Stara, dobra, polska fantastyka… Dawno już nie czytałam
takiej książki. Dzięki temu, że tak napisane książki czytałam parę lat temu,
poczułam się cudownie przeniesiona w czasie, do miejsca, gdzie polska
fantastyka miała się doskonale. I jednocześnie jakbym odmłodniała. Chyba
ostatnio za dużo uwagi poświęcam mojemu wiekowi, cóż, zaraz wybije mi
ćwierćwiecze. Kontynuujmy.
Poznajcie Salkę (Salomea Klementyna) Przygodę i jej
młodszego brata Niedasia (Adam Joachim), a także rodziców, Kalinę i Pawła,
oraz, nie można tej zacnej trójcy pominąć, siostry Bolesne,
osiemdziesięciopięcioletnie trojaczki, czarownice, żeby nie było. Salka w
przenośni i prawie dosłownie ucieka z domu, na ulicę Lipową 5 we Wrocławiu.
Wynajmuje pokój właśnie u pań Bolesnych. Już od początku można się nieźle
ubawić, a potem jest tylko lepiej. Za Salką podąża Niedaś, którego towarzystwa
właśnie chciała uniknąć, przystojny asystent profesora i pradziadek, który
właśnie powstał z grobu i myli współczesny Wrocław z wojennym Breslau, mordując
blondwłose pannice.
Na początku trudno było mi przyzwyczaić się do nadmiernie
komediowego stylu pisarki i tej jakby nieco innej budowy zdań. Troszkę sobie
ponarzekałam, ale czytałam dalej. Sama nie zauważyłam kiedy nadmiar stał się
czymś normalnym, a ja sama wprost nie mogłam się oderwać. Książkę przeczytałam
w dwa dni, co jak na mnie jest nie lada sukcesem. I wcale nie jest cały czas
komediowa. Było kilka momentów wyciszenia, a jeden był tak poważny, że aż się
zdziwiłam. Ładnie nam autorka opowiada co nieco o wojennym Breslau, pierwszy
raz się zaciekawiłam i dostrzegłam w tym temacie coś fascynującego, a przecież
tyle książek powstało o tym mieście i okresie.
Nie mamy tu dzielnych wojaków na rączych białych koniach,
ani pięknych dziewoi (Salka by się nie poczuwała ze swoim metrem osiemdziesiąt
i kilkoma pryszczami), smoka też brakuje, ale za to mamy kawałek historii z
zamieszanymi w to czarami i starym domem pełnym głosów. I papugi. Zapomniałabym
o papudze! Roy Keane to mój ulubiony bohater. Wasz też będzie.
Jeżeli lubiliście dawne książki wydawane w Fabryce Słów,
to polubicie też i tę, wydaną co prawda przez Urobros, ale to chyba mogło wyjść
tylko na dobre (tak, książka wydana w jednym tomie). Ogólną atmosferą,
magicznymi wydarzeniami i wszędobylskim dowcipem, trochę kojarzy mi się ta
książka z „Wiedźmą.com.pl” Ewy Białołęckiej. Mam nadzieję, że to dobra
rekomendacja (dla mnie tak).
Jeżeli lubicie fantastykę i to polską, a także posiadacie
poczucie humoru (bez którego w życiu ani rusz), to jest to książka dla was. I
może szczypta historii też was zainteresuje. Chciałabym więcej książek tego
typu, stęskniłam się za nimi. Polecam!
P.S. I tylko nie wiem do czego to „nomen omen”, gdyż
pojawiło się w tekście trzy razy i za każdym razem miałam wrażenie, że jest
wplecione w zdanie na siłę i zupełnie w danym miejscu nie ma sensu. Choć jako
tytuł sprawdza się świetnie.
„Nomen omen” Marta Kisiel, wyd. Urobros 2013, str. 420
Cóż, mój chłopak tę książkę dosłownie wchłonął, od razu zaczął mówić innym językiem i zachwalał ją pod niebiosa. Z resztą większość czytelników mówi, że jest dobra, lekka i że lektura to czysta przyjemność. Chętnie sama ją przeczytam. (:
OdpowiedzUsuń