wtorek, 6 sierpnia 2013

Statek śmierci. Yrsa Sigurdardottir



Tym, którzy znają Yrsę Sigurdardottir, nie muszę jej przestawiać, a ci, którzy jeszcze jej nie czytali – musicie to szybko nadrobić. Yrsa to królowa mrocznych dreszczowców i tutaj słowo „thriller” jest użyte poprawnie, nie tak jak w większości przypadków, zdecydowanie na wyrost.

To dopiero moja druga książka tej islandzkiej pisarki, ale na pewno nie ostatnia. Jej książki sobie dawkuję i szczerze mówiąc, nie zawsze mam odwagę po nie sięgnąć. Horrorów nie oglądam, bo nie widzę nic fajnego w odczuwaniu strachu, takiego Kinga też jeszcze nie czytałam. Ale dla Yrsy robię wyjątek. Może to nie są typowe horrory, ale jeśli lubicie „Atmosferę” (tak, przez duże „A”), niewyjaśnione okoliczności i mroczne otoczenie, to są to powieści jak najbardziej dla was. Moim zdaniem bardzo dużym plusem jest cała kryminalna otoczka i to, że zwykle toczy się jakieś śledztwo.

„Statek śmierci” to ekskluzywna łódź, która sprawia wrażenie jakby na lodowatych islandzkich wodach znalazła się przypadkiem – bardziej pasuje do Morza Śródziemnomorskiego. Łódź wpływa do portu z wielkim hukiem. Bez pasażerów, bez załogi, na autopilocie, wbija się w port, niszcząc to i owo. Wokół statku krążą plotki o klątwie, o tym, że coś tam jest nie tak, a zniknięcie siedmiu osób, w tym rodziny z dwiema córkami, zdaje się to tylko potwierdzać. Thora, prawnik, która rozwiązała już niejedną tajemnicę, zostaje wynajęta przez dziadków dziewczynek do uzyskania pieniędzy z ubezpieczenia na życie, aby mogli wychowywać trzecią dziewczynkę, która została razem z nimi. Thora szybko odkrywa, że mnóstwo szczegółów się nie zgadza, gorzej, że przez to nie potrafi ułożyć ich w całość. Co się wydarzyło na pokładzie statku, dlaczego wszyscy zniknęli i o jakiej martwej kobiecie raportował kapitan przez popsute radio?

Wcześniej czytałam „Lód w żyłach” i muszę przyznać, że tam atmosfera była zabójcza i w porównaniu z nią „Statek śmierci” wydaje się być o wiele łagodniejszy, ale niech to was nie zwiedzie. Yrsa niesamowicie tworzy z najprostszych zdań klimat pełen grozy i otoczeni zimną wodą, granicami statku i dziwnym zapachem perfum zaczynamy popuszczać wodze naszej wyobraźni i wkrótce sami już nie wiemy, czy tu są duchy, a może statek sam w sobie jest jakimś potworem, a może tu żyje coś jeszcze innego… Najprostsze, realne wyjaśnienie wcale nam nie przychodzi do głowy. Autorka część książki oddała Thorze i jej śledztwu w czasie rzeczywistym, a część na ukazanie sytuacji na statku, zanim jeszcze wszyscy zniknęli. Stwarza to czytelnikowi całościowy obraz, ale wcale nie pomaga przestać się bać.

Żeby nie było tak różowo, to troszkę w tej powieści brakowało mi konkretnych działań Thory. To jej śledztwo było jakieś niemrawe i poza przekładaniem papierów na biurku i rozmowach z policją niewiele robiła. Oczywiście niewiele więcej mogła zrobić i jej praca polegała na wyławianiu ważnych informacji, niemniej jednak miałam wrażenie, jakby nic nie zrobiła i gdyby nie niewyparzona buzia Belli, jej sekretarki, śledztwo nadal by się toczyło.

„Statek śmierci” bardzo, ale to bardzo polecam. Autorka pisze wartko, kilkoma zdaniami potrafi sprawić, że będziemy bać się obejrzeć za siebie i oczywiście od książki zupełnie nie można się oderwać. Raz tak się w autobusie zaczytałam, że zupełnie nie wiedziałam gdzie jestem. Na szczęście okazało się, że do mojego przystanku jeszcze parę minut. Książkę przezornie przestałam wtedy czytać ;). Polecam!

„Statek śmierci” Yrsa sigurdardottir, wyd. MUZA SA 2013, str. 333

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...