Trzeci tom z serii „Kroniki żelaznego druida” Kevina
Hearne. Drugiego nie recenzowałam, chociaż jak do tej pory jest według mnie
najlepszy, najwięcej się w nim dzieje i najbardziej się ubawiłam. Sami wiecie zapewne,
jak ciężko opisuje się kolejne tomy jakiejś serii. No bo co nowego można
powiedzieć, jeśli jest to kolejna porcja tak samo smakowitego dania? Przy
założeniu, że kolejnych tomów kiepskich serii nie czytacie ;). Mimo to, jakoś
mam ochotę opowiedzieć o „Między młotem a piorunem”.
Tym, którzy o Kronikach nie słyszeli, przedstawiam
Atticusa O'Sullivana (nazwisko nieprawdziwe), dwutysiącletniego druida, „jedynego bo ostatniego”. Wygląda
jakby miał dwadzieścia jeden lat i jest typowym rudowłosym Irlandczykiem.
Atticus prowadzi w Tempe, Arizona, małą okultystyczną księgarnię, ma psa, z
którym może telepatycznie rozmawiać, a rozrywki dostarczają mu przeróżnej maści
istoty od przyjaciół wilkołaka i wampira począwszy, na bogach z celtyckich i
nordyckich panteonów skończywszy. Oczywiście przeważająca część chce go
zabić. Jest zbyt cool.
Tym razem Atticus dotrzymuje obietnicy danej Leifowi
(wampir i jego prawnik) i zabiera jego oraz garstkę innych dziwacznych postaci
na wycieczkę do Asgardu, gdzie chcą się zemścić na Thorze, czyli krótko mówiąc
go unicestwić. Wyprawa trudna i niebezpieczna oraz niosąca za sobą ogromne
konsekwencje, które podejrzewam opadną na Atticusa dopiero w czwartym tomie.
Uwielbiam tę serię za poczucie humoru, za drobne żarty
językowe, których tu pełno (autor jest nauczycielem angielskiego), za
gadającego psa ze zrytą psychiką, za wszystkich bogów i boginie nieustająco się
plątające po kartach historii i za ogólny komiczny obraz znanych mitów i
utartych schematów. Nie brakuje tu wątków z przeróżnych krajów, nawet dość
często słyszy się o Polsce (Atticus zna się z polskim sabatem czarownic), a w
części trzeciej poznajemy Peruna, słowiańskiego boga piorunów. Podoba mi się
też ogólna koncepcja autora, to że nie zamyka nas w jednej konwencji, a w jego
świecie istnieją wszystkie panteony, z których każdy jest przypisany do swojego
regionu. Nie znaczy to, że grecki bóg wina nie może „zstąpić” do Arizony oraz
że Jezus nie może być czarny. Bardzo się zresztą ucieszył z tego koloru skóry,
jako że jest on o wiele bardziej zbliżony jego naturalnemu niż ten wybielony,
jakim uraczyli go Europejczycy (jakaś fobia?).
Uważam, że każdy może przeczytać tę serię, świetnie się
przy niej bawić, a przy tym dowiedzieć kilku rzeczy – trzeba tylko pamiętać, że
przedstawionych w nieco krzywym zwierciadle i okraszonych pewną dozą ironicznego poczucia
Kevina Hearne. Oklaski się też należą tłumaczce – genialna robota, nie czytałam
oryginału, ale widać dopracowanie i to, ile się musiała nagimnastykować, aby
przełożyć słowne żarty i utarczki bohaterów. Już się nie mogę doczekać części
czwartej, która trafi do mnie w marcu (chyba). Gorąco polecam.
„Między młotem a
piorunem” Kevin Hearne, wyd. Rebis 2011, str. 401
Kusisz :)
OdpowiedzUsuńSię wie ;)
UsuńTę serię trzeba przeczytać zwyczajnie, kocham ją <3 czekam na piątą część ^^
OdpowiedzUsuńDokładnie :) I pomyśleć, że był czas kiedy podchodziłam do niej sceptycznie :D.
UsuńTrzy części czekają na półce. Na czas :)
OdpowiedzUsuńLepiej powiedz "czas na" :).
Usuń