poniedziałek, 29 lutego 2016

Przeczytane w lutym. Podsumowanie

Czytelniczo to był bardzo udany miesiąc. Trochę czułam się, jakbym wróciła do korzeni. Do tego, kim jestem naprawdę. Może to tylko złudzenie, bo jestem wieloma rzeczami i w związku z tym czytam wiele książek z przeróżnych gatunków, które to reflektują, ale w tym miesiącu czułam się, jakbym wróciła do tego rodzaju książek, który lubię najbardziej. Czyli głównie do magii. Fantastyka w moim życiu przeżywa renesans, a już myślałam, że się z nią pożegnam na dobre. Tak samo jak miłość. I chociaż były to pozycje lekkie i w oczach niektórych bezwartościowe, to ja bawiłam się przy nich przednio, wypoczywając wśród śmiechu i pozytywnych emocji. Trochę było też refleksji i smutku, ale obie te strony pięknie się uzupełniały.

Z początku myślałam, że autorka zmieniła jedynie płeć postaci i to tylko tych głównych, czyli z Belli zrobiła Beau, a z Edwarda Edythe, ale zmieniła o wiele więcej. Nie tylko płeć prawie wszystkich postaci, co było dosyć dziwne i do niektórych zmian przez całą książkę nie mogłam się przyzwyczaić (Alice jako Archie), ale również niektóre fragmenty, a w szczególności zakończenie. Bardzo się cieszę, że mnie zaskoczyła i to pozytywnie. Niestety nic więcej nie powiem, bo nie chcę przyszłym czytelnikom psuć zabawy.
Pełna recenzja tutaj.

„Życie i śmierć” Stephenie Meyer, wyd. Dolnośląskie 2016, str. 417



"Siostry” jest książką opartą na faktach autentycznych. Przedstawia historię trzech sióstr, które wraz z rodzicami przed wojną żyły w Wilnie. Kiedy wybucha wojna, ich ojciec zostaje im odebrany, a one z matką są wysłane na ciężkie prace do kołchozów w Kazachstanie. Tam tracą matkę, ale one przeżywają i po układzie Sikorski-Majski zawartym w 1941 roku zostają zwolnione. Tak rozpoczyna się ich tułaczka, w czasie której zostają rozdzielone, a los prowadzi każdą w inną stronę.
Pełna recenzja tutaj.

„Siostry” Agnieszka Lewandowska-Kąkol, wyd. Fronda 2016, str. 208


Swojego czasu często tę książkę widziałam i nigdy nie spodziewałam się, że ją przeczytam. Okładka bardzo dobrze odzwierciedla treść, czyli pokazuje, że w środku znajdziemy paranormalny romans i jeszcze kilka miesięcy temu omijałam ją szerokim łukiem. W lutym zaś coś mnie podkusiło i przeczytałam fragment, aby zobaczyć „co jest w środku” i przepadłam.
Autorka zamiast wampirów i wilkołaków proponuje nam kosmitów (tak, nie przesłyszeliście się), szczególnie jednego – Daemona, który pomimo tego mrocznego imienia jest dobrym kosmitą ze zniszczonej planety Lux, który przybył z rodziną na Ziemię, aby się uratować i teraz musi tu walczyć z Arumianami, którzy zawzięcie ścigają Luksjan. Oczywiście Daemon zakochuje się w ludzkiej dziewczynie Katy, która sprawia, że jego świat drży w posadach. Narracja książki jest prowadzona z punktu widzenia Katy i nie wiem dlaczego to opisałam tak, jakby to Daemon był narratorem. Nieważne. Książkę polecam, bardzo przy niej wypoczęłam co chwilę chichocząc. Uwielbiam jak para głównych bohaterów ciągle sobie dogryza i udają, że się nie kochają, choć nie mogą bez siebie żyć ;). Dobra książka na zły dzień. Niesamowicie wciąga i czyta się błyskawicznie.

„Lux: Obsydian” Jennifer L. Armentrout, wyd. Filia 2014, str. 442

Pomimo tego, że to książka dla nastolatków i „młodych dorosłych”, to jest naprawdę mocna. Nie mogłam się z niej otrząsnąć i przez tydzień nie sięgnęłam po żadną inną książkę. Tak naprawdę nie wiem, czemu aż tak na mnie wpłynęła, bo nie dzieje się tam nic (czyt. drastycznego lub wstrząsającego), czego byśmy nie znali z innych powieści, czy to kryminalnych czy psychologicznych, ale jakoś bardzo tę książkę odczułam, zapadła we mnie i wciąż, kiedy o niej myślę, czuję jej moc. Z utęsknieniem czekam na kolejny tom, pt. „Dzika krew”, choć z drugiej strony paradoksalnie cieszę się, że będzie za jakiś czas, bo muszę odpocząć.
Pełna recenzja tutaj.

„Zła krew” Sally Green, wyd. Uroboros 2014, str. 397

Zawsze jak czytam kolejne tomy serii to mam o nich coraz mniej i mniej do powiedzenia i „Uczta dla wron” nie jest wyjątkiem. Może tylko tyle powiem, że nic się tutaj nie dzieje, wręcz ledwo dobrnęłam do końca. Książkę uratował tylko warsztat autora, choć jak wymieniał piętnastu różnych rycerzy, którzy przybyli do zamku i opisuje ich nazwiska, herby i kto z kim kiedy się znał czy kłócił, to słabo mi się robiło i czym prędzej wzrokiem szłam do końca tej litanii. Ci bohaterowie, którzy najbardziej mnie interesują byli prawie nieobecni, a za to mogliśmy poznać jakichś nudziarzy z nad morza (autor tak przynudzał, że nawet nie pamiętam skąd są i jak się nazywają). Mam nadzieję, że to dokądś prowadzi, że zrobią jakiś przewrót w królestwie bo takiego bezsensu nie zdzierżę. Malutko było Aryi, choć dobrze, że w ogóle była. Ona ma jakąś inną drogę i nie mogę się doczekać, kiedy się dowiem wreszcie, po co ją spotykają te wszystkie rzeczy. Czyżby to ona miała kiedyś odbudować Winterfell? Podejrzewam, że na razie los prowadzi ją do Daenerys, choć kto wie. Tyrion tak się ukrył przed Lannisterami, że całkowicie zniknął z kart powieści. Bez niego chyba nie warto tego czytać.
Mam nadzieję, że drugi tom „Uczty dla wron” będzie lepszy (i że Cersei dostanie po dupie, a Jamiego spotka coś fajnego. Na razie bardzo go polubiłam). No i że Brienne nie spotka śmierć. Choć autor lubi zabijać dobrych bohaterów, więc pewnie kiedyś czeka ją smutny koniec. Tyle.

„Uczta dla wron. Część 1. Cienie śmierci” R. R. Martin, wyd. Zysk i S-ka 2015, str. 480

Kiedyś obejrzałam film na podstawie tej książki i bardzo zapadł mi w pamięć. Od tamtej pory chciałam książkę przeczytać i choć upłynęło już kilka lat, to przy ostatnim pobycie w bibliotece sama wpadła mi w ręce. Narracja jest prowadzona za pomocą listów Charliego do nieznanego nam bliżej przyjaciela, ale efekt jest taki, jakby Charlie pisał do nas. Charlie ma piętnaście lat, zaraz szesnaście i właśnie zaczyna pierwszą klasę liceum. Jest bardzo nieśmiały, mocno wyizolowany i trochę zagubiony. Wszystko się zmienia kiedy poznaje Patricka i Sam, przyrodnie rodzeństwo z ostatniej klasy. Dla nich to ostatni rok. Wprowadzają Charliego w świat nowych doświadczeń, trochę prowadzą go za rękę, a trochę popychają, aby sam stawiał pierwsze kroki. Charlie dowiaduje się wiele na temat ludzi, przyjaźni, seksu, miłości, narkotyków, odmienności we wszelkiej postaci i siebie samego.

To piękna powieść, myślę, że kluczowa dla niektórych młodych osób w wieku Charliego, nie wiem czy kultowa, ale ja w wieku bohatera za taką bym ją uznała. Autor przeprowadza młodych ludzi (personifikując ich w postaci Charliego) przez wiele trudnych i delikatnych zagadnień wieku dojrzewania. Ale nie jest to tylko powieść dla nastolatków. To po prostu piękna i wzruszająca książka o dojrzewającym człowieku. Czytając ją, czułam się, jakbym odnalazła moją „wewnętrzną nastolatkę” i na powrót doświadczała tego dziwnego postrzegania świata, jaki ma się w tym wieku. Wszystko jest wyostrzone, wyobraźnia szaleje, nasze uczucia są przerysowane choć wydają się najważniejsze na świecie. Czujemy się samotni, choć tak bardzo pragniemy jedności. Wielokrotnie łapałam się na tym, że myśli Charliego odzwierciedlały moje myśli z tamtego okresu.

