poniedziałek, 30 czerwca 2014

Gra o Tron: Starcie królów. George R.R. Martin

UWAGA: Spojlery

Za każdym razem jak szykuję się do napisania tej recenzji, to mam taki mętlik w głowie, że nie umiem powiedzieć nic logicznego, co by nie było okrzykiem niedowierzania, podziwu, zachwytu i wszystkim na raz. Chciało by się rzec z pełnym emfazy wykrzyknikiem „Man!” albo coś równie anglojęzycznego, a perfekcyjnie w jednym trzyliterowym słowie zawierającym wszystko, co można odczuwać podczas czytania. Już drugi tom za mną (dla niektórych, dopiero) i chociaż był spokojniejszy od pierwszego i nie miałam łez w oczach podczas czytania (no, raz coś mnie zakłuło. Okay, dwa razy), to mimo wszystko nadal wywoływał emocje.

Jak sama nazwa wskazuje, w tej części dzieją się rzeczy wielkie. Królestwo jest podzielone na kilka mniejszych, a do głównego tronu jest tylu pretendentów, że aż muszą się nawzajem mordować, żeby wyprzedzić kolegę. Bo a nuż jego starszy/młodszy brat wygra. Bo królem nie może być trzynastolatek zrodzony z kazirodczego związku. Bo może i ten chłopak wilków jest fajny, ale ja i tak jestem ważniejszy i to ja będę królem, a reszta może mi… napluć. Tak mniej więcej objawia się sytuacja. Aha, a zza morza zaraz na scenę wejdzie matka smoków i podejrzewam, że wtedy się zrobi. Ale to dopiero w kolejnym tomie. Na czym chciałabym się skupić?

Jestem kobietą, a czasami nawet bardziej emocjonalną niż większość narodu i oczywiście chciałabym się rozpisać o emocjach i uczuciach. Podziwiam, naprawdę podziwiam szanownego autora, że tak potrafi pisać. Każdego z bohaterów ukazuje jako indywidualną jednostkę z przeszłością, teraźniejszością i przyszłością, co przekłada się na olbrzymią wiarygodność postaci. Znamy ich motywy, wewnętrzny ból, nadzieje i pragnienia. To sprawia, że nawet jeżeli ktoś jest skończonym psychopatą i obdziera niewinnych chłopców ze skóry, traci na swoim źle wcielonym. Jesteśmy w stanie go zrozumieć. Nie poprzeć, co to, to nie. Cieszę się, że Theon już nie żyje i więcej jego chorego poczucia „tak musiało być” nie ujrzę. Ale wiem, że coś w nim „przeskoczyło” objawiając się ewidentną chorobą psychiczną. Taki Joffrey, trzynastolatek, który jest tak okrutny, że chyba nikt jeszcze go w tej historii nie przebił. Jest najbardziej znienawidzoną postacią, przynajmniej przeze mnie. Ale to w sumie tez nie jego wina. Wiadomo, że dzieci zrodzone z kazirodztwa mogą urodzić się z zespołem downa, albo właśnie przejawiać szczególne oznaki okrucieństwa. I myślę, że w tym tkwi geniusz tej serii. Bohaterowie są jak żywi, są prawdziwymi ludźmi, a nie wyidealizowanymi postaciami, które tylko wzdychają do księżyca, błyszczą, albo ratują świat, bo są takie super.

Piękno tej powieści tkwi właśnie w takim pokazywaniu każdej sytuacji z jej ciemnej i jasnej strony. Nie wszystko jest jednoznaczne i moralnie czyste, gdyż tak się czasami nie da, szczególnie w tej fantastyczno-średniowiecznej rzeczywistości. W tomie pierwszym najbardziej pokochałam Aryię. Daenerys uwielbiam, ale Arya to moje dziecko. To tak niesamowicie dzielna osoba… Życie ustawiło ją w ekstremalnie trudnej sytuacji (czy raczej autor, ale nie wychodźmy z roli realizmu powieści). Ma zaledwie dziesięć czy jedenaście lat, a przeżyła więcej niż niejeden dorosły. Przerzucana z miejsca na miejsce, z córki lorda zamieniona w pomywaczkę, później pazia, znowu uciekiniera. Sierota, której jedyną bronią jest jej własna inteligencja i wola przeżycia. To, w jaki sposób sobie radzi, niejednokrotnie sprawiało, że zapominałam iż ma zaledwie te jedenaście lat. Naprawdę jestem ogromnie ciekawa na kogo wyrośnie, skoro już teraz jest taka twarda, a ludzi zabiła więcej niż jej starszy brat który jest królem Północy. Nie śledzę co się dzieje na forach, w komentarzach, ale jestem ciekawa, czy komuś jej postać wydaje się kontrowersyjna. Rzadko się spotyka na kartach powieści, czy w filmach takie osoby.

Moim ulubionym fragmentem książki są strony 855-864. To najlepiej opisana scena walki ever. I najlepsza scena z Tyrionem. Czytałam to, dosłownie płynąc przez strony. Czas zatrzymał się w miejscu, a ja byłam tam, w środku walki, na koniu, czułam gorączkę bitewną, w jaką popadł Tyrion. W „Grze o tron” nie zrobił na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia (chyba by się obraził za te słowa), ale tutaj… Już rozumiem, czemu jest taki lubiany. Nagle urósł do miana jednego z mojej piątki ulubionych bohaterów. W tej części zdecydowanie prześcignął Daenerys, ale cóż, jej prawie nie było. Szkoda tylko, że nie ma już trzy czwarte nosa, ale przynajmniej żyje (Tyrion, nie Daenerys).

I czy tylko mi się wydaje, że między Sansą a Clegane będzie „coś”?! Czy już jest. Przecież on się rozpłakał jak ona mu zaśpiewała! Choć Sansy nadal nie lubię, to ich razem owszem.

Aż się boję, kogo w części trzeciej zabije George R.R. Martin, prawdziwy władca wszystkich królestw…


„Starcie królów” George R.R. Martin, wyd. Zysk i S-ka 2012, str. 1018

sobota, 28 czerwca 2014

Morderstwo wron. Anne Bishop

Ostatnio spowolniłam tempo publikowania nowych recenzji. Maj był cudownym miesiącem pod tym względem, czerwiec już nie za bardzo. Zmieniałam pracę, rozchorowałam się, borykam się z przystosowaniem do nowej pracy (która nie jest tak różowa jak miałam nadzieję, że będzie) i jakoś to wszystko sprawiło, że zwyczajnie mi się nie chciało. „Morderstwo wron” przeczytałam już dawno. Dwa, trzy tygodnie temu?

To drugi tom nowej serii autorstwa Anne Bishop „Inni” i jest pociągnięciem zdarzeń z tomu pierwszego. Meg wydaje się już być dobrze zadomowiona u Innych, a oni uczą się żyć z jej koniecznością cięcia własnej skóry. Dzięki temu zostają w porę ostrzeżeni przed okrutnymi wydarzeniami jakie się dzieją i mogłyby się jeszcze wydarzyć. Ktoś z ludzi morduje Wrony, znając ich słabe strony. Do tego przekracza wszelkie granice wykorzystując, a wręcz używając Cassandra Sangue, być może nawet dawnych koleżanek Meg. Simon organizuje wielką akcję mającą zniszczyć mężczyznę, który za tym wszystkim stoi.

Wydaje mi się, że ten tom nie miał aż takiej magii, jak „Pisane szkarłatem”, ale może dlatego, że śnieg już znika i coraz rzadziej można spotkać Meg owiniętą w koc z kubkiem herbaty w ręku :). Dużo więcej tu wydarzeń smutnych i bolesnych, szczególnie pod koniec. To jeszcze mi się nie zdarzyło, ale w „Morderstwie wron” aż mam ochotę zarzucić pani Bishop pośpiech i typowy błąd wielu pisarzy – przez całą książkę akcja się rozwija, dość spokojnie i w pewnym sensie nic się nie dzieje, aż nagle pod koniec następuje gwałtowne rozwiązanie, które dzieje się tak szybko, że nawet nie miałam możliwości właściwego przeżycia i wczucia się w wydarzenia. Wiem na co stać autorkę i wiem, że mogła wycisnąć z tego jeszcze więcej. Ale wiem również, że i ja nie byłam w idealnym nastroju do książki i niestety nie udało mi się jej czytać tak jak chciałam. Zamiast tego podczytywałam w autobusach i między zajęciami dnia powszedniego.

Mimo wszystko jednak książka mi się podobała i byłam ogromnie rozczarowana, że już się skończyła. Mogłaby być o wiele grubsza :). Jak zwykle polecam, ale zacznijcie od „Pisane szkarłatem”.


„Morderstwo wron” Anne Bishop,  wyd. Initium 2014, str. 431

środa, 18 czerwca 2014

Perfekcyjna kobieta to suka. Anne-Sophie i Marie-Aldine Girard

Tytuł poradnika brzmi atrakcyjnie i nietuzinkowo, nie ma co tego ukrywać. A jeszcze ten podtytuł „Poradnik przetrwania dla normalnych kobiet”. Któraż z nas nie przeczyta tego i nie pomyśli „może to książka dla mnie?” Cóż… Nie ma to jak wygórowane oczekiwania.

