Po wielu latach patrzenia na filmową Bridget Jones z
przymrużeniem oka i kiepskim wspomnieniu, kiedy raz usiłowałam przeczytać książkę
(kilka pierwszych stron było tak nudne, że przerwałam dalsze trudy), nastąpił
wiekopomny moment, kiedy w ramach relaksu (tak mnie naszło) po raz chyba
czwarty obejrzałam film „Pamiętnik Bridget Jones”. I nagle eureka. Zrozumiałam
dlaczego postać wykreowana przez Helen Fielding osiągnęła tak niesamowitą
popularność i na zawsze wpisała się w kulturalną pamięć sporej części
ludzkości. W związku z tym postanowiłam przeczytać książkę (wykorzystując
nabyte przy „Divergent” doświadczenie, postanowiłam sięgnąć po oryginał) i moje
oświecenie się pogłębiło!
Ale teraz na poważnie. Słowa „Bridget Jones” stały się
dla mnie synonimem pustej, głupiej idiotki. Jak niektórzy może wiedzą, zdarza
mi się porównywać do niej wiele innych książkowych postaci czy „klimatów”. W
swoim (głównie nastoletnim) życiu przeczytałam mnóstwo puściutkich, głupiutkich
powieści o kobietach dla kobiet. Tamtejsze bohaterki nic, tylko gadały o
facetach, jak ich zdobyć, a także co zrobić, jeśli po najnowszą torebkę Hermesa
„Birkin” czeka na liście przed nimi trzy tysiące innych kobiet i wszystkie
bogatsze od naszej bohaterki. Nieźle się bawiłam przy takich lekturach, mając
te piętnaście lat, ale wreszcie mi się znudziły. Wszystkie powstały tuż po tym,
jak Helen Fielding osiągnęła taki sukces swoją książką. Jednak nie mogłam się
bardziej mylić co do „Pamiętnika Bridget Jones”.
Owszem, styl tej powieści jest bardzo lekki i traktuje o
samych „bzdurnych” sprawach, gdyż taka jest właśnie Bridget. Niczym nieskażona,
spokojnie sobie żyjąca trzydziestoletnia singielka w Londynie. Pieniędzy nie ma
dużo, ale się o nie za bardzo nie martwi. Ma własne mieszkanie, pracę w
wydawnictwie (potem w telewizji), rodziców w domu poza Londynem… Jej
największym problemem jest waga i mężczyzna, a raczej nadmiar pierwszego i brak
drugiego. Przez całą książkę przeżywamy perypetie dziewczyny (jest tak
niepoważna, że trudno mi ją nazywać kobietą), które widzimy za pomocą jej
pamiętnika, często udokumentowane co do godziny. Czym się więc tak zachwycam?
„Pamiętnik Bridget Jones” to boski opis kobiecości w całym
jej bezwstydnym, chaotycznym i leniwym rozpasaniu. To nie jest zwykła
głupia książka o niczym, choć pozornie mogłoby się tak wydawać. Drogie
czytelniczki… To zapis nas samych. Może często lub nawet czasami
sparafrazowanych, specjalnie wyolbrzymionych (gdyż jest aż niesamowite, aby
wszystkie te cechy skumulowały się w jednej osobie), ale to wciąż my, płeć
żeńska. Stworzenia, które lubią rzeczy kolorowe. Lubią się zabawiać malowaniem
paznokci, przebieraniem się w nieskończoność, myśleniem o wszystkim i o niczym.
Rano nie możemy zwlec się z łóżka i godzinami się ubieramy, malujemy, pijemy
kawę, szukamy kluczy i co tam jeszcze się nie zmieści w tym czasie przed pracą.
