piątek, 24 maja 2013

Zabójcy bażantów. Jussi Adler-Olsen

Mam wrażenie, że w pewnych kręgach Jussi Adler-Olsen jest bardzo znany, ale poza tym wcale. Ja sama usłyszałam o nim zupełnym przypadkiem i teraz nacieszyć się nie mogę z jego istnienia. Za sobą mam już pierwszą część kryminalnej serii o podkomisarzu Carlu Morck (gdyby chciał, miałby już stopień komisarza w kieszeni), „Kobieta w klatce”, ale to „Zabójcy bażantów” są naprawdę warci przeczytania.

Pewnego dnia, tajemniczym sposobem, na biurku Carla w jego Departamencie Q pojawia się teczka z zamkniętą sprawą, której sprawca właśnie kończy swoją wieloletnią odsiadkę. Jednak parę poszlak wystarcza (oraz przekorna natura pana podkomisarza), aby Carl zaczął tropić. A jest gdzie. Na jaw wychodzi mętna przeszłość największych prominentów Danii. Ludzi, którym się nie grozi. Ale Carl nie daje się zastraszyć. Wraz ze swoim asystentem (zarówno śmiesznym jak i tajemniczym) Assadem, znajduje się coraz bliżej rozwiązania sprawy morderstwa dwójki nastolatków, a także całej serii pobić i kolejnych zabójstw.

I tu bym się chciała zatrzymać. Po lekturze „Kobiety w klatce” nie do końca rozumiałam, czemu w recenzjach znajdowały się takie określenia jak dreszcze, strach, mocne wrażenia, itp. Może ja jakaś nieczuła jestem, ale poza właściwemu kryminałom lekkiemu napięciu nie miałam żadnych mocniejszych wrażeń. Natomiast tutaj, w „Zabójcy bażantów”…

Boli bezmyślność, co ja mówię, bezduszność i okrucieństwo tych młodych ludzi (potem już dorosłych). Jak można kogoś bić, dopóki nie umrze i czerpać z tego radość? Jak można się cieszyć, że się kogoś tak skatowało, że do końca życia nie wyjdzie ze strachu na ulicę? Jak można bić na śmierć nie tylko niewinnych ludzi, ale i jeszcze bardziej niewinne zwierzęta. Nie wiem co bardziej odczułam. Okrucieństwo wobec ludzi, czy wobec tych całkowicie od nas zależnych i niczego nieświadomych zwierząt. Jussi Adler-Olsen stworzył coś, co naprawdę wywołuje dreszcze, a do tego smutek. Coś, co wstrząsa, sprawia, że zastanawiamy się jak jeden człowiek może tak zrobić drugiemu.

Na uwagę zasługuje też postać Kimmie. Wiemy, że przynależała do grupy przestępców. Wiemy, że ona też mordowała. Jesteśmy świadkiem, jak znowu kogoś zabija, choć tym razem niejako we własnej obronie. A mimo to jesteśmy z nią. Żałujemy, życzymy dobrze. Mamy nadzieję, że wszystko się dla niej lepiej ułoży. Co z tego, że ona też zabijała. I dlatego zakończenie nie do końca mnie usatysfakcjonowało (pomijając, że było kiczowate).

Mogę szczerze polecić „Zabójców bażantów”. To naprawdę mocny, świetny kryminał. Do tego uważam, że znacznie lepszy pod każdym względem od pierwszej książki autora. Lepiej napisany, bardziej zwarta i skomplikowana akcja, jak zwykle szczypta dowcipu i ironii też została zawarta. Z niecierpliwością będę wyglądać trzeciego tomu Departamentu Q, mam nadzieję, że zostanie wydany. A teraz marsz i czytać. Uważam, że nie trzeba zaczynać od „Kobiety w klatce”, każdą książkę można czytać osobno, choć oczywiście dla ogółu fabuły (prywatnego życia Carla i właściwej linii czasu) warto zacząć od początku. Polecam!

„Zabójcy bażantów” Jussi Adler-Olsen, wyd. Słowo/Obraz Terytoria  2011

5 komentarzy:

  1. Muszę przeczytać!

    PS Obserwuję i zapraszam do mnie : )

    OdpowiedzUsuń
  2. Książka jak najbardziej w moim guście:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Książka jak najbardziej dla mnie, zapisuje do listy priorytetów do przeczytania.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...