły, jest bardziej plastyczny, widzę wszystko w niejakim oddaleniu, dzięki czemu mogę przyjrzeć się danemu obrazowi bliżej. Tutaj cały czas się czułam, jakby mi ktoś na siłę wpychał daną scenę w oczy, co niezmiernie mnie irytowało. Chciałabym by było „wygłosił coroczne spostrzeżenie”, „zakasał rękawy i skierował się do kuchni (i nie po jakiś, ale po półmisek śledzi, np.)” oraz „powiedziała Jagoda”. O ile by to poprawiło jakość odbioru książki!

Kolejnym, niestety dużym problemem, było wieczne cofanie się wstecz. Pani X stoi sobie na przyjęciu i nagle wspomina siebie na własnym ślubie. Pani Y patrzy na Panią Z i przypomina jej się dzieciństwo. Każde wspomnienie długie jak meksykańska telenowela, w dodatku z równym natężeniem produkowane. Od ilości postaci dostawałam kołowrotka i do tej pory nie do końca wiem o co chodziło. Wszystkie bohaterki jakieś trzepnięte, wszystkie mają żal o coś, a jedyną postacią, która polubiłam, ale która też strasznie żałowała, jest prababcia Antonia. Ona jedna nadawała tej historii jakiejś dozy opanowania, spokoju, ciepła. Ogólnie mętlik, rozgardiasz, chaos.

Wiem, strasznie krytykuję, już dawno mi się tak nie zdarzyło. Ale z ręką na sercu, dawno nie czytałam tak ciężkostrawnej książki. A szkoda, bardzo szkoda. Spodziewałam się czegoś lepszego. To debiut, może autorka się wyrobi. Może zmieni sposób pisania (zapomniałam wspomnieć o krótkich zdaniach! Wszystkiego w nadmiarze!), może…


„Kobiety z domu Soni” Sabina Czupryńska, wyd. Prószyński i S-ka, str. 471
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...