Czarna scena. Wypolerowane stopami drewniane deski. Ciemne grube kotary. Czarne ściany. Zapach potu, farby, kurzu i wielu lat istnienia. W pojedynczym snopie reflektora wiruje kurz. Stoisz z bijącym sercem na skraju sceny, na tej cienkiej linii, gdzie widzisz całą widownię, ale oni ciebie nie. Teraz jest pusto. Tylko ty i ta ciemna przestrzeń, którą trzeba oswoić. W której trzeba się przełamać. Trzeba siebie zabić, aby znów się narodzić. Denerwujesz się, nie wiesz czym. Przecież jesteś tylko ty. I on. Taniec jest magią. To gra duszy, jej piękno ukazane za pomocą ciała. Umieć tańczyć, to jak umieć latać, śmiać się i płakać. To jak umieć żyć. Wpatrujesz się w środek ciemnej podłogi. Sceny, na której za kilka dni zatańczysz. Stworzysz opowieść, a ludzie będą płakać. Będą odczuwać ból. Bo to opowieść o miłości. Tak pięknej, że aż bolesnej. Rozbrzmiewają pierwsze takty. Przełykasz ślinę. I ruszasz na podbój siebie. By przekroczyć granice. Znowu. I znowu.
poniedziałek, 25 lutego 2013
Taniec.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz