wtorek, 26 sierpnia 2014

Bridget Jones's Diary. Helen Fielding

Po wielu latach patrzenia na filmową Bridget Jones z przymrużeniem oka i kiepskim wspomnieniu, kiedy raz usiłowałam przeczytać książkę (kilka pierwszych stron było tak nudne, że przerwałam dalsze trudy), nastąpił wiekopomny moment, kiedy w ramach relaksu (tak mnie naszło) po raz chyba czwarty obejrzałam film „Pamiętnik Bridget Jones”. I nagle eureka. Zrozumiałam dlaczego postać wykreowana przez Helen Fielding osiągnęła tak niesamowitą popularność i na zawsze wpisała się w kulturalną pamięć sporej części ludzkości. W związku z tym postanowiłam przeczytać książkę (wykorzystując nabyte przy „Divergent” doświadczenie, postanowiłam sięgnąć po oryginał) i moje oświecenie się pogłębiło!

Ale teraz na poważnie. Słowa „Bridget Jones” stały się dla mnie synonimem pustej, głupiej idiotki. Jak niektórzy może wiedzą, zdarza mi się porównywać do niej wiele innych książkowych postaci czy „klimatów”. W swoim (głównie nastoletnim) życiu przeczytałam mnóstwo puściutkich, głupiutkich powieści o kobietach dla kobiet. Tamtejsze bohaterki nic, tylko gadały o facetach, jak ich zdobyć, a także co zrobić, jeśli po najnowszą torebkę Hermesa „Birkin” czeka na liście przed nimi trzy tysiące innych kobiet i wszystkie bogatsze od naszej bohaterki. Nieźle się bawiłam przy takich lekturach, mając te piętnaście lat, ale wreszcie mi się znudziły. Wszystkie powstały tuż po tym, jak Helen Fielding osiągnęła taki sukces swoją książką. Jednak nie mogłam się bardziej mylić co do „Pamiętnika Bridget Jones”.

Owszem, styl tej powieści jest bardzo lekki i traktuje o samych „bzdurnych” sprawach, gdyż taka jest właśnie Bridget. Niczym nieskażona, spokojnie sobie żyjąca trzydziestoletnia singielka w Londynie. Pieniędzy nie ma dużo, ale się o nie za bardzo nie martwi. Ma własne mieszkanie, pracę w wydawnictwie (potem w telewizji), rodziców w domu poza Londynem… Jej największym problemem jest waga i mężczyzna, a raczej nadmiar pierwszego i brak drugiego. Przez całą książkę przeżywamy perypetie dziewczyny (jest tak niepoważna, że trudno mi ją nazywać kobietą), które widzimy za pomocą jej pamiętnika, często udokumentowane co do godziny. Czym się więc tak zachwycam?

„Pamiętnik Bridget Jones” to boski opis kobiecości w całym jej bezwstydnym, chaotycznym i leniwym rozpasaniu. To nie jest zwykła głupia książka o niczym, choć pozornie mogłoby się tak wydawać. Drogie czytelniczki… To zapis nas samych. Może często lub nawet czasami sparafrazowanych, specjalnie wyolbrzymionych (gdyż jest aż niesamowite, aby wszystkie te cechy skumulowały się w jednej osobie), ale to wciąż my, płeć żeńska. Stworzenia, które lubią rzeczy kolorowe. Lubią się zabawiać malowaniem paznokci, przebieraniem się w nieskończoność, myśleniem o wszystkim i o niczym. Rano nie możemy zwlec się z łóżka i godzinami się ubieramy, malujemy, pijemy kawę, szukamy kluczy i co tam jeszcze się nie zmieści w tym czasie przed pracą. Nasze lenistwo potrafi sięgać zenitu (tak jak Bridget zawsze przez cały miesiąc przed Świętami planuję powysyłać kartki świąteczne i w dniu wigilii nadal nie jest to zrobione). Zawsze znajdzie się świetna wymówka, aby coś odsunąć w czasie, a teraz zrobić coś przyjemniejszego (jak na przykład obejrzeć odcinek ulubionego serialu zamiast wykonania jakiejś ważniejszego zadania). „Bridget” świetnie pokazuje w jak niesamowicie chaotyczny sposób działa kobiecy umysł i jak nie kontrolowany, może zamienić się w (urocze) dziwadło. U Bridget fantazje mieszają się z rzeczywistością, nie potrafi dostrzec rzeczy oczywistych, za to zawsze zobaczy coś, czego nie ma. Mimo to jej kobieca intuicja nie zawodzi i doskonale wie, kiedy jest zdradzana. Kocha i nienawidzi swojej matki, ojciec jest dla niej słabą figurą, ma skłonności do oddawania serca seksownym rozrabiakom, którzy porzucą ją następnego dnia. Jest neurotyczna, zakompleksiona, niedowartościowana.

Nie mówię, że są to cechy godne pochwały. Można nad sobą pracować – ona na przykład nigdy niczym się nie interesuje, chyba że najnowszymi plotkami. Nie czyta książek, nie ma pojęcia o najważniejszych wydarzeniach politycznych na świecie, a jej „biblią” jest Cosmopolitan. Za dużo pije, pali i choć non stop jest na diecie, to wiecznie przybiera na wadze. Niemniej jednak w przerysowany sposób jest każdą z nas, mniej czy bardziej. I chyba właśnie w tym tkwi jej sukces.

Helen Fielding rzeczywiście stworzyła dzieło. W prosty, przystępny i zabawny sposób ukazała wszelkie zawiłości kobiecego charakteru, ze wszystkimi jego wadami i zaletami.

Na koniec jeszcze wspomnę o jednym. Nie wiem czy ktoś to wcześniej zauważył (powinien!), ja przynajmniej nigdzie się nie spotkałam z taką obserwacją – autorka na sto procent inspirowała się „Dumą i Uprzedzeniem” Jane Austen. Można powiedzieć, że prawie skopiowała. Myślę, że po to, aby dodać jeszcze więcej skondensowanego dowcipu do całej „konstrukcji” jaką jest „Bridget Jones”. Rodzice Bridget to rodzice Elizabeth, jej matka to wykapana pani Bennet, Mark Darcy to pan Darcy. Jest nawet scena w książce, w której Mark Darcy stoi samotnie na przyjęciu, wyglądając bardzo bogato i dumnie, w dodatku Bridget robi wtedy porównanie właśnie do pana Darcy’ego z „Dumy i Uprzedzenia”. Później jego zachowanie, sposób bycia, ciągle wykapany pan Darcy. Na koniec książki sytuacja zupełnie jakby przepisana z powieści Austen. Matka Bridget ucieka ze swoim kochankiem za granicę, w „Dumie” młodsza siostra ucieka z Wickhamem, odwiecznym wrogiem Darcy’ego.

Podsumowując, książka dostarczyła mi niesamowicie dużo zabawy, ale i refleksji na temat istoty kobiecości. Nie wiem, czy nadal będę porównywać lekkie powieści do „Bridget Jones”. Ta książka okazała się być nad wyraz błyskotliwym i inteligentnym zapisem współczesnych kobiet. Autorce mogę tylko pogratulować daru obserwacji i umiejętności przelania tego na papier. Zastanawiam się, czy panowie czytający tę książkę, nie dostaliby od niej bólu głowy… Polecam ogromnie!


„Bridget Jones’s Diary” Helen Fielding, wyd. Picador 1998, str. 310

3 komentarze:

  1. Dziennik B.J. czytałam już kilka ładnych lat temu, ale pamiętam, że mi się spodobał :). Dzieki temu, że był zabawny i dzięki tej prawdziwie babskiej bohaterce ;). Teraz miałabym chyba już problem ze spokojnym przeczytaniem tej książki - 8 miesięcy temu rzuciłam papierosy i chyba czytanie o ciągłym paleniu głównej bohaterki by mnie dobiło! :P

    http://garscwrazen.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, z tym paleniem to prawda. Ona też ciągle je i zauważyłam, że w czasie czytania chętnie bym coś przekąsiła słodkiego ;).

      Usuń
  2. A w oryginale teraz czytam "Dead Zone" Kinga, ale opornie mi to idzie... :P

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...