Momentami miałam cyniczne wrażenie, że książka została napisana na zamówienie (w oryginale wydało ją wydawnictwo MTV Books), że autor poruszył wszystkie możliwe problemy na 217 stronach, począwszy od zwykłego zauroczenia i przyjaźni, przez branie narkotyków, palenie, picie, do relacji gejowskich, gwałtu i molestowania seksualnego. Tak jakby chciano w tej książce streścić wszystko, co może spotkać młodą osobę i jak ma ona sobie z tym poradzić, bądź czego się wystrzegać. Niemniej jednak dobrze obrazuje czasami tragiczne życie nastolatków, a dodatkowo jest naprawdę pięknie i wzruszająco napisana. Charlie jest cudownym, inteligentnym i wrażliwym człowiekiem, który zabierze was w swój pierwszy rok w liceum. To kolejka, po której się wymiotuje, a potem chce wsiąść jeszcze raz.

„Charlie” Stephen Chbosky, wyd. Remi 2014, str. 217

Na początku myślałam, że to powieść YA o dziewczynie, która urodziła się ze skrzydłami niczym anioł. Jednak w trakcie czytania okazało się, że to przepiękna powieść z gatunku surrealizmu magicznego, bardziej dla dorosłych, którzy lepiej zrozumieją pewne rzeczy opisywane przez autorkę.

Powieść o zagubieniu w miłości, o tym jak czasami jest bardziej klątwą niż błogosławieństwem, a także o życiu. Poplątanym, pogmatwanym, o losie, który przędzie swoje nici, a nasze życia, a my nie mamy nic do gadania.

Znam blogerkę, która napisałaby o tej książce oddając jej esencję w kilku słowach i złożyłaby hołd tym odrobinom magii przenikającym karty powieści. Ja tak nie umiem opowiadać, ale zdradzę wam, że spotkacie tutaj między innymi: dziewczynkę, która zamieniła się w kanarka, kobietę, która w zapachach czuje najskrytsze emocje i tym samym odczytuje każdego człowieka, kilka rodzinnych duchów, no i dziewczynę, która urodziła się ze skrzydłami anioła. To zaklęta powieść, taka w której drobinki kurzu widoczne w promieniach słońca to tak naprawdę drobinki magii, a chleba nie można piec mając depresję, bo później po zjedzeniu ludzie będą płakać.

Chciałabym, aby tę książkę wydano po polsku. Jest warta tego, aby więcej ludzi ją poznało i odczuło niesamowity dar autorki do tworzenia magii w codziennym życiu. Niby świat wygląda jak nasz, a jednak nie. Leslye Walton stworzyła wspaniałą alegorię dla codziennych trudów, smutków i przeżyć, szczególnie tych pochodzących z miłości.

„The strange and beautiful sorrows of Ava Lavender” wyd. Walker Books 2014, str. 300

UPDATE: Okazuje się, że ta książka została wydana (dzisiaj, 2 marca) przez wydawnictwo SQN, pod tytułem "Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender". Wiem, że moja recenzja jest do kitu, ale gorąco tę książkę polecam :). Tutaj LINK do niej na stronie wydawnictwa.

4 komentarze:

  1. O, a ja właśnie końćze też pierwszą Ucztę dla wron. Po tym, co działo się pod koniec Nawałnicy mieczy nic dziwnego, że kolejny tom musiał być spokojniejszy. Poza tym to tylko połówka całej części, więc śmiem twierdzić, że druga na pewno będzie lepsza. Z Nawałnicą było tak samo. Też liczę na to, że Cersei dostanie za swoje, choć to, co dzieje się w Królewskiej przystani zaczęło mi się podobać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No racja, sama tak o tym myślałam, ale co się wynudziłam... :D. Trochę mnie ta seria zaczyna bawić, bo czuję się, jakbym czytała średniowieczno-fantastyczną telenowelę ;).

      Usuń
  2. Drugi tom Uczty jest lepszy. Jak sam Martin powiedział, musiał podzielić książkę na dwie, bo byłaby za gruba. Aż mnie kusi, by Ci powiedzieć, co się stanie, ale sama to odkryjesz :).

    Miałam kiedyś Charliego, nawet go recenzowałam (daaawno temu). Czemu mi wtedy nie powiedziałaś, że chciałaś go przeczytać?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widocznie nie był to odpowiedni moment na tę książkę :).

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...