Nasze lenistwo potrafi sięgać zenitu (tak jak Bridget zawsze przez cały miesiąc
przed Świętami planuję powysyłać kartki świąteczne i w dniu wigilii nadal nie
jest to zrobione). Zawsze znajdzie się świetna wymówka, aby coś odsunąć w
czasie, a teraz zrobić coś przyjemniejszego (jak na przykład obejrzeć odcinek
ulubionego serialu zamiast wykonania jakiejś ważniejszego zadania). „Bridget”
świetnie pokazuje w jak niesamowicie chaotyczny sposób działa kobiecy umysł i
jak nie kontrolowany, może zamienić się w (urocze) dziwadło. U Bridget fantazje
mieszają się z rzeczywistością, nie potrafi dostrzec rzeczy oczywistych, za to
zawsze zobaczy coś, czego nie ma. Mimo to jej kobieca intuicja nie zawodzi i
doskonale wie, kiedy jest zdradzana. Kocha i nienawidzi swojej matki, ojciec
jest dla niej słabą figurą, ma skłonności do oddawania serca seksownym rozrabiakom,
którzy porzucą ją następnego dnia. Jest neurotyczna, zakompleksiona,
niedowartościowana.
Nie mówię, że są to cechy godne pochwały. Można nad sobą
pracować – ona na przykład nigdy niczym się nie interesuje, chyba że
najnowszymi plotkami. Nie czyta książek, nie ma pojęcia o najważniejszych wydarzeniach
politycznych na świecie, a jej „biblią” jest Cosmopolitan. Za dużo pije, pali i
choć non stop jest na diecie, to wiecznie przybiera na wadze. Niemniej jednak w
przerysowany sposób jest każdą z nas, mniej czy bardziej. I chyba właśnie w tym
tkwi jej sukces.
Helen Fielding rzeczywiście stworzyła dzieło. W prosty,
przystępny i zabawny sposób ukazała wszelkie zawiłości kobiecego charakteru, ze
wszystkimi jego wadami i zaletami.
Na koniec jeszcze wspomnę o jednym. Nie wiem czy ktoś to
wcześniej zauważył (powinien!), ja przynajmniej nigdzie się nie spotkałam z
taką obserwacją – autorka na sto procent inspirowała się „Dumą i Uprzedzeniem”
Jane Austen. Można powiedzieć, że prawie skopiowała. Myślę, że po to, aby dodać
jeszcze więcej skondensowanego dowcipu do całej „konstrukcji” jaką jest „Bridget
Jones”. Rodzice Bridget to rodzice Elizabeth, jej matka to wykapana pani
Bennet, Mark Darcy to pan Darcy. Jest nawet scena w książce, w której Mark
Darcy stoi samotnie na przyjęciu, wyglądając bardzo bogato i dumnie, w dodatku
Bridget robi wtedy porównanie właśnie do pana Darcy’ego z „Dumy i Uprzedzenia”.
Później jego zachowanie, sposób bycia, ciągle wykapany pan Darcy. Na koniec
książki sytuacja zupełnie jakby przepisana z powieści Austen. Matka Bridget
ucieka ze swoim kochankiem za granicę, w „Dumie” młodsza siostra ucieka z
Wickhamem, odwiecznym wrogiem Darcy’ego.
Podsumowując, książka dostarczyła mi niesamowicie dużo
zabawy, ale i refleksji na temat istoty kobiecości. Nie wiem, czy nadal będę
porównywać lekkie powieści do „Bridget Jones”. Ta książka okazała się być nad
wyraz błyskotliwym i inteligentnym zapisem współczesnych kobiet. Autorce mogę
tylko pogratulować daru obserwacji i umiejętności przelania tego na papier.
Zastanawiam się, czy panowie czytający tę książkę, nie dostaliby od niej bólu
głowy… Polecam ogromnie!
„Bridget
Jones’s Diary” Helen Fielding, wyd. Picador 1998, str. 310
Dziennik B.J. czytałam już kilka ładnych lat temu, ale pamiętam, że mi się spodobał :). Dzieki temu, że był zabawny i dzięki tej prawdziwie babskiej bohaterce ;). Teraz miałabym chyba już problem ze spokojnym przeczytaniem tej książki - 8 miesięcy temu rzuciłam papierosy i chyba czytanie o ciągłym paleniu głównej bohaterki by mnie dobiło! :P
OdpowiedzUsuńhttp://garscwrazen.blogspot.com
Haha, z tym paleniem to prawda. Ona też ciągle je i zauważyłam, że w czasie czytania chętnie bym coś przekąsiła słodkiego ;).
UsuńA w oryginale teraz czytam "Dead Zone" Kinga, ale opornie mi to idzie... :P
OdpowiedzUsuń