Spodziewałam się czegoś niebanalnego, czegoś co rzeczywiście okaże się w życiu przydatne. Co będzie praktycznym streszczeniem życia zwykłej kobiety, a przy okazji możliwością podejrzenia stylu bycia Francuzek.

Co mnie spotkało? Można powiedzieć, że ten poradnik napisała pani Fielding w ramach pierwszego szkicu Bridget Jones. Tak samo pusty, głupi (i jeszcze głupszy), nie wnoszący do naszego życia nic poza kilkoma dowcipami. W ogóle autorki tego poradnika starały się być bardzo dowcipne. W każdym temacie. Na każdej stronie. W każdym zdaniu. Można mieć dość. I chociaż poruszały sytuacje i problemy jakie spotykają każdą z nas, to robiły to w tak kiepski sposób, że jedynymi czytelniczkami zadowolonymi z poradnika będą nastolatki. Kiedyś bardzo modne były książki naśladujące właśnie Bridget Jones. Lekkie, zabawne i puste. Zaczytywałam się nimi mając czternaście czy piętnaście lat i wtedy ów poradnik bardzo by mnie ucieszył. Dziś… był niesmaczny.

Bo powiedzcie mi, jak można wzmagać w kobietach lenistwo i mówić, że skoro chce zjeść kolejnego pączka to może? Że skoro nie ma nic na koncie, to może sięgnąć do karty kredytowej? Samej mi się tak zdarza i uwierzcie, to nie jest nic dobrego i później wynikają z tego same problemy. Mówię stanowczo „Nie” popuszczaniu sobie, utwierdzaniu się w złych cechach, takich jak lenistwo, głupota i brzydota. Można mieć gorszy dzień i nie trzeba chodzić codziennie na obcasach. Ale nie znaczy to, że trzeba robić z siebie debilkę, która nie umie nic ugotować i jeszcze się z tego cieszy, do tego obrażając koleżankę, która jest w stanie przygotować obiad.

Może brzmi to ostro, ale byłam nieźle zirytowana kiedy czytałam tę książkę. Uważam, że szkoda na nią papieru, a autorki mogłyby co najwyżej występować w skeczach. Wydawnictwu udała się okładka, przykuwa uwagę. Reszta w zasadzie nie zasługuje na komentarz. Jakbym wiedziała, czym to się je, to bym nie brała do recenzji :).


„Perfekcyjna kobieta to suka” Anne-Sophie i Marie-Aldine Gerard, wyd. Feeria, str. 157

sobota, 14 czerwca 2014

Człowiek, który zna ich wszystkich. Michael Linday - Hogg

Lubię dobre okładki. Powodują, że oko się na nich zawiesza, że w księgarni to właśnie po nie sięgamy, a potem w domu taka książka dobrze wygląda i wciąż cieszy oczy. W taki oto sposób zaciekawił mnie „Człowiek, który zna ich wszystkich”. Okładka zwykle wiele obiecuje, a szczególnie ta – wymienione nazwiska gwiazd podwajają ciekawość i kuszą.

Pierwsze wrażenie w tym wypadku ani nie było mylące, ani prawdziwe. To autobiografia człowieka, o którym pewnie mało kto słyszał, jeden z wielu reżyserów, przeżytek historii. I owszem, on znał ich wszystkich – Z The Beatles kręcił film i teledyski, Z Rolling Stones teledyski, a nawet program muzyczny. Reżyserował sporo przedstawień teatralnych, filmy. Zdobył ważną nagrodę i w swoim środowisku był znany. Ale ta książka oprócz kilku historii o sławnych ludziach, to głównie opowieść o samym Michaelu i jego relacji z matką oraz ojcami (miał ich trzech – ojciec rzekomo prawdziwy, ojczym i ojciec domniemany).

Odebrałam go jako człowieka, który wiedział, czego chce i zdecydowanie po to sięgał, co zresztą widać na jego twarzy czy to za młodu czy obecnie. Jego wrażliwość przejęła matka, niegdyś znana aktorka (dzięki której znał śmietankę aktorską lat czterdziestych), później schorowana kobieta.

Pomimo tego, że czytałam o całkowicie sobie nieznanej osobie, czytało mi się dobrze. Są to porządnie spisane wspomnienia z odpowiednio skonstruowaną linią opowieści. Najbardziej spodobała mi się historia o Brigitte Bardot, ciekawie jest czasem spojrzeć na takie legendy z prywatnego punktu widzenia.

Książkę polecam, na pewno warto ją przeczytać, choćby dla tych kilku ciekawych opowieści, ale i dobrze czasem spojrzeć na życie oczami innego człowieka, poznać miejsca i ludzi, których on znał.


„Człowiek, który znał ich wszystkich” Michael Lindsay – Hogg, wyd. Pascal, str. 289

środa, 11 czerwca 2014

Zapowiedź książki o agresywnym tytule.

Dzisiaj moi drodzy opublikuję zapowiedź książki, której wbrew temu, że nie czytam poradników (nie widzę w nich pożytku, i tak się nigdy nie słucham) jestem ciekawa. Mowa o "Perfekcyjna kobieta to suka".

"Anty poradnik" dla kobiet zmęczonych byciem perfekcyjną. Tutaj opis:

"Perfekcyjna żona i mama, perfekcyjna pani domu, perfekcyjna pani adwokat – zewsząd otaczają nas wezwania do doskonałości pod każdym względem: od sypialni przez makijaż do kariery i wychuchanego domu. A kysz z tym wszystkim! Nikt nie namówi nas do podziwiania tego całego perfekcjonizmu, kiedy z taką radością można zanurzyć się w soczystych przyjemnościach słodkiego bałaganiarstwa i rozkosznej improwizacji. Poradnik na bakier, który zrobił furorę we Francji!"

I chociaż ja lubię i chciałabym być perfekcyjną z własnej woli, a nie z wymogów społeczeństwa, to ciekawa jestem co nam autorki, Anne -Sophie Girard oraz Marie-Aldine Girard, zaproponują. No i jakie spojrzenie na te sprawy mają Francuzki, znane z tego, że... się nie malują, podając choćby jeden przykład.


niedziela, 8 czerwca 2014

Nowy stos :)


Tak się prezentuje mój najnowszy stosik. Troszeczkę jest słodko gorzki, bo planowałam większe zakupy, a nie wyszły, ale z drugiej strony bardzo się cieszę z tego, co mam, szczególnie że NARESZCIE mam najnowszą Anne Bishop :).

Od góry autobiografia "Człowieka, który zna ich wszystkich". Już przeczytałam, niedługo recenzja.

Pod spodem "Morderstwo wron". Książka, z której tak się cieszę, że muszę wyczuć specjalny moment z większą ilością czasu, gdzie będę mogła zanurzyć się w świecie Innych i nikt nie będzie mi przeszkadzał przez kilka godzin. Anne Bishop tak uwielbiam, że zwykle jej powieści pochłaniam w jeden-dwa dni.

Potem mamy "Procedurę" Harry'ego Mulischa. Ostatnio w księgarni się na tę książkę natknęłam, przeczytałam w opisie, że jest o jakimś biologu naukowcu (kiedyś uwielbiałam takie powieści) i oczywiście postanowiłam ją przeczytać. Upolowana na allegro za jedną czwartą okładkowej ceny, a egzemplarz jak nowy.

"Kuchnia osadników" jest pozycją dość ciekawą i oryginalną. Oparta jest na faktach autentycznych pewnej rodziny indyjskiej zamieszkałej w Afryce (mam nadzieję, że niczego nie przekręcam). Jest to opowieść nie tylko o ich życiu, ale też tym, co jest smakiem życia - jedzeniu. Strasznie się cieszę, że w środku jest sporo przepisów na różne potrawy i przysmaki. Na pewno skorzystam.

Później cieniutki zbiór opowiadań Murakamiego "Wszystkie boże dzieci tańczą". Nie ukrywam, że o tej pozycji przeczytałam w autobiografii Michała Piróga i dlatego jeszcze raz postanowiłam się z Murakamim zapoznać. Po "Na południe od granicy, na zachód od słońca" mogę powiedzieć, że "odkryłam" Murakamiego i chcę go poznawać dalej. Mam nadzieję, że te opowiadania mi się spodobają.

A na koniec "Starcie królów", ciąg dalszy "Gry o tron". Oczywiście skoro mam pierwszą część w okładce filmowej (serialowej) to i kolejne muszą takie być. Po grubym i obfitym w wydarzenia tomie pierwszym zdążyłam już odsapnąć i nie mogę doczekać się lektury "Starcia królów". Już niedługo...

Ostatnio porządkowałam moją biblioteczkę, sporo książek przeznaczyłam do pozbycia się (czyt: odsprzedania, oddania, przekazania bibliotece, punktowi wymiany) i cieszyłam się, że nareszcie wszystkie moje książki stoją na półce, a nie leżą jedna na drugiej w nieskończonych stosach na grzbietach książek, którym udało się stać. Cóż... Musiałabym przestać przynosić do domu nowe książki, aby porządek się utrzymał ;).


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...